[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uczuciami, to jednak poruszył go rozpaczliwy ton w głosie Secoha i jego prośby o pomoc.
Z determinacją zatoczył półkole i zaczął szybować z powrotem.
Secoh tkwił w tym samym miejscu i w nie zmienionej pozycji. Na widok powracającego
Jima wydał całą serię okrzyków radości.
- Och, dziękuję, wasza wysokość! Dziękuję, dziękuję... - mamrotał, gdy Jim wylądował w
trawie obok niego.
- Mniejsza o twoje podziękowania! - warknął Jim. - Co masz mi do powiedzenia...
Przerwał, gdy dojrzał przyczynę, dla które Secoh leżał w nienaturalnie rozciągniętej
pozycji. W trawie przemyślnie ukryte były wbite w ziemię kołki, a do ich końców mocno
przywiązano rzemieniami końce skrzydeł i pazury Secoha.
- Stój, smoku! - zakrzyknął jakiś głos.
Jim obejrzał się. Postać w jasnej zbroi, którą ostatni raz widział na koniu z kopią
skierowaną w swoją stronę, wychodziła z prawej strony zza drzew, a wokół Jima pojawiła się,
ramię przy ramieniu, duża grupa kuszników. Broń mieli w pogotowiu, a bełty wymierzone w
pierś Jima. Secoh zaczął zawodzić.
- Wybacz mi, wasza wysokość! - zajęczał. - Wybacz mi! Nie mógłbym nic pomóc. Jestem
tylko błotnym smokiem, a oni złapali mnie. I One powiedziały im, że jeśli zmuszą mnie, bym
cię zawołał tym imieniem, to przybędziesz i cię złapią. Obiecali uwolnić mnie, jeśli cię
przywołam. Jestem tylko błotnym smokiem i nikt się o mnie nie troszczy. Sam muszę się
zajmować sobą. Muszę, czyż nie widzisz? Muszę...!
Rozdział 20
Postać w zbroi nieustraszenie poszła naprzód, aż znalazła się niecałe trzy stopy przed
paszczą Jima. Podniosła przyłbicę i Jim ujrzał kwadratowe, brutalne oblicze z wielkim nosem
i zimnymi, jasnoszarymi oczami.
- Jestem sir Hugh de Bois de Malencontri, smoku! - rzekła postać.
- Znam cię - odpowiedział Jim.
- Niech mnie diabli wezmą, jeśli widzę jakąś różnicę między tobą a innymi smokami -
stwierdził sir Hugh. - Atoli nie będziemy się spierać, skoro to ma Je uszczęśliwić. Związać
go, chłopcy. Za ciężki jest na konia, ale zrobimy sanie i zawleczemy go do twierdzy.
- Szlachetny rycerzu, proszę waszą lordowską mość, czy zechcecie rozwiązać mnie teraz? -
zawołał Secoh. - Złapaliście go. Czy zechcielibyście po prostu przeciąć te rzemienie i
pozwolić mi odejść...
Sir Hugh przyjrzał się Secohowi i zaśmiał się. Potem znów odwrócił się do Jima.
- Szlachetny rycerzu! Szlachetny rycerzu! - Secoh cały zadrżał. - Obiecaliście.
Obiecaliście, że mnie uwolnicie, jeśli go tu ściągnę. Nie cofniesz przecież słowa rycerskiego,
prawda, wasza królewskość?
Sir Hugh ponownie spojrzał na błotnego smoka i wybuchnął głośnym, basowym
śmiechem.
- Słuchajcie go! Słuchajcie tego smoka! Mówi o czci rycerskiej! Słowo rycerskie dla
smoka?
Jego śmiech nagle się urwał.
- Jakżeż to, smoku - rzekł do Secoha. - Potrzebuję wszak twojej głowy na ścianę! Jakimże
byłbym głupcem, gdybym cię uwolnił!
Odwrócił się z powrotem, a wtem z jasnego nieba spadł śmiercionośny deszcz - grad strzał
zaświstał nad nimi. Pół tuzina kuszników padło. Pozostali, niektórzy z tkwiącymi w ciele
strzałami, umknęli pod osłonę drzew. Cztery groty padły wokół sir Hugha, jedna długa strzała
zaś przeszła mu przez skraj lewego naramiennika i głośno zadzwoniła na napierśniku, ale nie
przebiła tej drugiej warstwy pancerza.
Sir Hugh zaklął, spuścił przyłbicę i ciężko pobiegł w stronę drzew. Następny rój strzał
spadł wielkim kręgiem pomiędzy drzewa, ale Jim nie mógł stwierdzić, jakich zniszczeń tam
dokonał. Usłyszał tupot stóp uciekających i galop odjeżdżającego rycerza. Potem zapanowała
cisza. On i Secoh byli nietknięci, ale oprócz martwych i umierających kuszników nie widzieli
nikogo.
Skamlenie Secoha ponownie zwróciło uwagę Jima na błotnego smoka. Obszedł go
dookoła i wyciągnął pazurami wszystkie kołki, do których był przywiązany; przyszło mu to z
wielką łatwością. Secoh natychmiast usiadł i zaczął przegryzać rzemienie, którymi był
przyczepiony do kołków.
- Dlaczego sam nie wyciągnąłeś palików? - zapytał Jim. - Wiem, że w takiej rozciągniętej
pozycji nie jest to łatwe, ale każdy smok...
- Oni wszyscy mieli te łuki, miecze i inne rzeczy - rzekł Secoh. - Nie jestem taki dzielny
jak wy, wasza wspaniałomyślność. Nie mogłem opanować strachu i myślałem, że jeśli zrobię
wszystko, czego zażądają, uwolnią mnie.
Przestał gryzć rzemienie i skulił się.
- Rozumiem, oczywiście, co wasza dostojność może czuć. Nie powinienem wzywać was
tutaj...
- Zapomnij o tym - burknął Jim.
Secoh uchwycił się tych słów i powrócił do przegryzania skórzanych pasów.
Jim przeszedł się wokół leżących kuszników, ale dla żadnego nie można było już nic
uczynić. Wszyscy byli martwi albo konający i żaden nie zachował resztek świadomości, by
spostrzec, że ktoś się nad nim pochyla. Jim zawrócił w porę, by ujrzeć Secoha zbierającego
się do odlotu.
- Zaczekaj chwilę - warknął.
- Zaczekać? Ach, oczywiście, zaczekam. Rozumiem, wasza wysokość! - zaskamlał Secoh.
- Pomyśleliście, panie, że odlatuję. Ale ja tylko rozprostowywałem skrzydła.
- Nigdzie nie polecisz - rzekł Jim. - Siadaj i odpowiadaj na pytania. Kto ci powiedział,
żeby nazywać mnie Jimem Eckertem?
- Już mówiłem! - zaprotestował Secoh. - Jerzy, rycerz powiedział mi, że One powiedziały
jemu.
- Hmm. A po pierwsze, jak cię złapali?
Secoh wyglądał na nieszczęśliwego.
- Oni... oni położyli piękny kawał mięsa - powiedział. - Pół wielkiego wieprza... cudowne,
tłuste mięso.
Aza potoczyła mu się z oka.
- Takie cudowne, tłuste mięso! - powtórzył Secoh. - I nie pozwolili mi ugryzć ani kęsa.
Ani kęsa! Po prostu wymierzyli we mnie kusze i związali mnie.
- Mówili dlaczego? - pytał Jim. - Czy mieli podstawy, by sądzić, że tu przylecę i że
będziesz mógł mnie zwabić?
- Ależ tak. wasza dostojność. Dużo o tym rozmawiali. Rycerz powiedział, że właśnie o tej
porze przylecisz i że sześciu ludzi ma cię natychmiast dostarczyć do twierdzy, a reszta
dołączy do nich po drodze.
- Dołączy? - Jim zrobił srogą minę.
- Tak, wasza dostojność. - Oczy Secoha patrzyły o wiele bystrzej niż kiedykolwiek
wcześniej. - Ten rycerz miał zamiar zostać z tyłu i zastawić pułapkę na innego Jerzego, twego
przyjaciela. Tego mu jednak nikt nie kazał; One posłały go tylko po to, żeby złapał ciebie i
zaraz wracał. Ale on był naprawdę straszliwie zagniewany na twojego przyjaciela, wiesz, tego
co ciągle poluje na błotne smoki. Więc rycerz chciał pochwycić twojego przyjaciela pomimo
Ich rozkazów... Secoh cały zadrżał.
- To jest takie przerażające w tych Jerzych - ciągnął dalej. - Nikt nie może ich zmusić, by
robili to, co im nakazano. Nawet One. Nie dbają o nic, póki mogą jezdzić w swych twardych
łuskach i dzgać ostrymi rogami takie biedne błotne smoki jak ja. Wyobraz sobie kogoś
innego, kto rusza przed siebie i czyni, co mu się podoba, choć One dały mu rozkazy!
- Ciekaw więc jestem, dokąd oni wszyscy stąd uciekli? - zastanowił się Jim.
- Rycerz i ci kusznicy? - Secoh skinął głową w stronę lądu, gdzie zaczynała się Wielka
Grobla. - Tu po lewej są grzęzawiska, w których utonąłbyś w minutę, wasza wysokość,
gdybyś nie umiał latać. Ale One pokazały temu rycerzowi drogę przez bagna. On i jego ludzie
podążyli tam i zatoczą koło, by wrócić na groblę za plecami twoich przyjaciół, którzy strzelali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl