[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdrowie młodych, do dna. Ledwiem przełknął, słychać dzwonienie srebrzyste jak sygnaturka.
Ksiądz mówi teraz i też od żartu swobodnego zaczyna:
Krótko będę mówił prawi po żołniersku. Co Bóg złączył, tego niech człowiek nie
rozłącza, a wyroków boskich dochodzić rozumem ludzkim nie wolno, bo łacno można
pobłądzić. Ustanawiając sakrament małżeństwa, Bóg umiar ustanowił, a kto by to święte
prawo łamał nieumiarkowanie na wieczne się skazuje potępienie, a i doczesnym nieszczęść
tylko przysporzy. Dlatego piję zdrowie nowożeńców, aby im przykład dać w umiarkowaniu.
O to, to, to właśnie! woła Dragon i z uciechy bije się ręką w kolano, a potem,
z rozpędu, i mnie po udzie.
Męczydław z drugiego końca stołu głową z zadowoleniem kiwa, ale nic to, bo znowu
pijemy, a mnie już o nic innego nie chodzi, tylko żeby toast szedł za toastem, żeby nie
rujnować tempa, nie rozregulowywać tego zegara biologicznego, jaki mam w sobie, a który,
wiem to, odezwie się bolesnym ssaniem i dusznością, gdy rytm się zmiesza i opózni.
Toteż patrzę z nadzieją wokół stołu. Jakoż podnosi się Hybryd, spłoniony jak panienka,
zmieszany, by na toasty tak życzliwe odpowiedzieć.
Chwilę stoi, spuściwszy głowę, obracając w ręku pusty nie wiadomo czemu kieliszek,
i wreszcie, przemógłszy się, wykrztusza tylko jedno słowo:
Gorzko.
Podchwytujemy to wszyscy i po chwili, przy wtórze klaskania w dłonie, skandujemy
zgodnie:
Gorzko, gorzko, gorzko!
Nad chór, nadspodziewanie składny, wybija się głos mego sąsiada, starca, który
zbudziwszy się ze snu, rozgląda się nieprzytomnie wokół, jakby nie poznawał, gdzie
i dlaczego się znalazł, ale jednak woła gromko to jedno słowo:
Gorzko, gorzko, gorzko!
%7łona Hybryda, spłoniona równie jak on, wstaje, przymuszona tak powszechnym,
jednomyślnym żądaniem. Hybryd łapie ją w pół i przyciska lekko jak w tangu argentyńskim,
a ona pochyla się w tył, odrzucając głowę tak, że włosy spływają na stół. A wtedy Hybryd też
przegina się w pasie, nieznacznie wypinając w stronę gości, wpija w jej usta i zamierają oboje
w małżeńskim pas de deux. My wciąż wołamy: gorzko, gorzko! , a wtedy przez salę, od
bocznego stolika, podnosi się jeden z siedzących tam, idzie ku Dragonowi, nachyla do jego
ucha i szepce coś, czego dosłyszeć przez chóralne skandowanie nie mogę. Dragon kiwa
głową, odsuwa krzesło i wciąż wołając: gorzko, gorzko! , idzie do Męczydława, dłoń
zwiniętą w trąbkę przykłada mu do ucha, Męczydław, skinąwszy głową, uderza ręką na płask
o blat stołu.
Dość powiada cicho, ale stanowczo.
Dość? pyta ktoś.
Dość, dość odzywają się głosy z różnych końców stołu.
Hybryd i jego żona odskakują od siebie, zdyszani, stargani, umazani szminką.
Dość mówię i ja. Napijemy się.
Podnoszę kieliszek, ktoś stuka oń delikatnie, odwracam się i zaskoczony widzę, że
starzec, który siedział dotąd obok ranie, gdzieś zniknął, że teraz siedzi tu uśmiechnięty
szelmowsko Piotr, przepija do mnie pełną szklanką.
Nie bronię się. Nie, jeszcze nie teraz, dopiero się przecież zaczęło wesele. Proszę
cię, jeszcze nie teraz.
I choć wiem, że to beznadziejne, wstaję, by od niego uciec, obronić się łykiem świeżego
powietrza. Po drodze łapie mnie za łokieć Wojtek.
Chodz pan do nas woła i grzecznie robi mi miejsce, szerokim gestem pokazując na
współtowarzyszy i wyjaśniając: Koledzy.
Kłaniam się kolegom taksującym mnie badawczym spojrzeniem.
Lufę? pyta Wojtek, lejąc obficie do szklanki od wody mineralnej. No wal, stary, co
się będziesz obcyndalał. Widziałeś, jak te chamy tu żyją, kurdebele? Dziesięć hektarów pod
szkłem, to im mogą z całym kryzysem naskoczyć. Wszystkich by tu nas, jak siedzimy, kupili.
No to lu.
Przechyla z wielką wprawą ćwiartkową szklankę i wlewa jednym ruchem prosto
w gardło. Piję i ja, krztuszę się i znów piję.
No, co jest? dziwi się Wojtek. Nie idzie?
Co ma nie iść? odpowiadam i czuję, jak wraca. Musi.
Git jesteś człowiek Wojtek obejmuje mnie ramieniem to ci powiem. Męczydław,
on jest chytrusek. Przezorny zawsze ubezpieczony. Jak mu się teraz noga poślizgnie, na
emeryturę go poślą, doktorat pisać, to ma jak znalazł. Z głodu nie zginie. Dlatego zgodę dał
na małżeństwo, choć wiedział, że to walewska jest.
Co? pytam lekko oszołomiony.
No przecież po polsku mówię Wojtek jest urażony.
Walewska, znaczy się pakulska. Kolega sprawę badał, to wie. No nie, Władek?
No potwierdza obojętnie Władek. Normalnie dziurawka.
Posyp, kolego zwracam się do Wojtka, bo czuję, że słabnę. I co Męczydław?
A nic, wie, co mu potrzeba, i tyle. Synowa mu tam teraz nie podskoczy, żadnego
koziołka nie wywinie Władek ściska dłoń w pięść: O, tak ją trzyma.
Pijemy znowu.
Zajarałbym mówię do Wojtka, bo mnie ta rozmowa wciąga zupełnie. Kopsnij
szluga.
Wojtek daje mi carmena, przypala, chwilę siedzimy w milczeniu.
Ty powiada nagle Władek, zwracając się do Wojtka to swój człowiek?
A jak odpowiada Wojtek nasz. Krew z krwi naszej kość z kości.
Ale Władek jeszcze nie dowierza.
Skąd jesteś? wyciąga ku mnie palec, a ręce ma żylaste, prawne, podziargane
tatuażem.
Z Pragi mówię z dumą. Z Targowej ulicy.
A Józka z Brzeskiej znasz? bada mnie dalej Władek. Ale nie ze mną te numery.
Którego Józka? pytam. Pilnika spod piątki czy Presleja spod jedenastego?
Mówiłem rozjaśnia się Wojtek i patrzy na mnie z aprobatą.
No nie Władek też szczerzy się w uśmiechu trzeba to oblać. Bo ja jestem
z Karolkowej.
Oblewamy, a mnie wraz z wódką przepełnia wzruszenie, że tutaj, w obcym miejscu,
hałaśliwymi i tłocznym, jednak udało mi się spotkać rodaków, co tam rodaków, dusze bratnie
niemyte, swojaków, przy których zedrzeć mogę nienawistną maskę konwenansu, otworzyć
się, wyjąć na stół to moje nagie ja, duszone na co dzień i tłamszone.
Chłopaki mówię przez łzy chłopaki.
Chłopaki to u szewca, gwozdzie prostują warczy trzeci przy stole, milczący dotąd,
i patrzy na mnie z niechęcią.
Spadaj ucina go Wojtek, który widać czuje się za mnie odpowiedzialny.
A Władek, widząc moją spłoszoną minę, powiada konfidencjonalnie.
To ja ci więcej powiem. My nie tylko wiemy, z kim ona, co i kiedy, ale mamy zdjęcia.
Bardzo twarzowe fotki.
I Męczydław je widział?
A po co? dziwi się Władek. Myśmy widzieli, to starczy, nie? Jemu się pokaże, jak
przyjdzie pora.
Wybałuszam oczy, więc Wojtek śpieszy z tłumaczeniem.
No jakby on się chciał odchylić od linii, to my jesteśmy od tego, żeby czuwać.
Kapujesz?
Kapuję i wobec tego sięgam znów po papierosa.
Tak, tak powiada sentencjonalnie Władek. Ciekawą mamy pracę, tylko, kurza
twarz, bywają momenty trudne. Wezmy na ten przykład teraz. Wesele w pytę, gorzały skolko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]