[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciel władzy stanu Pendżab) wita go i prowadzi przez pozostałych dziesięć stopni.
Nieparzysta liczba schodów była tematem długotrwałej wymiany memorandów.
Do rozstrzygnięcia znaczenia terminu  połowa drogi potrzebne było orzeczenie
sądu rozjemczego w Simli, który rozwiał niepokój co do politycznych implika-
cji nierównego podziału schodów. Na szczycie schodów stoi sir Wyndham, który
prowadzi nababa na krótkim odcinku między frontowym portykiem a salonem,
gdzie oferuje nababowi orzezwienie   Może jeszcze wody sodowej z cytryną?
 i spotyka się z odmową. Tę krótką chwilę dającą możliwość nawiązania bliż-
szego kontaktu (rozmowa, wymiana spojrzeń, zadane półgłosem pytanie:  Co tak
naprawdę słychać? ) skutecznie mąci obecność sześciu dworzan. Trzech z nich
niesie buławy w kształcie pawich piór, pozostałych trzech ogony jaków, osadzo-
ne w gustownych srebrnych rączkach, wszyscy z marsowym czołem, licującym
118
z powagą sytuacji. Sir Wyndham ze stoickim spokojem ignoruje ich obecność
i dyplomatycznie chrząka.
 Wasza Wysokość pozwoli za mną.
Idą do ogrodu. Kiedy pojawiają się na werandzie na tyłach rezydencji, zgro-
madzeni witają ich oklaskami. Nabab i sir Wyndham pozwalają sobie na uśmiech.
I machnięcie ręką.
Trzeba zejść do gości. Czekają Hindusi i Anglicy. Angielscy mężczyzni i an-
gielskie kobiety. Hinduskie kobiety? Nie. Wszyscy gawędzą zbici w małe grupki,
przypominając gigantyczną kulturę zarodników hodowanych na pożywce regular-
nie podlewanego trawnika Privett-Clampe ów. Kelnerzy w białych rękawiczkach
krążą między gośćmi ze srebrnymi tacami. Orkiestra usadowiona przy nowym
balkonie, architektonicznej innowacji pani Privett-Clampe, gra lekką muzykę kla-
syczną. Z boku stoi długi stół, uginający się pod ciężarem angielskich i indyjskich
potraw, curry, kawałków kurczaka, różnych rodzajów sałatek ryżowych, dań we-
getariańskich i niewegetariańskich. Wszystko kompromisowo przyprawione pod
kątem rozmaitych upodobań kulinarnych. Charlie pracowała bez wytchnienia.
Musiała zapobiec opóznieniom i podaniu jajek na twardo z widocznymi ślada-
mi palców, dopilnować, by do napojów zamiast cukru nie wsypano soli. Wygląda
na to, że jej się udało. Dziś obędzie się bez incydentów, a przynajmniej bez incy-
dentów z powodu menu.
Kiedy sir Wyndham i nabab schodzą po schodach do ogrodu, natychmiast
wpadają w wir rozmów. Sir Wyndham nie może sobie znalezć miejsca. Trudno
mu znieść bliskość tylu ludzi. Dlaczego wszyscy mówią równocześnie? Na doda-
tek pilnują jedni drugich! Jest coś niezdrowego w atmosferze Fatehpuru. Aatwo
można to stwierdzić, przyglądając się ludziom obecnym na przyjęciu. Tyle kamer!
Hałaśliwy Amerykanin co rusz przerywa mu rozmowę i każe się odwrócić albo
przybrać jakąś pozę przed kamerą. Traktuje go jak manekin. Fatehpurski książę
w idiotycznym żółtym stroju i ciemnych okularach macha mu przed nosem innym
aparatem. Europejskiej menażerii też nie brakuje. Piją bez umiaru, a potem wymy-
kają się parami do rezydencji. Obok przechodzi biały chłopiec w nonsensownym
w tym miejscu szkolnym mundurku. Skąd się tu, u diabła, wziął?
 Wiem  mówi nabab z łobuzerskim uśmiechem na twarzy  że zastana-
wia pana bezgłośny tupot małych stopek.
Sir Wyndham nie rozumie aluzji nababa.
 Cisza. %7ładnego tupania. Brak wyczekiwanego niecierpliwie syna.
 Ach, tak  odpowiada ciągle zdezorientowany sir Wyndham. Syn? I wtedy
przypomina sobie bliższe informacje o Fatehpurze, które zgłębiał wczorajszego
wieczoru. Brak syna. Nabab musi jeszcze zostawić po sobie następcę. Tymczasem
służby wywiadowcze twierdzą, że władca strzela ślepymi nabojami.
 Cóż, sir  ciągnie nabab  być może już niedługo usłyszy pan wspaniałą
nowinę!
119
Słowa starszego brata robią piorunujące wrażenie na księciu Firozie, który
upuszcza kieliszek i rozlewa szampana na swój uroczysty strój. Na twarz nababa
wypływa szeroki uśmiech. Opanowuje go nieodparte pragnienie, by wymknąć się
z przyjęcia i spróbować swoich sił z jeszcze jedną czy dwiema konkubinami. Od
lat nie czuł się tak jak w tej chwili.
 Tak  mówi z roztargnieniem sir Wyndham, któremu Vesey daje jakieś
znaki.  Bardzo.
 GGRRRHHAWW!  ryczy nabab.
Wszystkie głowy zwracają się w jego stronę. Sir Wyndhamowi chwilowo bra-
kuje odpowiedzi.
Pran szuka wzrokiem sprawcy hałasu. Krąży ostrożnie między gośćmi, udając,
że świetnie się bawi. Nagle serce podchodzi mu do gardła. Ktoś mocno łapie go
za ramię. Fotograf.
 No, Rukhsana, do roboty.
Pran nie zdążył nic powiedzieć, odepchnięty na bok przez Dom Miguela De
Souzę w towarzystwie jego dwóch czarujących przyjaciółek, których imiona jakoś
mu umknęły. Cała trójka przedziera się przez tłum z rewiowymi melodiami na
ustach i nerwowym ożywieniem ludzi, którzy od przedwczoraj nie zaznali snu.
Idąc w ich ślady, fotograf popycha Prana w kierunku majora Privett-Clampe a.
Zająwszy pozycję, z której roztacza się imponujący widok na bar, major prowadzi
rozmowę z Veseyem. Ten przypomina człowieka daremnie szukającego ucieczki.
 Złośliwa Bestia  opowiada major  uwielbia pędzić wprost na pułapkę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl