[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w przód i poczuł coś pod ręką.
- Poświeć tutaj!
Przybliżywszy latarnię do połamanego drogowskazu, przeczytali:  Zaja... Czarne
Pie... Była jeszcze połówka strzałki.
- Widać zajazd położony jest wyżej - stwierdził Zoltan. - Poczekajcie tutaj, ja się
rozejrzę, tu jest chyba jakaś zarośnięta ścieżka. Nie, Berengario, ty pójdziesz ze mną, to ja za
ciebie odpowiadam.
Bianka, zbyt zmęczona na urządzanie scen w stylu Berengarii, usłuchała bez
protestów. Ogarnięta niechęcią do całej okolicy w milczeniu poszła za nim. Szli noga za
nogą, ostrożnie stawiając stopy.
- Na pewno istnieje jakaś porządna droga na górę, musi być przecież dostęp do
zajazdu - mruknął Zoltan. - Tylko nie udało nam się jej na razie odnalezć.
Wiatr wył i zawodził wśród starych domów. Okropna pieśń umilkła, lecz niewidoczne
sztandary wciąż łopotały. Raz wydało im się, że dostrzegają gdzieś w pobliżu niebieskawe
światełko, lecz zaraz znów spowiła je mgła. Bianka drżała na najdrobniejszy szelest.
Porośnięta trawą, ale dość równa ścieżka pięła się lekko w górę. Po, jak się im
wydawało, wielu minutach, usłyszeli poniżej pomruk głosów eskorty i nagle znalezli się w
górnej, przerzedzonej warstwie mgły. Nastąpiło to tak niespodziewanie, że oboje się
zatrzymali.
Bardzo blisko stały stare domy, pomimo ciemności dostrzegali, jak bardzo są
zrujnowane. Nieco dalej poprzez mgłę ujrzeli światło bijące z jednego z budynków,
większego od pozostałych, z rzezbioną fasadą i szeroką bramą.
- A więc to tam - mruknął Zoltan.
- Dzięki Bogu za światło - szepnęła Bianka. - Już zaczęłam przypuszczać, że
znalezliśmy się w wiosce duchów.
Odruchowo zerknęła na czarny zamek.
Zwieciło się także w innym domu, lecz była to chorobliwa niebieskawa poświata, jaką
widzieli już wcześniej, nierzeczywista niczym blask niewidzialnego księżyca.
- Jest już pózno - cicho zauważył Zoltan. - Większość mieszkańców wioski pewnie już
śpi.
- Wątpię - mruknęła Bianka. - Zoltanie, czy w ostatnich czasach w ogóle mieszkali tu
ludzie?
Prędko uścisnął ją za rękę.
- Ależ, Berengario! Co ty znowu wymyślasz?
Ale w jego głosie dało się słyszeć drżenie.
Bianka nie śmiała głośno powiedzieć, że kilkakrotnie ujrzała przemykające w
ciemnościach postacie. Była pewna, że Zoltan też je zauważył, ale i on o tym nie wspomniał.
Za wszelką cenę starali się nie przestraszyć jedno drugiego.
Dalej ścieżka wiodła przez nie zabudowany obszar wśród wysokich, splątanych
zarośli.
- Zoltanie - szepnęła Bianka - Ktoś jest na drodze!
Resztki mgły odsunęły się, odkrywając przerażający widok. W poprzek drogi leżała
rozciągnięta postać. Bianka znów ścisnęła Zoltana za rękę, wahając się przed postawieniem
następnego kroku.
- Dalej, idzcie! - rozległ się syk z trawy. - Po prostu przejdzcie po mnie! Dalej!
- Berengario, to żywy człowiek! - stwierdził zaniepokojony Zoltan. - Zróbmy, jak ona
mówi, tak chyba będzie najrozsądniej.
Mocno ujął dziewczynę za rękę i zmusił, by postąpiła naprzód.
Biankę ze strachu ogarnęły mdłości, ale ostrożnie wraz z Zoltanem przeszła nad
leżącą. Rzeczywiście była to kobieta, spowita w czerń, starsza chyba niż sama wioska.
Przechodząc nad nią usłyszeli cichy, chrapliwy śmiech.
Ledwie zdążyli wyminąć staruchę, gdy ta zerwała się i podkradła tuż za ich plecy.
Jeszcze nigdy w życiu Bianka tak bardzo się nie bała. Gdyby Zoltan nie uwięził jej
ręki w żelaznym uścisku, uległaby panice i z krzykiem uciekła.
Odwrócili się do starej, niskiej kobiety, sięgającej Biance ledwie do ramion.
- Czego chcesz, czarownico? - spytał Zoltan. Bianka wyczuła w jego głosie strach i
gniew.
Małe zapadnięte oczka rozbłysły.
- Ooo! - zwróciła się do Bianki. - Widzę noże, noże! Wystrzegaj się noży,
dziewczyno, wiele zagrodzi ci drogę. Ale przeżyjesz swe życie do końca - dodała ze
śmiechem świadczącym, że nie brak jej poczucia humoru. - Nie padły na mnie cienie śmierci.
Ty - Bianka, czując dotyk jej dłoni, aż podskoczyła. - Nie jesteś tym, kim jesteś, i nie
będziesz tym, kim będziesz A ty, zbyt dumny i twardy mężczyzno... zmiękniesz i zaznasz
goryczy pokory. Nie znajdziesz tego, czego szukasz, ale znajdziesz to, czego nie szukasz A
obojgu wam powiem, że nie powiedzie wam się nic z tego, co sobie zamyślacie, lecz
powiedzie wam się we wszystkim.
Ku zdumieniu Bianki Zoltan potraktował słowa staruchy poważnie.
- Czy to, czego szukam jest tutaj, w Hllentor?
- I tak... i nie. Szukasz jednej istoty, a znajdziesz dwie inne. Pierwsza przyprawi cię o
smutek, druga da ci radość. A smutek stanie się radością radości.
- Masz coś więcej do powiedzenia?
Znów roześmiała się chrapliwie.
- Nie. Sami odkryjecie to, co najlepsze, najbardziej zagmatwane. %7łyczę wam
naprawdę dobrej podróży - dodała jeszcze z rechotem i zniknęła w ciemnościach.
Bianka szczękała zębami. Gdzieś trzasnęły szarpnięte podmuchem wiatru drzwi, poza
tym w wiosce panowała cisza.
- Chodz - cicho nakazał Zoltan.
Ruszyli, patrząc, jak białe welony mgły przesuwają się przed nimi w przedziwnym
tańcu.
Niezwykłe i straszne spotkanie usposobiło Zoltana nieco łagodniej w stosunku do
Bianki. We dwoje musieli stawić czoło wiosce, w której czas się zatrzymał w poprzednim
stuleciu.
- Ona była pijana - mruknął Zoltan. - Nie przejmuj się taką bzdurną gadaniną. Do
takiej przepowiedni można dopasować każdą sytuację. Wszystkie one wygadują podobne
brednie. Takie wróżenie nie jest żadną sztuką.
- Czy to była czarownica?
- Sama wiesz, z czego słynie Hllentor - warknął, zdając sobie sprawę, że traktuje
pogardzaną Berengarię jak równego sobie towarzysza. Zirytowany puścił jej rękę. - W [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl