[ Pobierz całość w formacie PDF ]

A jednak chciał pojechać, czuł zresztą, że to jego święty obowiązek. Poza tym będzie
to przecież najwspanialszy ostatni prezent dla dzieci. Dla nich będą to jedynie wspaniałe
wakacje w egzotycznym kraju, nie zakłócone żalem po wujku, którego nie zdążyły poznać.
Poczynił już pierwsze przygotowania, gdy raptem, już po raz drugi w ciągu miesiąca, jego
świat stanął na głowie.
Wciąż co najmniej kilkunastu gości oczekiwało na niego codziennie rano w biurze. Co
prawda mniej niż za dawnych czasów, ale i tak pokazna grupa. Nie spodziewał się jednak, że
wśród nich znajdzie się dr Harkness.
Na widok tej znajomej, wysokiej i pokracznie chudej sylwetki zwolnił kroku. Poczuł,
jak twarz zalewa mu rumieniec i puls przyspiesza na wspomnienie starych batalii na
posiedzeniach komitetu, zajadłych polemik, które rozbrzmiewały echem tysięcy kanałów w
eterze. Po chwili odprężył się; przecież ma już to wszystko z głowy.
Harkness niezdarnie podniósł się na powitanie Steelmana. Senator spostrzegł u niego
na początku objawy zakłopotania - zdążył przywyknąć do tego w ciągu ostatnich dwóch
tygodni. Miał teraz automatycznie przewagę nad wszystkimi rozmówcami, którzy robili
wszystko, żeby uniknąć tego jedynego tematu tabu.
- Witam pana doktora - odezwał się pierwszy. - Cóż za niespodzianka. Nie
przypuszczałem, że właśnie pana tu zastanę.
Nie podarował sobie tej szpileczki i z satysfakcją obserwował skutek. Ale nie było w
tym powitaniu urazy, co potwierdził uśmiech na twarzy uczonego.
- Panie senatorze - odparł Harkness tak ściszonym głosem, że Steelman musiał
pochylić się, żeby cokolwiek usłyszeć. - Mam dla pana niesłychanie ważną wiadomość. Czy
możemy porozmawiać w cztery oczy? Nie zajmę panu dużo czasu.
Steelman skinął twierdząco; sam najlepiej wiedział, co jest teraz dla niego ważne, ale
też zaciekawił go do pewnego stopnia powód tej wizyty. Miał wrażenie, że rozmawia z innym
człowiekiem niż podczas ich ostatniego spotkania przed siedmioma laty. Harkness stał się
bardziej stanowczy i pewny siebie, pozbył się też tego manierycznego roztargnienia, które
powodowało, że jego argumenty rzadko trafiały ludziom do przekonania.
- Panie senatorze - zaczął, kiedy już byli sam na sam w gabinecie Steelmana. -
Przychodzę z wiadomością, która może się okazać dla pana szokująca. Otóż wierzę, że można
pana wyleczyć.
Steelman osunął się ciężko w fotelu. Tego istotnie się nie spodziewał; od początku nie
łudził się płonnymi nadziejami. Tylko głupiec walczy z tym, co nieuniknione, a on pogodził
się już z losem.
Przez moment nie potrafił wydobyć z siebie słowa; po chwili podniósł wzrok na
swojego dawnego rywala i wykrztusił: - Kto panu o tym powiedział? Wszyscy moi lekarze...
- Tak, wiem; to nie ich wina, że pozostali w tyle o dziesięć lat. Proszę spojrzeć.
- Co to znaczy? Nie znam rosyjskiego.
- To ostatni numer wydawanego w ZSRR  Biuletynu Medycyny Kosmicznej .
Przyszedł kilka dni temu i jak zwykle kazaliśmy przetłumaczyć jego treść. Ta notatka, którą
tu zaznaczyłem, donosi o badaniach przeprowadzonych ostatnio na Stacji Miecznikowa.
- Co to za stacja?
- Pan nie wie? Przecież to ich Szpital Satelitarny, który zbudowali nieco poniżej
Wielkiego Pasa Radiacji.
- I co z tego wynika? - spytał Steelman suchym, ledwie wydobywającym się z
zaciśniętego gardła głosem. - Zapomniałem, że właśnie tak go nazwali.
Chciał dokonać żywota w spokoju, a tu zjawiły się duchy przeszłości, by się nad nim
pastwić.
- Sama notatka wiele nam nie mówi, ale sporo można wyczytać między linijkami. To
jedna z tych jaskółek, które naukowcy wypuszczają, zanim zdążą napisać artykuł, żeby
pózniej nie powstały wątpliwości co do prawa pierwszeństwa. Tytuł brzmi:  Terapeutyczne
działanie grawitacji zerowej na choroby układu krążenia . Do tej pory sztucznie wywoływali
choroby serca u królików i chomików i wystrzeliwali chore zwierzęta na stację kosmiczną.
Na orbicie, rzecz jasna, wszystko traci ciężar; serce i mięśnie praktycznie nie mają nic do
roboty. Wyniki są dokładnie takie, jakie przewidywałem w naszych rozmowach przed laty.
Nawet w beznadziejnych przypadkach można w ten sposób zatrzymać postęp choroby, a
wiele z nich da się całkowicie wyleczyć.
Ciasny, wyłożony boazerią gabinet, który mu był środkiem świata, miejscem wielu
narad, kolebką tak licznych planów, raptem stał się nierzeczywisty. Znacznie wyrazniej
rysowały się obrazy z pamięci: znowu brał udział w pamiętnych przesłuchaniach na jesieni
1969 roku, kiedy to NASA rozliczała się z pierwszej dekady swej działalności w krzyżowym
ogniu krytyki.
Co prawda nigdy nie przewodniczył Senackiemu Komitetowi do Spraw Astronautyki,
ale był jego najaktywniejszym i najbardziej wpływowym członkiem. Właśnie tą działalnością
zasłużył na reputację strażnika kieszeni publicznej, nieugiętego realisty, który nie da się
otumanić utopiami bujających w obłokach naukowców. Zrobił kawał dobrej roboty; jego
nazwisko nie schodziło długo z nagłówków gazet. Nie żywił bynajmniej uprzedzenia do
badań w przestrzeni kosmicznej, lecz bezbłędnie dostrzegał sporne kwestie, którymi
natychmiast umiał poruszyć opinię publiczną. Pamięć odtwarzała teraz wszystko dokładnie,
jak nagranie z taśmy magnetofonowej...
- Doktorze Harkness, jest pan dyrektorem technicznym NASA?
- Zgadza się.
- Mam przed sobą bilans wydatków NASA za lata 195969; imponujące to liczby. Na
dzień dzisiejszy wydatki te zamykają się kwotą 82.547.450.000 dolarów, a dane szacunkowe
na rok finansowy 6970 wynoszą dziesięć miliardów z nawiązką. Czy zechciałby pan łaskawie
omówić korzyści, jakich można oczekiwać po tych niebagatelnych sumach?
- Z przyjemnością, panie senatorze.
Tak to się wszystko zaczęło, w stanowczym, lecz nie wrogim tonie. Wrogość
wsączyła się pózniej. Z tego, że była nieuzasadniona, już wtedy zdawał sobie sprawę; każda
wielka organizacja miewa słabe punkty i niechlubne momenty, a co dopiero taka, która
dosłownie buja w obłokach i już w założeniu nie może liczyć na pewne powodzenie. Od
samego początku wiadomo było, że podbój kosmosu pochłonie co najmniej tyle ofiar
ludzkich i pieniędzy, ile podbój powietrza. W ciągu dziesięciu lat zginęło bez mała stu ludzi -
na Ziemi, w kosmosie i na jałowej powierzchni Księżyca.
Teraz, kiedy już opadła fala entuzjazmu z wczesnych lat sześćdziesiątych, zewsząd
padało  Po co? Steelman był na tyle przewidujący, by zobaczyć się w roli rzecznika tych
sceptycznych głosów. Zabrał się do roboty z chłodnym wyrachowaniem; potrzebny mu był
kozioł ofiarny, a nikt się lepiej do tego nie nadawał niż nieszczęsny dr Harkness.
- Zgoda, panie doktorze, nie zamierzam kwestionować ogromnych korzyści płynących
z badań przestrzeni kosmicznej, choćby w postaci udoskonalonej łączności i prognoz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl