[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tem zwalił się twarzą prosto w błoto.
Ktoś z pachołków podstarościego zawrzasnął coś niezrozumiale. Kilku rzuciło
się swojemu panu na ratunek. Któryś ze sług porwał za szablę i runął w stronę
Niewiarowskiego, lecz jakiś stary, wąsaty hajduk chwycił tamtego za żupan pod
szyją, potrząsnął, a potem odtrącił.
 Pan powiedział, ostawić tego człeka, jakby co!
 Co z nim?  Niewiarowski stał z zakrwawioną szablą, dysząc ciężko.
Ogarnął go zawrót głowy, osłabienie, poczuł że zaczyna lecieć gdzieś w dół
i w dół  w jakąś otchłań, w studnię bez dna. . .
Patrzył w milczeniu na znieruchomiałe ciało Ledóchowskiego i modlił się, aby
to, co przeczuwał, nie okazało się prawdą. . .
 Nie dycha!  wrzasnął ktoś rozpaczliwie.  Nie żyje!
 Podnieście go. . . Podnieście!!!
 Dawać go, wołać cyrulika! Szybko!
Stary, wąsaty pachołek przecisnął się przez krąg rozgorączkowanych twarzy.
Gdy podniesiono Ledóchowskiego, uniósł jego zakrwawioną głowę, przyłożył
palce do szyi, starając się odszukać puls. Zamarł, a potem odwrócił się do Nie-
wiarowskiego.
 Wasza Mość go usiekłeś!!!
Niewiarowski milczał. Oto po raz kolejny w ciągu tego tygodnia zabił człowie-
ka. Mniejsza zresztą o to, że zabił. Kiedy chciał, mógł robić to bardzo często. Ale
teraz, teraz stało się coś innego. On naprawdę nie zamierzał usiec Ledóchowskie-
go. Naprawdę wstrzymał rękę przed ciosem. . . Lecz mimo to zabił, nie wiedząc
dlaczego. . .
Stary hajduk wstał. Szedł prosto na Niewiarowskiego, ostrożnie, z wahaniem.
Jan spojrzał mu w oczy i wykrzywił twarz w ironicznym uśmiechu. Wiedział, że
w słabym blasku pochodni jego oczy błyszczą czerwonawą poświatą, więc nie
zdziwił się, gdy tamten przeżegnał się wolno.
 Bierz konia i jedz  powiedział cicho sługa.  I bądz przeklęty.
Ktoś przyprowadził okulbaczonego rumaka i włożył w ręce Niewiarowskiemu
wodze. Ktoś inny podał mu pas z szablą. Szlachcic przypasał go, nie spuszczając
wzroku ze starego. Potem wskoczył na siodło i oddalił się w ciemność nocy.
96
Był już kilka ulic dalej, gdy poczuł dziwny chłód w lewym boku. Gdy pomacał
tam ręką, wyczuł wilgoć, lepką, ciepłą maz, która przesączała się przez przecięty
żupan. Krew. . . Krwawił już od dawna, ale nie pamiętał, kiedy mógł zostać ranny.
Zapewne w pojedynku Ledóchowski ciął go w biodro. Niewiarowski wstrzymał
konia. Niezdarnie zsunął się na ziemię. Ogarnął go zawrót głowy. Z trudnością
utrzymał równowagę, przytrzymał się łęku kulbaki. Czuł, że cała nogawka hajda-
werów przesiąkła mu wilgocią. Krew spływała aż do buta. Stracił jej dużo, zbyt
dużo. Gdyby chociaż poczuł ból  to zaalarmowałoby go, że stało się coś niepo-
kojącego. Lecz nawet bólu nie mógł już odczuwać. Nie mógł czuć nic. . .
Zatoczył się, omal nie upadł, gdy ruszył w stronę najbliższej bramy. Przed-
mieścia zabudowane były stłoczonymi, drewnianymi domkami. Spodziewał się,
że w którymś z nich otrzymać może pomoc. . . Potrzebował jej natychmiast. Czuł,
że słabnie. . .
Stanął naprzeciwko małej drewnianej furty. Uderzył kołatką w drzwi raz, dru-
gi, trzeci. Usłyszał zbliżające się kroki.
 Kogo tam diabli niosą?!
 Otwórzcie. . .
Ktoś uchylił małe okienko w drzwiach. Zobaczył twarz starej kobiety. Spoj-
rzała na jego oblicze, na błyszczące w ciemności oczy.
 Jezu Chryste! Sczezaj, maro!  zawrzasnęła i zatrzasnęła okienko, nim
zdążył cokolwiek powiedzieć. Usłyszał szczęk zasuwanych rygli, szuranie czymś
ciężkim, jak gdyby przystawiła do drzwi kufer lub ławę i wszystko ucichło.
Szlachcic wydobył szablę. W desperacji chciał już wyrąbać sobie drogę, lecz
nie miał siły, żeby to zrobić. Oderwał strzęp materiału z żupana, przyłożył do rany,
ale to nie zatamowało krwawienia. Zatoczył się, ruszył dalej, ciągnąc za sobą ko-
nia. Zakołatał do następnych drzwi. Ktoś uchylił je, twarz Niewiarowskiego zalała
struga światła. Usłyszał okrzyk  kobiety, a potem mężczyzny i ktoś zatrzasnął
mu drzwi przed nosem. Niewiarowski szedł dalej. Zakołatał w jakąś okiennicę, ale
nikt mu nie otworzył. . . Był sam, sam na środku pustej uliczki. Spojrzał w górę;
rozgwieżdżone niebo przejęło go chłodem i pustką. . . Wiedział, że jeszcze chwila,
a zacznie umierać. . . Może nawet już zaczynał. Przyklęknął, walcząc z osłabie- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl