[ Pobierz całość w formacie PDF ]
godziny w kabinie nawigacyjnej, gdzie próbował zgłębić zasady działania poszczególnych
urządzeń. Obawiał się jednak je uruchamiać i nawet nie śmiał rozmontowywać. Pewnego
ranka o dziesiątej - przynajmniej zgodnie z zegarkiem Renfry'ego, a tylko dzięki' niemu mogli
ustalać czas -Travis właśnie siedział za plecami technika, kiedy zaszła zmiana, o której
należało zameldować.
Przenikliwy brzęczyk przeciął niezmienną ciszę, sygnalizując najprawdopodobniej
jakieś niebezpieczeństwo. Renfry chwycił mały mikrofon obwodu komunikacyjnego statku.
- Zapiąć pasy! - rzucił krótką komendę. - Włączył się system alarmowy. Może
będziemy podchodzić do lądowania. Zapiąć pasy!
Travis złapał pasy bezpieczeństwa. Znów odczuwał wibracje. Statek przestał
bezwładnie dryfować i budził się do życia.
To, co nastąpiło pózniej, trudno było opisać. Indianin najpierw poczuł potężne
wirowanie, podobne do tego, jakie przeżył, kiedy statek przedostawał się przez transfer czasu.
Leżał zupełnie bezwładny, obserwując ekran, który tak długo nic nie pokazywał. Po chwili
krzyknął podekscytowany:
- To nasze słońce!
%7łółty punkt wysyłał w czerń kosmosu światełko przewodnie.
- Jakieś słońce - poprawił Renfiy. - Zrobiliśmy niezły przeskok. Teraz ostatni etap
podróży do systemu...
%7łółtoczerwona łuna znikała z ekranu. Travis odniósł wrażenie, że statek obraca się
powoli. Teraz, kiedy jaśniejsza poświata bijąca od słońca zniknęła, zobaczył niewielki
punkcik, o wiele mniejszy niż gwiazda, która go zasilała. Punkcik nie znikał z ekranu.
- Coś mi mówi, chłopcze - odezwał się Renfry słabym głosem, z którego przebijało
wahanie - że to tam zmierzamy.
- Ziemia? - Przez umysł Travisa przepłynął ciepły strumień nadziei.
- Może i ziemia, ale nie nasza.
9
Wylądowaliśmy. - Cienki, ochrypły głos Renfry'ego przerwa ciszę w kabinie
nawigacyjnej. Jego ręce powędrowały do krawędzi konsoli z dzwigniami i przyciskami i
opadły na nią bezradnie. Chociaż nie miał nic wspólnego z tym lądowaniem, wydawał się
wyczerpany jak po ogromnym wysiłku.
- Cel podróży? - Travis wypowiedział te słowa suchymi wargami.
Chociaż lądowanie nie kosztowało ich tyle nerwów i zdrowia co start, okazało się
bardzo nieprzyjemne. Albo obcy byli lepiej przystosowani do prędkości swoich statków
kosmicznych, albo na drodze bolesnych doświadczeń przyzwyczaili się do takich cierpień.
- Skąd miałbym wiedzieć? - odparł Renfry, wyraznie rozdrażniony.
Ekran, ich okno na świat zewnętrzny, ponownie pokazał niebo. Nie było to normalne
błękitne niebo, które Travis znał i tak bardzo pragnął ujrzeć. Ten kolor bardziej przypominał
zieleń, przybierającą odcień turkusu ze wzgórz. To niebo było zimne, wrogie.
Otwartą przestrzeń przecinała potężna struktura rzucająca metaliczny błysk. Gładz
czerwonych powierzchni kończyła się postrzępionymi krawędziami, surowymi na
błękitnozielonym tle, najwyrazniej oznaczającymi ruiny.
Travis odpiął pasy i stanął na nogach, przyzwyczajając się na nowo do siły grawitacji.
Zdążył już znienawidzić statek i bardzo pragnął się z niego wydostać, lecz w tym momencie
nie miał ochoty wychodzić pod turkusowe niebo i badać widniejących na ekranie ruin.
Spotkali się przy przedostatniej grodzi, skąd poszli do luku wyjściowego. Technik
spojrzał przez ramię.
- Hełmy zapięte? - Jego głos grzmiał głucho wewnątrz opierającej się na ramionach
kuli umocowanej na ściśle dopasowanej uprzęży. Kule i uprząż odkrył Ashe. Zdążyli je
wcześniej wypróbować, przygotowując się do momentu, w którym będą musieli wyjść w
nieznane. Bańka nie była wyposażona w nieporęczne zbiorniki z tlenem. Działała na
niezrozumiałej dla Renfry'ego zasadzie, ale obcy używali tych hełmów i Ziemianie musieli
wierzyć, że są skuteczne.
Zewnętrzny luk opierał się o kadłub statku. Renfry wyrzucił drabinę i zszedł po niej.
Kiedy znalazł się na zewnątrz, pozostali mężczyzni rozejrzeli się dokoła.
Poniżej rozciągał się szeroki pas twardej, białej powierzchni, poprzerywany
kwadratowymi i trójkątnymi strukturami wzniesionymi z matowoczerwonego, metalicznego
materiału. Pośrodku każdej z nich znajdowała się powierzchnia naznaczona czarnymi
okręgami. %7ładna z czerwonych budowli nie zachowała się w całości, a lądowisko - o ile było
to lądowisko - wyglądało na od dawna opuszczone.
- Kolejny statek... - Ashe podniósł rękę, jego głos dotarł do Travisa przez komunikator
w hełmie.
Statek spoczywał na jednym z placów otoczonych budynkami, jakieś ćwierć mili od
nich. Travis dostrzegł trzeci pojazd, nieco dalej. Nigdzie jednak nie widać było
jakiegokolwiek śladu życia. Indianin czuł na nagich odkrytych dłoniach delikatny wiatr, który
prawie pieścił swym dotykiem.
Zeszli po drabinie i stanęli u podnóża statku, niepewni, co dalej robić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]