[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Była ubrana w bardzo krótką czarną sukienkę, a usta wymalowała jasnożółtą szminką.
 Usiądzie pan obok mnie?  spytała.
 Przyjąłem propozycję pani Goudemark, która chce mnie odwiezć. Musimy omówić
kilka spraw szkolnych.
Sue-Marie spojrzała na Jima uwodzicielskim wzrokiem, tak gorącym, że mogłaby
przepalać nim papier.
 Spraw... szkolllnych... szkoda.
Jim i Karen ledwie mogli się powstrzymać, aby nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
Jim przycisnął dłoń do ust i czekał, aż Sue-Marie wejdzie na schodki, kręcąc tyłkiem. Po
chwili drzwi autobusu zamknęły się za nią z głośnym sykiem.
 Ona naprawdę na ciebie leci  stwierdziła Karen, kiedy szli do jej błękitnego
mustanga.
 Gdybym tylko był dziesięć lat młodszy...
 Gdybyś był dziesięć lat młodszy, nie podrywałaby ciebie.
Jim wsiadł.
 Chyba nie jesteś zazdrosna.
 Zazdrosna? Moi?
Włożyła kluczyk do stacyjki i właśnie miała go przekręcić, kiedy Jim kątem oka
zarejestrował jakiś ruch po przeciwległej stronie parkingu. Położył dłoń na ręce Karen.
 Zaczekaj...
 Co? Zapomniałeś czegoś?
 Nie. Popatrz... widzisz tam? Za tamtymi krzakami!
Karen zmarszczyła czoło i spojrzała we wskazanym kierunku.
 Nic nie widzę. Co tam jest?
Jim poczuł, że cała krew odpływa mu z twarzy. Przez parking, niecałe sto metrów od
nich, przemykał aparatostwór, Robert H. Vane. W jasnym świetle wyglądał tak samo
przerażająco jak w ciemnościach, jego korpus był mocno zgarbiony, a nogi tak niepewne,
jakby zaraz miał się wywrócić. Ale mimo tej swojej nieporadności Robert H. Vane
poruszał się zadziwiająco szybko  i sunął prosto w kierunku autobusu.
Rozdział 13
 Co się stało?  spytała Karen.  Jim, co jest?
 Nie widzisz tego?  wysapał Jim i po krótkiej walce z pasem bezpieczeństwa
wyskoczył z samochodu.
 Co się dzieje?
 Dzwoń pod dziewięćset jedenaście! Do straży pożarnej! Szybko!
Ruszył biegiem w kierunku autobusu, pokrzykując i machając ramionami.
Aparatostwór nie zwracał na niego uwagi i klekocząc, pokonywał kolejne metry asfaltu.
Mimo iż nic się w jego wyglądzie nie zmieniło, sprawiał wrażenie znacznie większego
i potężniejszego niż poprzednio.
 Wysiadajcie z autobusu!  wrzasnął Jim.  Wszyscy wysiadać z autobusu!
Ale kierowca włączył już silnik, zwolnił hamulec i powoli ruszał. Dłonie trzymał
płasko na kierownicy.
 Stop! Stać! Otworzyć drzwi! Wszyscy wysiadać!
Jim widział wpatrujące się w niego twarze uczniów. Widział Randy i Delilah,
Edwarda i Sally Broxman, nawijającą włosy na pałce. Miał wrażenie, że biegnie przez
melasę, a jego głos grzęznie w gęstej mgle.
 Ssstttaććććć! Wwwszszszszyyyyysscccy wwwysssiaaaadddaaaaać...
Aparatostwór zatrzymał się nagle, jego nogi niepewnie drobiły, z trudem utrzymując
równowagę. Po chwili spod czarnego materiału wychynęło dwoje ramion i odrzuciło go
do tyłu, odsłaniając białą, niemal prostokątną czaszkę z kilkoma pasmami tłustych
szarosiwych włosów. W twarzy dominowała wielka ciemna soczewka, przypominająca
cyklopie oko. Stwór uniósł rękę, ale nie była to ręka, tylko poczerniały kawał metalu. Nie
wiadomo było, gdzie kończy się człowiek, a gdzie zaczyna aparat  stanowili jedność.
Jim pognał w jego stronę, zdecydowany zaatakować go rzutem ciała i przewrócić, ale
aparatostwór był zbyt szybki. Gdy Jimowi pozostało jeszcze dwadzieścia metrów, rozległ
się ogłuszający trzask i świat pobielał  autobus, niebo, drzewa, parking  po czym
buchnęła fala gorąca, zmuszająca Jima do cofnięcia się. Zaplątały mu się nogi i padł
ciężko na asfalt, uderzając się w skroń i zdzierając skórę z ręki.
Kiedy udało mu się unieść głowę i rozejrzeć wokół, autobus płonął. Aparatostwór
cofnął się trzy kroki, zarzucił czarny materiał na głowę i zaczął odchodzić szybkim
krokiem. Jim musiał pozwolić mu uciec, by zająć się autobusem, zamienionym w jeden
wielki kłąb pomarańczowych płomieni, z których dolatywały krzyki próbujących się
ratować uczniów Drugiej Specjalnej.
Podbiegł do przedniej części autobusu, zasłaniając twarz ręką. Za drzwiami widział
przerażoną, szarpiącą się Ruby. Spróbował podejść bliżej, ale gorąco zbyt mocno paliło.
Randy i Roosevelt walili w szyby pięściami, próbując stłuc szkło.
Jim odwrócił się. Biegli już ku niemu ludzie.
 Młotek!  wrzasnął.  Ayżka do opon! Cokolwiek! Musimy ich stamtąd wydostać!
Zciągnął marynarkę i owinął nią lewą rękę, po czym zaczął przysuwać się powoli do
drzwi, cały czas zasłaniając twarz prawą dłonią. Rękaw jego marynarki zaczął się palić,
ale mógł wytrzymać. Po kilku dalszych centymetrach dotarł do klamki bezpieczeństwa
i szarpnął za nią.
Drzwi otworzyły się z dygotem i na asfalt wypadła Ruby z dymiącymi włosami.
Kiedy Jim odciągnął ją od autobusu, podbiegła do nich matka Sary Miller i owinęła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl