[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przepraszam, Sasza. Zagalopowałem się.
- Daj spokój. Przecież to ja powinnam przeprosić ciebie.
Gdyby nie twoja szlachetność...
Tylko nie to, jęknął Mitch. Wcale nie chciał, żeby mu przy
pominać jego godną pożałowania skłonność do dobrych uczyn
ków. Każdy, najbardziej nawet chętny anioł stróż zastanawiałby
się dłużej, czy pomagać innym w sytuacjach, w których on,
Mitch, leciał na złamanie karku.
- Zaczynamy wszystko od początku? - przerwał Saszy.
- Chcesz tam wrócić, żeby Elvis udzielił nam jeszcze raz
ślubu? - zapytała i parsknęła śmiechem.
Patrząc na jej roześmiane usta pomyślał, że przez głupi upa
dek ominęło go tradycyjne zakończenie ceromonii ślubnej.
A gdyby pocałować ją teraz? Na wspomnienie ich pierwszego
pocałunku krew zaczęła szybciej krążyć mu w żyłach. Właśnie
dlatego nie wolno mi ryzykować, postanowił twardo. Nawet
w publicznym parku. Nawet w mieście słynącym z hazardu.
- Musimy poszukać jakiegoś hotelu - powiedział. - Potem
zadzwonię do serwisu.
- Hotelu? Przecież chciałeś wracać do Phoenix natychmiast
po ślubie.
40 ORAZ %7łE CI NIE OPUSZCZ... PRZEZ CHWIL
- Nie wrócimy nigdzie bez nowego rozrusznika. Dziś nie
dziela, więc musimy poczekać do jutra. Ugrzęzliśmy tutaj na
całą noc.
Perspektywa nocy spędzonej z Mitchem w hotelowym po
koju była równie straszna, co podniecająca.
- Ale to będzie sporo kosztować, prawda?
- O to się nie martw.
Wciąż trzymając się za ręce, wrócili do samochodu po swoje
rzeczy, po czym weszli do hotelu, który znajdował się po prze
ciwnej stronie ulicy.
- Co to znaczy, że wszystkie miejsca są zarezerwowane?
- nie dowierzał Mitch.
- Dokładnie to, co pan słyszy. - Recepcjonista wzruszył
ramionami. - Nie ma wolnych pokojów.
- No to znajdziemy inny hotel.
- Na pana miejscu nie liczyłbym na wiele. Właśnie odbywa
się międzynarodowy zjazd Shrinerów, a jutro będą finały stano
wych mistrzostw w boksie.
- Nie denerwuj się. Na pewno coś znajdziemy - uspokajał
Mitch Saszę, kiedy wychodzili z kapiącego od złotych ozdób
holu na ulicę.
Jednakże po półgodzinnym spacerze w oślepiającym słońcu
od hotelu do hotelu musiał pogodzić się z porażką. Walizka
Saszy wydawała się ważyć ponad tonę.
- Oddam wszystko za jaki bądz pokój - wystękał w szóstym
z kolei. - Pieniądze, karty kredytowe, pierworodne dziecko.
Może pani prosić, o co pani chce.
Zgrabna blondynka z recepcji z trudem hamowała śmiech.
- Ma pan szczęście. - Przypatrzyła się Mitchowi z wyraznym
zainteresowaniem. - Przed chwilą ktoś odwołał rezerwację.
- Wielkie dzięki. - Omal nie pocałował jej w błyszczące od
szminki usta.
ORAZ %7łE CI NIE OPUSZCZ... PRZEZ CHWIL 41
- Jakaś para z Wichita wynajęła kilka tygodni temu aparta
ment dla nowożeńców. Podobno w ostatniej chwili pokłócili się
o to, która piosenka Elvisa ma być grana na ich ślubie. Obrażona
panna młoda wypadła z kaplicy, złapała taksówkę na lotnisko
i wróciła prosto do domu. Ceremonia została odwołana.
Mitch i Sasza wymienili rozbawione spojrzenia.
- Powinni wybrać coś z filmu Blue Hawaii".
- Jasne - odpowiedziała recepcjonistka pogodnym tonem. -
W zeszłym roku wychodziłam za mąż i Elvis zagrał nam właś
nie to. Do dziś jesteśmy razem. Płaci pan kartą?
Pięć minut pózniej byli sami w ogromnych rozmiarów apar
tamencie, który Mitch wynajął za równowartość dwutygodnio
wej pensji. Pokój wydawał się dziełem jakiegoś oszalałego amo-
ra - na obitym bordowym materiałem podwyższeniu stało wiel
kie, okrągłe łoże przykryte różową aksamitną narzutą i zarzu
cone stosem poduszek. Cztery złocone kolumny dopełniały
wystroju całości.
- Dziwne. Lustro na suficie... - Zaskoczona Sasza spojrzała
w górę.
Wyglądam strasznie, pomyślała. Rozczochrane włosy, roz
mazany makijaż, krwawe plamy na białej bluzce... Nie ma
obawy, że Mitch zechce pocałować kogoś w takim stanie.
- Nie takie znowu dziwne. - Mitch z ulgą odstawił walizki.
- Zważywszy, że jesteśmy w apartamencie dla nowożeńców.
- Wciąż nie rozumiem. - Urwała nagle i zaczerwieniła się,
zawstydzona.
- Uuu, doprawdy - zaczął ją życzliwie przedrzezniać.
Aadnie wygląda z tymi zaróżowionymi policzkami, zauwa
żył. W ogóle jest cholernie ładna. Ciemne włosy opadające na
ramiona, różowe wargi... Miał ochotę całować ją do utraty tchu.
Wyobraził sobie nagą Saszę leżącą w satynowej pościeli, goto
wą na spotkanie swojego kochanka, swojego męża.
42 ORAZ %7łE CI NIE OPUSZCZ... PRZEZ CHWIL
Nie igraj z ogniem, powiedział sobie. To nie był prawdziwy
ślub.
Nie tylko on oddawał się erotycznym marzeniom. Saszy
wydawało się, że widzi w lustrze muskularne ramiona i jędrne
pośladki Mitcha. Wyobrażała sobie dotyk silnych, męskich dło
ni i niemal czuła, jak jego pocałunki budzą w niej rozkoszne
dreszcze.
Skrzyżowali spojrzenia w lustrze i uciekli wzrokiem na bok.
%7ładne z nich nie chciało przyznać się do swoich fantazji.
- No, dobrze - odchrząknął Mitch, przyglądając się uważnie
złoconej komodzie, która wyglądała, jakby przywieziono ją
wprost z Wersalu. - Muszę skontaktować się z pomocą drogo
wą. Niech przyślą tutaj kogoś jutro z samego rana.
Nie na to miał ochotę. Na komodzie, na srebrnej tacy stała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]