[ Pobierz całość w formacie PDF ]

natknęli się na te dziki.
Susan Lee z trudem zdobyła się na uśmiech.
- Przekonywałeś mnie, że jesteś w prawdziwym
niebezpieczeństwie, podczas gdy po prostu opiekujesz się
jakimś zagubionym, zdziczałym psem.
- Czasem człowiek musi robić różne rzeczy.
- A więc przyznajesz, że mnie oszukałeś! - Nie. Mówiłem
tylko, że trzeba psu dawać wodę, żeby nie zdechł.
- Stale żartujesz i nigdy nie wiem, kiedy mówisz serio.
- Jeśli chodzi o tego psa, mówię zupełnie poważnie. I -
wolno obrócił głowę, aż przyszpilił ją swoim spojrzeniem - o
tobie także.
- W tej kolejności? - wymknęło jej się mimowolnie.
- Mam ci udowodnić?
- Wykorzystam to w mojej rozprawie - zauważyła.
Wybuchnął tak głośnym śmiechem, że Susan Lee
dostała gęsiej skórki.
Tom poprawił kapelusz, uważnie rozejrzał się dokoła, a
potem wziął butelkę z wodą i ruszył ku szczelinie w ścianie
krzaków.
Susan Lee widziała, gdzie stoi dekiel, ale nie wpatrywała
się w Toma. Rozejrzała się dokoła. Odwróciła głowę i
obserwowała drogę.
Nagle zauważyła jakiś ruch na krawędzi wzgórza i na nim
skupiła całą uwagę. Coś tam było. Przysunęła się bliżej do
okna. Może powinna ostrzec Toma? Nie uzgodnili żadnego
sygnału. Nie odrywając wzroku ód miejsca, gdzie, jak się jej
wydawało, coś widziała, cichutko zagwizdała dwa razy.
Tom zatrzymał się i znieruchomiał. Jak dać mu znać,
gdzie ma patrzeć? Nie, kolejny sygnał okazał się
niepotrzebny, bo Tom zaczął uważnie rozglądać się dokoła.
Susan Lee bezszelestnie wysiadła z auta i stanęła w
otwartych drzwiach.
Nie czyniąc żadnych gwałtownych ruchów, Tom napełnił
dekiel. Potem wolno rozejrzał się dokoła. Szczególnie
dokładnie oglądał krawędz wzgórza. Nasłuchiwał. Ona też.
Trzymała strzelbę w pogotowiu i oddychała gwałtownie. Była
bardzo czujna.
Tom wolno ruszył w jej kierunku. Zaufał jej i nie oglądał
się do tyłu.
Susan Lee ani na moment nie przestała obserwować
terenu.
Gdzieś za sobą usłyszała nadjeżdżające auto. Nie
odwróciła się.
Nawet wówczas, kiedy zaparkowało tuż obok auta Toma.
Tom był już coraz bliżej. Ostrożnie stawiał stopy, starając
się nie stracić równowagi. Ktoś otworzył drzwi auta.
- Jestem tutaj - rozległ się męski szept. - Co się dzieje?
Dzikie zwierzę? Gdzie jest?
Susan Lee brodą wskazała krawędz wzgórza.
- Mam pistolet. Powiedz, co się dzieje?
- Nie wiem - odszepnęła. Wokół panowała absolutna
cisza. Nawet ptaki zamilkły.
Tom minął zawiązaną na gałęzi chusteczkę i zatrzymał
się.
Odwrócił się i uśmiechnął do kogoś stojącego za Susan
Lee.
- Witaj, Tweed - szepnął ledwo dosłyszalnie.
- Czy ona chce cię zastrzelić? - spytał równie cicho
Tweed.
- Nie - odparł Tom. - Zobaczyła coś podejrzanego na
wzgórzu. Jesteśmy trochę niespokojni, bo tu w okolicy
znalezliśmy ślady pumy - wyjaśnił i uśmiechnął się do swego
przybranego brata. - Co u ciebie, Tweed? Skąd się tu wziąłeś?
- Usłyszałem, że gdzieś w tej okolic był pożar, i
zastanawiałem się, czy przypadkiem miejscowi obywatele nie
postanowili spalić cię na stosie.
Tom otworzył tylne drzwi swego auta.
- Wsiadajcie.
Susan Lee zabezpieczyła strzelbę. Tweed jednak nadal
rozglądał się dokoła.
- Nie przedstawiłeś mnie - zauważył.
- Susan Lee, to jeden z moich braci. Mieszkał przez
pewien czas z Brownami, a potem zniknął i nic o nim nie
wiedzieliśmy. Kiedyś opowie ci, dlaczego nosi tak dziwne
imię, ale to dopiero po kilku piwach.
Susan Lee uśmiechnęła się. Nadal się rozglądała.
- Co widziałaś? - spytał Tom.
- To był albo pies, albo puma. Trudno mi było ostrzec
Toma, bo nie uzgodniliśmy żadnego sygnału.
- Sprawiłaś się znakomicie - zapewnił ją.
- Mamy pewien rodzinny sygnał. Jeden ostry gwizd
znaczy - wracaj natychmiast. Dwa ciche - uważaj.
- Zapamiętam.
- Nie byłam pewna, czy mnie słyszysz.
- Było zupełnie cicho, dopóki Tweed nie nadjechał swym
gruchotem - odparł Tom.
- Nie nazywaj tej wspaniałej maszyny gruchotem. Jestem
do niej bardzo przywiązany - rzekł Tweed.
- Aż trudno uwierzyć, że to w ogóle jezdzi. Będę ojcem
chrzestnym - pochwalił się Tom, kładąc rękę na ramieniu
Tweeda.
- Kto powziął taki bezsensowny zamiar?
- Petersonowie. Urodził im się syn i dali mu moje imię.
Tweed z niedowierzaniem pokręcił głową.
- To tylko dlatego, że cię dobrze nie znają.
Unieszczęśliwić dziecko takim ojcem chrzestnym! No, może
długo tu nie pomieszkasz. Nie zdążysz chłopca zdeprawować.
- Zdeprawować? - zapytała cicho Susan Lee.
- Widzisz, co zrobiłeś? - zwrócił się Tom do Tweeda.
- To okropny człowiek - rzekł z przekonaniem Tweed. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl