[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I to było dobre pytanie. Na szczęście byłam na nie przygotowana.
Pomasowałam skronie i odparłam:
- Tam jest tak głośno, że głowa mi pęka. Musiałam wyjść na powietrze.
- Ach! - powiedziała, szukając czegoś w swojej malutkiej różowej torebce. - Chcesz aspirynę czy
coś?
- Nie, nie, dziękuję.
Przestała szukać, ale nie patrząc na mnie, powiedziała:
- On cię naprawdę lubi, wiesz? Znam go od lat i wiem, że naprawdę cię lubi.
Nawet gdybym wcześniej nie czytała jej liściku, domyśliłabym się, jak bardzo lubi Josha, jak
strasznie chciałaby, żeby kiedyś to jej wręczył
bukiecik. A ona nosiłaby go nie dlatego, że to jakiś prywatny dowcip, ale dlatego, że dostała go od
Josha.
- Ja też naprawdę go lubię - zapewniłam, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
- Wiem. - Uśmiechnęła się.
Pomyślałam, że sobie pójdzie. Naprawdę chciałam, żeby sobie poszła, bo koniecznie musiałam
wymyślić, jak wyciągnąć Josha na zewnątrz!
- Nie będę cię zatrzymywać, DeeDee - dodałam, obmyślając sposób na odwrócenie uwagi:
niewielka eksplozja, kontrolowany pożar lasu, prawdopodobieństwo, że w środku jest jakaś
ciężarna, która w ciągu półgodziny zacznie rodzić...
- Cammie? - zaczęła DeeDee, na co ja niespodziewanie burknęłam: 197
- Co?
- Mam powiedzieć Joshowi, że musisz iść do domu? Albo można i tak.
Gdy wchodziła do stodoły, poczułam zazdrość. Widywała Josha w szkole, wiedziała, co zamawia na
stołówce i gdzie siedzi na zajęciach. Nie było takiej sfery życia, której nie mogłaby z nim dzielić.
Wiedział o niej wszystko dzięki tym potańcówkom, festynom i zwyczajnym dniom.
Pomyślałam: Czy on nadal by mnie lubił, gdyby wiedział o wszystkim?
Nigdy się tego nie dowiem, bo on nigdy nie pozna prawdy. DeeDee już zawsze będzie dla niego
człowiekiem z krwi i kości, a ja zawsze będę tylko historyjką.
- Na pewno nie mogę cię odwiezć? - spytał Josh, skręcając furgonetką w Main Street w drodze na
rynek. - No proszę cię, wiem, że nie najlepiej się czujesz. Może jednak...
- Nie, wszystko w porządku - odparłam - już mnie głowa nie boli.
To nie kłamstwo.
- Na pewno?
- Uhm.
Zaparkował przy rynku, wysiedliśmy i poszliśmy do altanki. Wziął mnie za rękę i zrobiło się tak w
stylu  Kochany pamiętniku", jeśli wiecie, co mam na myśli. W altance świeciły się światła, miasto
było zupełnie puste, a jego ręka delikatna i ciepła i wtedy... wręczył mi prezent!
Pudełeczko było małe, niebieskie (Ale nie niebieskie jak od Tiffany'ego, skwitowała potem Macey) i
przewiązane różową wstążeczką.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba - powiedział. Zamurowało mnie.
Totalnie. Oczywiście dostawałam
już wcześniej prezenty, ale zwykle były to takie rzeczy jak nowe buty do biegania albo nowe wydanie
Przewodnika
203
szpiegowskiego po podziemnej Rosji z autografem. One nigdy nie były przewiązane ślicznymi
różowymi wstążeczkami.
- Mama pomogła mi zapakować - przyznał, pokazując paczuszkę w moich dłoniach. - Otwórz -
poprosił, ale ja wcale nie miałam na to ochoty.
Czy to nie jest smutne, że sam fakt, iż dostałam prezent, był dla mnie ważniejszy niż podarek?
- No, już! - niecierpliwił się. - Nie wiedziałem do końca, co byś chciała, ale... yyy... no... - Zaczął
rozrywać opakowanie. - Wszystkiego najlepszego!
Na wypadek, gdybyście jeszcze się nie zorientowali: to wcale nie były moje urodziny!
Prezent nagle wydał mi się obcy i ciążył mi w dłoniach. Czy zwykle nie musi minąć trzysta
sześćdziesiąt pięć dni, żeby dostać prezent urodzinowy? Wiem, że żyję nieco pod kloszem i tak dalej,
ale jestem pewna, że tak to właśnie powinno działać.
- Założę się, że myślałaś, że zapomniałem - przekomarzał się, trzymając mnie w miażdżącym uścisku.
- Yyy... no... tak - wydukałam.
- DeeDee pomogła mi je wybrać.
Zdjął wieczko pudełka i wyjął najdelikatniejsze srebrne kolczyki, jakie kiedykolwiek widziałam.
(Uwaga do siebie: przekłuć sobie uszy!)
- Pomyślałem, że będą pasować do łańcuszka, wiesz, tego srebrnego z krzyżykiem?
- Tak - odparłam zmieszana - wiem, do którego. Kolczyki lśniły w mroku, a ja nie odrywałam od nich
wzroku - byłam jak zahipnotyzowana i myślałam, że żadna dziewczyna na świecie nigdy nie miała
cudowniejszego chłopaka i że żadna nie zasługiwała na niego mniej niż ja.
199
Miałam wrażenie, że jestem poza moim ciałem i przyglądam się wszystkiemu z boku. Kim jest ta
dziewczyna, zastanawiałam się. Czy ona wie, jaką wielką jest szczęściarą? Czy docenia, jakie ma
cudne, dopasowane do łańcuszka kolczyki i chłopaka, który je podarował? Kim jest, że musi
przejmować się fizyką kwantową, środkami chemicznymi czy kodami ABN? Czy wie, że to jeden z
tych niezmiernie rzadkich momentów w życiu, kiedy wszystko jest piękne, cudowne i takie, jakie być
powinno?
A czy wie, że takie chwile zawsze się kończą?
Rozdział 21
Gdy przedzierałam się przez tajemne przejścia, wydawało mi się, że w wąskim korytarzu moje myśli
odbijają się echem: przecież to nie są moje urodziny.
Chciałam, żeby te dokuczliwe wątpliwości po prostu zniknęły. Miałam kolczyki, prawda? Czy to
ważne, dlaczego mi je dał? Przecież zwykłe dziewczyny wkurzają się na swoich chłopaków, gdy ci
zapominają o ich urodzinach. Więc czy pamiętanie o fałszywej dacie urodzin nie jest warte
dodatkowych punktów? Powinnam zapisać to na jego korzyść, na wypadek gdyby kiedyś zapomniał o
czymś innym. No na przykład, jak za dwadzieścia lat zapomni o rocznicy naszego ślubu, a ja powiem:
 Nie martw się, kochanie. Pamiętasz, jak dałeś mi kiedyś kolczyki, chociaż to wcale nie były moje
urodziny? To teraz jesteśmy kwita". Ale to nie były moje urodziny... Pomyślałam o tej dacie:
dziewiętnasty listopada i przypomniałam sobie, jak wtedy w krzyżowym ogniu pytań powiedziałam
Joshowi, że właśnie wtedy mam urodziny. Nie wiedziałam, co bardziej mnie otrzezwiło: myśl, że on
pamiętał, czy że ja zapomniałam.
Puste korytarze zawirowały przede mną. Byłam zmęczona, głodna, chciałam wziąć prysznic i
pogadać z przy-206
jaciółkami. Kiedy dotarłam do wielkiego starego kamienia otaczającego potężny kominek w sali na
drugim piętrze, byłam już prawie w półśnie.
Za parę tygodni kominek przestanie przydawać się jako przejście, chyba że na randki z Joshem będę
ubierać się w ognioodporny kombinezon doktora Fibsa (ale w nim nawet Bex wygląda grubo).
Pociągnęłam za dzwignię po raz ostatni, spodziewając się, że kamienie się rozsuną. Gdy to nastąpiło,
uderzyłam niechcący w stary uchwyt na pochodnię, który opuścił się, odkrywając przede mną inne,
ukryte drzwi do przejścia, któ-
rego chyba nigdy wcześniej nie widziałam.
Nie wiem, dlaczego tam weszłam. Może to szpiegowskie geny, a może ciekawość nastolatki. Szłam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl