[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to portrafiliby odczytać z jego mózgu wszystko co widział i słyszał, jeśli
tylko znalezliby go dostatecznie wcześnie, zanim komórki ciała ulegną
rozkładowi.
Nie sądził, by Im się to udało. Przez następne siedem lat udawało mu
się, o ile mógł to stwierdzić, uniknąć wykrycia. Jeżeli Zdrajca wiedział,
gdzie przebywa, to nie dał Burtonowi znać. Lecz Burton wątpił, by wiedział
ktokolwiek. Sam nie mógł określić, w jakiej części Zwiata Rzeki się
znajduje, jak daleko lub jak blisko głównej kwatery w Wieży. Cały czas był
w ruchu, wciąż płynął, płynął, płynął. Wiedział, że pobił swego rodzaju
rekord. Zmierć stała się jego drugą naturą.
Jeśli się nie pomylił, to dokonał 777 podróży Samobójczym Ekspresem.
następny
Philip Jose Farmer Gdzie wasze ciała ...
. 28 .
Czasami Burton myślał o sobie jako o planetarnym koniku polnym, co
skacze w ciemność śmierci, potem ląduje i przez krótką chwilę skubie
trawę, jednym okiem wciąż bacząc na cień, zdradzający nadlatującego
drapieżcę - Etyków. Na wielkiej łące ludzkości siadał już na wielu
zdzbłach, smakował je i ruszał dalej.
Kiedy indziej porównywał się do sieci, tu i tam wyłapującej z
ogromnego morza ludzkości jakieś okazy. Schwytał kilka wielkich ryb i
wiele sardynek. Równie wiele, jeśli nie więcej, można było się dowiedzieć
od tym małych, co od dużych.
Nie lubił jednak porównania z siecią. Przypominało mu, że jest gdzieś
inna, większa sieć, zarzucona specjalnie na niego.
Jakichkolwiek jednak używał przenośni czy porównań, był człowiekiem,
który - żeby użyć dwudziestowiecznego amerykanizmu - sporo kręcił się po
świecie. Kilka razy spotkał się - nawet z legendą o Burtonie Cyganie. W
pewnym regionie, gdzie mówiono po angielsku, usłyszał o Richardzie
Wędrowcu, a w innym o Aazarzu Włóczędze. Trochę go to niepokoiło, gdyż
Etycy mogli domyślić się, w jaki sposób ucieka i przedsięwziął odpowiednie
środki, by go schwytać. Mogli też odgadnąć jego główny cel i rozmieścić
straże w pobliżu zródeł Rzeki.
Po siedmiu latach obserwacji gwiazd, po wielu odbytych rozmowach,
wyrobił sobie opinię o biegu Rzeki.
To nie była amphisbaena, wąż o dwóch głowach, ze zródłem na północnym
i ujściem na południowym biegunie. To był Wąż Midgardu, z głową na
biegunie północnym, ciałem owiniętym po wielokroć wokół planety i ogonem
we własnej paszczy. Rzeka wypływała z północnych regionów polarnych,
płynęła tam i powrotem przez jedną półkulę, okrążała biegun południowy i
ruszała zygzakiem po drugiej, tam i z powrotem, ciągle w górę, aż jej
ujście otwierało się do hipotetycznego polarnego morza.
Zresztą ten duży akwen nie był czysto hipotetyczny. Jeśli historia o
Titanthropie, prehistorycznym osobniku, który twierdził, że widział
Mglistą Wieżę, była prawdziwa, to Wieża wznosiła się z okrytej mgłami
powierzchni morza.
Burton znał tę opowieść tylko z drugiej ręki. Widział jednak
Titanthropów u początków Rzeki, w czasie pierwszego "skoku". Wydawało się
zupełnie możliwe, by jeden z nich przeszedł przez góry i dotarł tak
daleko, że widział morze polarne. A gdzie doszedł jeden człowiek, tam może
dojść drugi.
W jaki sposób Rzeka płynęła pod górę?
Prędkość ruchu wody wyglądała na stałą, nawet w miejscach, gdzie prąd
powinien zwolnić lub całkiem się zatrzymać. Burton wywnioskował z tego
istnienie lokalnych pól grawitacyjnych, przesuwających masy wody do
miejsca, gdzie zaczynało działać naturalne przyciąganie planety. Gdzieś,
może pod dnem samej Rzeki, ukryte były urządzenia, wykonujące tę pracę.
Ich pola musiały być bardzo ograniczone, ponieważ mieszkańcy, tych rejonów
nie odczuwali zmian grawitacji.
Zbyt wiele miał pytań. Musiał próbować, póki nie dostanie się do
Istot, które udzielą odpowiedzi.
To był jego 777 "skok". Był przekonany, że siódemka jest jego
szczęśliwą liczbą. Mimo kpin swych dwudziestowiecznych przyjaciół, Burton
święcie wierzył w większość przesądów, do których przyzwyczaił się na
Ziemi. Zmiał się często z cudzych zabobonów lecz wiedział, że niektóre
liczby przynoszą mu szczęście, że srebro położone na powiekach pomoże
odzyskać siły w chwili zmęczenia i wzmocni intuicję, dodatkowy zmysł,
ostrzegający przed niebezpieczeństwami. Co prawda, w tym ubogim w minerały
świecie nie było chyba srebra, lecz gdyby je znalazł, na pewno potrafiłby
wykorzystać.
Przez cały pierwszy dzień pozostał na brzegu. Nie zwracał uwagi na
tych, którzy próbowali z nim rozmawiać. Uśmiechał się tylko. W
przeciwieństwie do większości poznanych dotychczas, tutejsi ludzie nie
przejawiali wrogości. Słońce płynęło nad wschodnim pasmem gór, na pozór
właśnie wynurzając się zza szczytów. Płonąca kula przesuwała się nad
doliną niżej niż kiedykolwiek udało mu się zaobserwować, z wyjątkiem
krótkiego okresu pobytu wśród Titanthropów o groteskowych nosach. Na
pewien czas słońce zalało ziemię światłem i ciepłem, by zaraz rozpocząć
swą wędrówkę nad zachodnimi górami. Dolina pogrążyła się w cieniu. Znowu
zrobiło się chłodniej niż w jakimkolwiek innym miejscu, które poznał, z
wyjątkiem tamtego pierwszego skoku. Słońce przesuwało się ciągle, aż
powróciło do miejsca, gdzie zobaczył je Burton gdy pierwszy raz otworzył
oczy.
Szczęśliwy, choć zmęczony dwudziestoczterogodzinnym czuwaniem ruszył,
by poszukać sobie kwatery. Wiedział już, że trafił na tereny arktyczne,
choć nie w miejsce tuż poniżej zródeł. Tym razem znalazł się na drugim
końcu, u ujścia.
Odwracając się usłyszał głos, z pewnością znajomy, choć nie potrafił
go rozpoznać (tak wiele ich już słyszał).
Dusza ulata;
Tyś nie z tej Ziemi jest; więc dalej!
Niebiosa iskrę dały;
Do nich płomień powraca.
- John Collop!
- Abdul ibn Harun! A mówią, że nie ma cudów! Co się z tobą działo od
czasu, kiedy się widzieliśmy?
- Umarłem tej samej nocy co ty - odparł Burton. - A potem jeszcze parę
razy. Wiele jest złych ludzi na tym świecie.
- To naturalne. Wielu ich było na Ziemi. Zmiem jednak twierdzić, że
ich liczba maleje. Kościół zdołał dokonać wiele dobrego, Bogu niech będą
dzięki. Zwłaszcza na tym terenie. ile chodzmy, drogi przyjacielu.
Przedstawię cię mojej towarzyszce. Piękna kobieta i wierna w tym świecie,
gdzie wierność małżeńska wciąż jeszcze niewiele jest warta, podobnie
zresztą jak inne cnoty. Urodziła się w dwudziestym wieku i przez większą
część życia uczyła angielskiego. Szczerze mówiąc, wydaje mi się czasem, że
kocha mnie nie tyle dla mnie samego, lecz za wszystko, czego mogę ją
nauczyć o mowie moich czasów.
Zaśmiał się nerwowo, z czego Burton wywnioskował, że żartuje.
Przeszli przez równinę ku wzgórzom, gdzie na kamiennych platformach
przed chatami płonęły ogniska. Większość mężczyzn i kobiet otulała się
ręcznikami, spiętymi w rodzaj kurtek, chroniących od chłodu.
- Mroczne i zimne miejsce - stwierdził Burton. - Nie rozumiem, jak ci
ludzie mogą tu żyć.
- Większość z nich to Finowie i Szwedzi z końca dwudziestego wieku. Są
przyzwyczajeni do nocy polarnych. Ale ty powinieneś się cieszyć, że tu
trafiłeś. Pamiętam twoją gorącą ciekawość polarnych regionów i twoje
spekulacje na ich temat. Byli też inni, podobni do ciebie. Ruszyli Rzeką
szukać swego Ulitima Thule, czy też, jeżeli wybaczysz mi to określenie,
złota głupców na krańcu tęczy. Lecz wszyscy albo nie wrócili, albo nie
dotarli daleko, zatrzymani przez przeszkody nie do pokonania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl