[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zadowoliwszy ciekawość, Diwena niedużo powiedziała o sobie. Jej obecnie spokojny
mąż niegdyś rzucił honorową posadę królewskiego doradcy, następnie dostał się w niełaskę
- najprawdopodobniej, po prostu sprzykrzył się, a za poważne przewinienie król nie
omieszkałby skonfiskować zamku - i podał się do dymisji.
Rozmowa płynnie skręciła na zjawę.
Do zjawy pani Białozierska odnosiła się filozoficznie i w tym samym czasie na
nadzwyczaj praktycznie. Osobiście dla gospodyni, zjawa była nic nie warta, lecz stwarzała
określone problemy przy rekrutacji służących i przy przyjmowaniu gości. Od razu wykluczyła
wrogów owiniętych prześcieradłami, oświadczywszy, że zjawa jest terazniejsza i należy do jej
spokojnej babki. Portret owej kobiety wisiał nad stołem - efektowna kobieta w liliowej
sukience, złotowłosa i szarooka. Bardzo podobna do samej Diwieny i jej dzieci.
- A nie ma u was służącej - lunatyczki? - między innymi zainteresowała się Orsana.
Gospodyni zdziwiła się, lecz odpowiedziała, że do niedawna była, ale dwie zjawy na jeden
zamek - to już za wiele, więc dała dziewczynie wypowiedzenie.
- Wy jesteście pewni, że to jest właśnie ona? - Rolar skinął na portret.
- Jestem pewna - odcięła gospodyni. -- Ja ją widziałam.
- I co? - wstrzymawszy oddech, zapytała Orsana.- Przywitała się i przeszła obok -
niewzruszenie odpowiedziała gospodyni zamku, nawijając na widelec malusieńki kawałeczek
kapusty i podnosząc do ust z zaiste królewskim wdziękiem. jakoś od razu jej uwierzyliśmy.
Takie arystokratki zaczną kłaniać nawet żywogłowom.- A mówię - wiedzma! Wiedzma ona i
jest! - niespodzianie ryknęła staruszka, zmusiwszy Orsanę do zakrztuszenia się.- O czym ona?
- zainteresowałam się, z ukosa spoglądając na babkę, jak gdyby nigdy nic burcząc sobie pod
nosem.
- Chodziły pogłoski, że moją babka interesowała się czarowaniem - obojętnie
wyjaśniła Diwiena. -- Jakoby to ona wywróżyła swojej wnuczce, to znaczy mi, bogatego
męża, czego babka męża do końca naszej rodzinie wybaczyć nie może.
- A to prawda? - wciąż pokaszlując, wychrypiała Orsana, rozdrażniona przez wampira,
który próbował poklepać ją po plecach.
- Nie - odcięła gospodyni. -- Tak, zgadzam się, że z biegiem czasu nasz ród trochę
zubożał, lecz on nadal po dawnemu jest wybitny, jak ród męża. Tylko dzięki temu ślubowi
mógł przeniknąć w wyższą warstwę społeczeństwa i awansować na doradcę.
- Dobrze. A teraz o zapłacie - przypomniałam sobie. -- Na ile szacujecie tą...
przykrość?
- Pięćdziesiąt kładni - po niedługiej zadumie postanowiła pani Biełozierskaja.
- Sześćdziesiąt! - szybko poprawiła siostra.
- Ale za każdy rozbity przedmiot z waszej wypłaty będzie odliczona jego pełna
wartość - melancholicznie dodała gospodyni.
- Przepraszam?
- W zamku jest wiele przedmiotów z dawnych czasów, w tym kryształów i porcelany -
objaśniła Diwiena. -- Niestety, poprzedni czarownicy mieli zwyczaj zbijać w pędzie, jak
również rzucać w zjawy bezcennymi dziełami sztuki, niektóre z nich posłużyła jako broń. W
zeszłym tygodniu straciłam wazę z piątego stulecia, w której spróbował schować się od zjawy
niejaki znachor Włanimar, następnie z hańbą wystawionego za wrota&
Przeczekawszy wybuch śmiechu, gospodynia niewzruszenie ciągnęła:
- Bardzo bym pragnęła, by na ten raz moja kolekcja średniowiecznej porcelany nie
uległa barbarzyńskiemu zniszczeniu, zwłaszcza, że sama zjawa jeszcze nie naniosła zamkowi
i ludziom żadnego uszczerbku, prócz moralnego.
- My też mamy nadzieję - szczerze odpowiedziałam.
Kolacja wlokła się trzy godziny, i kiedy nareszcie wróciliśmy do swoich pokoi, minęła
północ. Gdzieś w środku zamku coś wpadło w przygnębienie i przeciągle zaskrzypiały deski
podłogowe, zajęczały i otworzyły się ciężkie drzwi. W nieszczelnych ramach zawodził wiatr,
za szafami skrobały myszy; do pełni szczęścia brakowało pobrzękiwania łańcuchów łażącej
po korytarzach zjawy.
- Rolar wezmie sobie parter i gospogarcze pomieszczenia - prawem dyplomowanego
specjalisty zarządzałam, wtykając palcem w podniszczony plan zamku. -- Ty, Orsana,
powałęsaj się po pierwszym piętrze, od służebnych sypialni do naszego pokoju, - może zjawa
zechce odwiedzić gości? Ja zaś sprawdzę trzecie piętro, dach i wieżyczki.
- A jeżeli my to zobaczymy, co mamy wtedy robić? - z drganiem uściśliła
najemniczka.
- Nic - uściśliłam.
- Nic?!
- A co możecie zrobić? Jeżeli nie zapomnicie języka w gębie, spróbujcie z nim
pogadać. Może, ono czegoś chce? Może - istną drobnostkę: przepowiedzieć zagładę, wskazać
zamurowany w ścianie skarb lub własny szkielet?
- Jego szkielet leży w grobowcu rodzinnym - sceptycznie burknęła Orsana.
- No i co, może ono dawno marzyło przeprowadzić wycieczkę do własnego szkieletu?
Może, mu na plecach leżeć niewygodnie? Może, po prostu jest mu samotnie?
- Nie będę jego przewracać! - oburzyła się Orsana. -- I obok leżeć też nie będę. Niech
smutno będzie komukolwiek innemu, mnie tym nie namówisz.
- A ciebie nikt nie prosi. Przeprosisz i uciekniesz za mną.
- I za mną - wtrącił się Rolar,- jeżeli ono takie same, jak na portrecie, to zgadzam się
osłodzić jego samotność!
- Jeżeli się spotkamy - uściśliłam,- zapamiętajcie, gdzie wy jego widzieliście, i znowu
zawołajcie mnie. I, na bogów, trzymajcie się nieco dalej od tej przeklętej porcelany! Jedna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]