[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trudny orzech do zgryzienia.
- Panie Griggs, czy byłby pan łaskaw dopil-
nować, żeby ten rów, o którym mówiłam wczoraj,
został jak najszybciej zasypany?
- Hm... - Spojrzał niepewnie na Teague'a.
- Słyszałeś, co powiedziała kierowniczka.
Griggs skinął głową i odszedł, by wydać dys-
pozycje robotnikom.
S
R
- Nie jestem kierowniczką - rzekła z naciskiem.
- Jestem architektem.
- Co za różnica. -Teague wzruszył ramionami.
- Nie chcąc kontynuować bezsensownego spo-
ru, nabrała głęboko powietrza, by uspokoić się
przed dalszym ciągiem batalii.
- A jeśli chodzi o tę konstrukcję nośną... - za-
częła po chwili, ale przerwał jej ruchem ręki.
- Muszę pojechać do ratusza, żeby złożyć do-
kumentację budowy. Może pojedziesz ze mną i po
drodze opowiesz o tych swoich wyjątkowych
ścianach?- - Nie czekając na odpowiedz, zagwiz-
dał i ruszył w kierunku samochodu.
Chcąc nie chcąc, podążyła za nim, zastanawia-
jąc się, czy gwizdnięcie dotyczyło jej, czy może
jednak psa. Ponieważ stawiał wielkie kroki, led-
wie za nim nadążała, i to truchcikiem, co z pew-
nością nie dodawało jej autorytetu w oczach pra-
cowników. Gdy dotarła do drzwi auta, zawahała
się przed sięgnięciem do klamki, bo nie była
przygotowana na przebywanie z Teague'em w tak
ograniczonej przestrzeni. Skoro jednak jemu to
nie przeszkadzało, dlaczego ona miałaby się tym
przejmować?- Otworzyła drzwi i zajęła miejsce
obok kierowcy. Dixon natychmiast wskoczył mię-
dzy fotele, za nim zaś wszedł jego pan, odłożył
kask na tablicę rozdzielczą i przekręcił kluczyk w
stacyjce, nie zwracając uwagi na pasażerkę. W
milczeniu zapięła pas i zajęła się obserwacją twa-
rzy Teague'a, jak zwykła to robić w czasie lekcji
biologii.
S
R
Ciemne włosy były przystrzyżone nieco krócej
niż w tamtych czasach, pojawiły się srebrzyste
nitki. Twarz miała rysy jeszcze bardziej wyraziste,
kości policzkowe mocniej zaznaczone, zaś od
zewnętrznych kącików oczu odchodziło kilka
zmarszczek. Miała ogromną chęć zapytać, jakie to
wydarzenia spowodowały ich powstanie, na
szczęście zdołała oprzeć się pokusie.
- Ten Griggs, z którym cię widziałam wczoraj
w barze, a dziś na budowie - przerwała milczenie -
to twój przyjaciel?
- Tak.
- Nie chciałam cię zawstydzać w jego towa-
rzystwie.
- Nie zawstydziłaś.
- Po prostu zależy mi na tym, żeby prace były
zakończone w terminie, a także byśmy utrzymali
się w kosztach.
- Nie musisz się tłumaczyć, przecież powie-
działem, że mnie nie zawstydziłaś. - Zarówno ton
jego głosu, jak i wyraz twarzy sugerowały, że za-
czyna żałować, iż zaprosił ją na tę przejażdżkę.
- To jak, opowiesz mi o tych swoich genial-
nych konstrukcjach nośnych ?
Zarumieniła się, ale nie dała się zbić z tropu i
spokojnie zaczęła tłumaczyć szczegóły techniczne
konstrukcji ścian. Wyjaśniła też, dlaczego jej po-
mysł był perfekcyjnie dopasowany do warunków
geologicznych i do stopnia nachylenia gruntu.
Teague zadał kilka szczegółowych, bardzo cel-
nych pytań, po czym przez kilka chwil prowadził
S
R
w milczeniu, zastanawiając się nad tym, co usły-
szał. Oczekiwała na werdykt z ogromną ciekawo-
ścią, a zarazem niepokojem, co było o tyle dziw-
ne, że nie miała powodu, by obawiać się jego opi-
nii, skoro wszystkie decyzje na budowie zależały
tylko od niej. Lecz okazało się, że niecierpliwie
czeka na jego aprobatę, a nawet pochwałę.
- Interesujące - odezwał się wreszcie. - Czy ro-
biłaś już coś takiego wcześniej ?
- Nie...
- Cóż, w takim razie pozostaje nam tylko li-
czyć, że się uda.
Odwróciła wzrok. Nie słyszała wprawdzie w
jego głosie entuzjazmu, na który jej projekt w
pełni zasługiwał, ale zadowoliła ją już sama zgoda
na przetestowanie pomysłu. Pomysłu, którego
Teague i tak nie mógł odrzucić, skoro był jej
podwładnym...
W tym momencie odezwał się jej telefon.
- Halo?
- Witaj, kochanie.
Skrzywiła się, słysząc znajomy głos.
- Cześć, tato.
Poczuła na sobie intensywne spojrzenie Tea-
gue a.
- Dzwoniłem wczoraj.
Jak to możliwe, by samym tonem głosu spra-
wiał, że czuła się znów jak mała, nieodpowie-
dzialna dziewczynka?!
- Przepraszam, że nie oddzwoniłam. Wróci-
S
R
łam po południu z Nowego Jorku i od razu poje-
chałam na plac budowy biblioteki.
- Wiem. Przyjeżdżam za parę tygodni do Dal-
las w interesach, więc wstąpię na budowę i zoba-
czę, jak sobie radzisz.
- To nie będzie konieczne. - Roześmiała się
nerwowo. - Ale możemy się wybrać na kolację.
- Mam nie pojechać na plac, na którym moja
córeczka buduje swoje pierwsze wiekopomne
dzieło?
- Zadzwonię pózniej, dobrze? - Nie podjęła
wyzwania. - Jestem bardzo zajęta.
- Dobrze, kochanie. Do usłyszenia wkrótce.
- Cześć, tato. - Rozłączyła się, czując na sobie
zaciekawione spojrzenie Teague'a.
- Założę się, że ojciec jest z ciebie niezmiernie
dumny - rzucił.
Chcąc zyskać na czasie, długo chowała telefon
do odpowiedniej przegródki w torbie.
- Słyszałam, że na pojutrze zapowiadają deszcz
- zmieniła temat. - Myślisz, że zdążymy ukończyć
wykop pod ściany nośnej
- Zrobimy, co w naszej mocy.
Była mu wdzięczna, że nie kontynuował na siłę
tematu ojca, choć to mogło się zmienić. Wyjrzała
przez okno, zastanawiając się intensywnie, jak
poprowadzić rozmowę, by Teague nie zyskał żad-
nego pretekstu do przywołania Packarda Stone'a.
- Jak ci się mieszka w Dallas? - zapytała
wreszcie.
S
R
- Niezle - odrzekł wymijająco.
- Dawno się tu przeniosłeś ?
- Dość dawno.
Cóż, nie ułatwiał jej zadania.
- Zaglądasz czasami do Gypsum?
- Nie.
- Ja też nie.
- Masz złe wspomnienia?
- Można tak to nazwać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]