[ Pobierz całość w formacie PDF ]
121
RS
- Ja nigdy nie pocałuję żadnej dziewczyny! - Kevin patrzył na ojca
oburzony.
Steele ze śmiechem usiadł obok syna na podłodze.
- A mnie dasz buziaka na pożegnanie?
Kevin przyglądał mu się z marsową miną. Zmieniony wygląd ojca niezbyt
przypadł mu do gustu.
- Nie mam też zamiaru przegrywać zakładów, tak jak ty. Strasznie
śmiesznie wyglądasz, tato.
- Ale mnie kochasz, prawda?
- Chyba tak. - Mimo tej oględnej wypowiedzi Kevin rzucił się ojcu na
szyję. Obiecał również, że będzie grzeczny w czasie wycieczki do Disneylandu.
Zjawili się uśmiechnięci Forrest i Bonnie. Kevinowi w chwili odjazdu
wyraznie zakręciły się łzy w oczach. Steele jeszcze raz go uściskał.
- To ja powinienem zabrać go do Disneylandu, zamiast uganiać się za
Laną - mruknął, gdy zostali sami, czekając na powrót Forresta.
- Na pewno będzie się dobrze bawił - zapewniła Bailey, ściskając go za
rękę. - Za kilka dni zabierzesz go, dokąd tylko zechcesz.
- Jeżeli wszystko dobrze pójdzie...
- Nie martw się. Tworzymy zgrany zespół. - Pocałowała go w policzek.
Forrest zawiózł ich do Phoenix. Tam się z nim pożegnali. Wynajęli
limuzynę i pojechali odebrać soczewki.
Musiał przyznać, że Bailey zaplanowała wszystko doskonale. W toalecie
Steele przyjrzał się swojemu odbiciu. Miał teraz piwne oczy. Jego kręcone
włosy były dużo ciemniejsze i pasowały kolorem do rudawej brody. W
beżowym stetsonie na głowie, jasnoniebieskiej westernowej koszuli, dżinsach
ekskluzywnej marki i wysokich butach wyglądał jak ktoś obcy. Nie poznawał
sam siebie. Lana także nie powinna go rozpoznać. Na drogim skórzanym pasku
było wybite metalowymi literami imię Matt. Cały ubiór sugerował, że nosi go
bogaty teksańczyk. Steele zasalutował do lustra i wyszedł spotkać się z Bailey.
122
RS
Gdyby nie to, że pamiętał jej pomarańczową, obcisłą sukienkę, mógłby ją
wziąć za kogoś innego. Choć, oczywiście, zwróciłby na nią uwagę.
Nie miała już na głowie apaszki. Kasztanowe włosy z jasnymi pasemkami
idealnie pasowały do brązowych oczu i delikatnej opalenizny. Kosztowna
biżuteria, złote sandałki na wysokim obcasie, elegancki manicure i pedicure
dopełniały obrazu. Ta kobieta dbała o swój wygląd i potrafiła zadowolić
mężczyzn - jeżeli ich portfele były wystarczająco zasobne.
Podpłynęła z wdziękiem w jego stronę. Obejrzał ją od stóp do głów, aby
okazać, że docenia metamorfozę.
- Carla, kotku, ślicznie wyglądasz. - Jego teksaski akcent był bez zarzutu.
- Ty też, skarbie - zamruczała, wieszając się na jego ramieniu.
W drodze do Laughlin kolejny raz omówili szczegóły dotyczące ich
nowych wcieleń.
- Mów cały czas z tą teksaską intonacją - poradziła. - Nawet wtedy, gdy
będziemy sami. Nigdy nie myśl o mnie jako o Bailey. Możesz się przejęzyczyć.
Nie wolno nam dopuścić do żadnej wpadki. I zacznij się trochę garbić. Sposób
poruszania też mógłby cię zdradzić.
Pózniej powtórzyli jeszcze zasady gry w black jacka i na jakiś czas
umilkli. Niedaleko Bullhead City Steele zjechał na pobocze i odpiął pasy.
- Muszę ci coś powiedzieć, zanim przyjedziemy do Sunburst - powiedział.
- Nie chciałem, żebyś brała udział w tym przedsięwzięciu. Bałem się, że twoja
obecność wszystko utrudni. Zaczekaj - położył jej palec na ustach, bo chciała
zaprotestować - pozwól mi skończyć.
- Po śmierci mojej matki wychowywałem się w pobliżu ringu, a pózniej w
siłowni mojego ojca. Praktycznie wśród samych mężczyzn. Umięśnionych i
twardych. Wpajano mi, że kobiety są delikatnymi, słabymi stworzeniami, które
należy chronić.
Parsknęła kpiąco.
123
RS
- Lana tylko ugruntowała tę opinię. - W zamyśleniu patrzył na miasto. Nie
umiał opanować goryczy. - Nie potrafiła zwalczyć swego nałogu. Nie miała
nawet dość odwagi, żeby się do niego przyznać. Pózniej spotkałem ciebie.
Odwrócił się do Bailey i pocałował jej dłoń.
- Od razu zrozumiałem, że masz żelazną wolę, gdy postanowiłaś zawlec
mnie do domu. Ale mimo to chciałem... - Głos trochę mu zadrżał. - Aż do dziś
chciałem, żebyś wycofała się z tej eskapady.
- A teraz? - W jej głosie zabrzmiała podejrzliwość.
- Teraz zdaję sobie sprawę, jak mądrze opracowałaś ten plan. Twój rozum
stwarza nam większe szanse na wyjście z opresji niż góra moich mięśni. - Czuł,
że koniecznie musi ją objąć. Odpiął jej pasy.
Na przemian śmiejąc się i płacząc padła mu w ramiona.
- Mówiłam ci, że tworzymy zgrany zespół - powiedziała, gdy oderwał
usta od jej warg.
- Zespół na całe życie. Kocham cię. Chcę, żebyś za mnie wyszła, gdy to
wszystko się skończy. - Usiłował zmusić ją wzrokiem, aby patrzyła mu w twarz,
ale opuściła głowę.
- Nie moglibyśmy porozmawiać o tym kiedy indziej? - spytała cicho.
- Nie. - Raczej wyczuł, niż usłyszał jej westchnienie. Wyswobodziła się z
jego uścisku.
- Tamtego dnia na plaży coś we mnie ożyło, gdy cię dotknęłam -
przyznała. - To było tak, jakby przystojny książę pocałował Zpiącą Królewnę. -
Odpowiedział jej uśmiechem pełnym nadziei i zachęty. - Nie przypuszczałam,
że kiedykolwiek przeżyję coś takiego. Bałam się nowych uczuć. - Urwała,
szukając odpowiednich słów. - Ja też cię kocham - powiedziała w końcu. Chciał
ją objąć, ale powstrzymała go ruchem ręki. - Lecz niewiele mogę ci ofiarować.
%7łycie z dnia na dzień. Nie jestem jeszcze gotowa, aby składać przysięgi i pla-
nować wspólną przyszłość. Ty także nie.
124
RS
- Co, u licha, chcesz przez to powiedzieć? - spytał ostro, nie mogąc
zapanować nad rozczarowaniem.
- Najpierw muszę wyjaśnić, dlaczego zginął Cliff. To mój obowiązek
wobec pamięci o nim. A ty powinieneś zobaczyć się z Laną.
Potrząsnął gniewnie głową.
- To są zwykłe wykręty, Bailey - odparował. - Próbujesz zwalczyć swoje
uczucia! Uciec ode mnie! Rozumiem, że twoja przeszłość wciąż na ciebie
działa, ale nie wmawiaj mi, że ze mną jest podobnie. Zagrożono mi porwaniem
Kevina. Dlatego muszę odnalezć jego matkę. Lecz Lana nic mnie już nie
obchodzi.
- Muszę się o tym sama przekonać.
Siłą woli próbował opanować gniew. Ze świstem wypuścił z płuc
powietrze.
- No więc ruszajmy, do cholery, żeby jak najszybciej mieć to za sobą -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]