[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się głośno.
- Przynajmniej się we mnie nie zakocha. Nie zniósłbym tego
ponownie.
Od razu pożałował swoich słów, ale już nie mógł ich cofnąć.
Widział, że Carla poczuła się dotknięta.
- Wybacz mi - szepnął.
- Wszystko w porządku.
Włożył koszulę. Jedwab zabłyszczał jak strój żołnierza gwardii
przybocznej mongolskiego chana, którego dziadek pokazał mu kiedyś
na starym obrazie. Ten drugi dziadek, generał. Godny przedstawiciel
swojej klasy, człowiek trzymający się określonych zasad i rytuałów,
takich jak kieliszek sherry w drugi dzień Zwiąt Bożego Narodzenia.
Carla rozumiała się z nim doskonale.
Zapiął szybko koszulę i spojrzał ponownie na zegarek.
- Och tak, wiem - powiedziała zgryzliwie. - Musisz już iść, żeby
uniknąć niedzielnych korków.
- Jesteś bardzo wyrozumiała - zażartował.
53
RS
- Owszem - odpowiedziała bez uśmiechu.
Zeszła z nim po chybotliwych schodach. W dalszym ciągu miała
na sobie tylko kimono. Nie zapięła go, opatuliła się nim jedynie jak
kocem. Przy frontowych drzwiach delikatnie położyła Jayowi rękę na
ramieniu i powiedziała cicho:
- Jay...
Zdusił w sobie irytację. A już miał nadzieję, że obędzie się bez
żenujących scen. Był jednak dżentelmenem, podobnie jak jego
obydwaj, tak różniący się od siebie dziadkowie. Nie okazał złości.
- Tak, kochanie? Uśmiechnęła się blado.
- Dziękuję, Jay.
- Za co? - Był naprawdę zaskoczony.
- Masz takie nieskazitelne maniery. Ale ja nie jestem twoim
kochaniem. Nadszedł czas, abyśmy oboje spojrzeli prawdzie w oczy.
Przyjrzał się jej uważnie. Miała nieco bladą twarz, ale jej oczy
były stanowcze. Nie było w nich prośby ani desperacji. Czuł do niej
za to głęboki szacunek.
- To znaczy? - zapytał poważnym głosem. Milczała przez
chwilę. Potem pokiwała głową.
- Obiecałam sobie, że jeśli dziś spojrzysz na zegarek zaraz po
przebudzeniu, to skończę z tym. I dotrzymałam obietnicy.
- Tak mi przykro.
- Niepotrzebnie. To już przeszłość.
- Przykro mi, że cię zraniłem - powiedział Jay. Potrząsnęła
głową.
54
RS
- Och, Jay. Tak bardzo chciałam cię pokochać. Gdybyś tylko dał
mi szansę... Ty nikogo nie potrzebujesz, w każdym razie nie mnie.
Wreszcie to zrozumiałam.
Nie odpowiedział. Nie mógł. Carla zagryzła wargi.
- Spotkałam kogoś. Nic poważnego, ale może, z czasem... Jeśli
rozumiesz, a co mi chodzi...
- Tak - wydusił z trudem. - Wiem, co masz na myśli.
- Nie chcę prowadzić podwójnej gry. Nie chcę oszukiwać ani
jego, ani ciebie. Ani tym bardziej siebie samej. I dlatego pragnę być
teraz wolna, żeby zacząć nowy związek bez żadnych obciążeń.
Rozumiesz?
Wziął głęboki oddech.
- Czy możemy zostać przyjaciółmi?
- Kto wie? Na razie jednak wolałabym się z tobą nie spotykać.
Był zdziwiony, że jej słowa tak bardzo go zabolały. Jednak nie
miał prawa się skarżyć. Carla nigdy go nie okłamywała i właśnie za to
bardzo ją cenił. Tego rodzaju związki były konsekwencją jego stylu
życia.
- W porządku. - Pogłaskał ją po twarzy. - Zadzwoń do mnie, jak
będziesz miała ochotę na drinka.
Odpowiedziała mu bladym uśmiechem.
- Oczywiście.
- Pragnąłbym...
Powstrzymała go, kładąc mu delikatnie palce na ustach.
- Nie, proszę. Nie musisz mnie pocieszać, nie znoszę kłamstw.
55
RS
- Wiem, że nie muszę. - Pocałował ją szybko. Zaledwie parę
godzin temu się kochali, ale teraz czuł się, jakby całował obcą osobę.
- Mam nadzieję, że znajdziesz to, czego szukasz. Pogłaskała go
po włosach.
- Tobie też tego życzę. Mógłbyś być szczęśliwy, gdybyś
pozwolił się komuś pokochać.
Zamknęła drzwi, zanim jeszcze dotarł do furtki.
Podróż do domu upłynęła mu w pogodnym nastroju. Lubił
samotność.
Dobry humor zatruwała mu jedynie myśl o Carli. Zranił ją,
chociaż nie miał takiego zamiaru. Próbował tego uniknąć, ale nie
udało się. Nie czuł się z tym dobrze.
Czy jego życie zawsze będzie tak wyglądać?
Powinienem dać sobie spokój z miłymi kobietami, pomyślał z
goryczą. Nigdy się nie zmienię, a one nie mogą sobie z tym poradzić.
Ale co mu pozostawało? Przelotne znajomości? Przygoda na
jedną noc?
Jego utracony dziadek powiedział mu kiedyś:
- Musisz uważać. Bardzo niewielu mężczyzn jest stworzonych
do życia w samotności.
Carla miała rację. Tak, cenił sobie niezależność. Potrzebował jej
jak powietrza.
- Witaj, samotności - powiedział głośno.
56
RS
ROZDZIAA CZWARTY
Deborah Brown wróciła do domu w niedzielę po południu.
Weszła do ogrodu, w którym Artemis grała w krokieta z Edem, a Zoe
bujała się w hamaku. Z nadejściem matki nad domem zawisła
gradowa chmura.
- Co wy wyprawiacie - powiedziała Deborah wysokim,
zdenerwowanym głosem. - Harry musi się uczyć. Och, Zoe, wiesz,
jakie to dla niego ważne. Chodzi o jego przyszłość. A wy tutaj tak
strasznie hałasujecie.
Harry wynurzył się z kąta, gdzie siedział nad książką, i zniknął
w domu. Artemis odłożyła kij do krykieta, uniosła brodę i
ostentacyjnie objęła Eda ramieniem.
- Robicie mi na złość. A wszystko dlatego, że ojciec od nas
odszedł - krzyknęła matka.
Artemis przybrała buntowniczą pozę. Zoe poderwała się z
hamaka, aby ratować sytuację.
- Nie, mamo. W Artemis obudziły się po prostu hormony, a Ed
jest taki miły - powiedziała cierpliwie. - Nie chcemy robić ci na złość.
- Dzięki, Zo - zaśmiał się Ed. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl