[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zależy na odwleczeniu bitwy. Czas był ich sprzymierzeńcem. Stosunkowo
łatwo udało się rozeznać ich siły: trzon armii stanowili Minnowie, zaś
główną masę ghoty. Widziano również Nissków rozłożonych obozem
nieco na uboczu. Nie opodal stacjonowali inni eneikowie, których
narodowości nie udało się jeszcze ustalić. Sądził początkowo, że to drugi
kontyngent żeglarzy zimnych mórz, ale różnili się od tamtych zarówno
strojem, jak uzbrojeniem. Po namyśle doszedł do wniosku, że muszą to
być eneikowie Umm. Był tym zaskoczony, nie przypuszczał, że Durlock
objął swymi wpływami również tę krainę. Dotąd zachowywała pozory
neutralności, choć bardziej sprzyjała imperium niż valom. Tak oto Moc
rozlewała się wzdłuż i wszerz Loinu, ogarniając coraz to nowe kraje,
narody, rasy. Czy zdoła ją powstrzymać?
Dość tego. Musi skoncentrować się na najbliższej przyszłości. W dole,
u stóp wzgórza, czekają najwyżsi dowódcy księstwa. Czekają na niego. To
starzy, doświadczeni wodzowie, nie będzie musiał wiele tłumaczyć,
zrozumieją w pół słowa. Jednak powinien do nich zejść i wydać
szczegółowe dyspozycje. Przez chwilę poczuł niechęć. Był zbyt stary na
wojaczkę, miał prawo oczekiwać od życia spokoju. Wiedział jednak, że
jeszcze nie czas, jeszcze musi podjąć tę próbę.
*
Jazda szła ławą. Kołysały się rytmicznie długie szeregi kisecich łbów,
drgały i migotały ostrza bodących niebo pik. Wydawać się mogło, że to
ożył step i wzrosłymi nagle do monstrualnych rozmiarów zdzbłami
rozgarnia przepływające z rzadka obłoki. Natarcie wiodły lekkie pułki.
Rozciągnięte w pięć szeregów po bez mała cztery tysiące jezdzców każdy
mieniły się wielobarwną tęczą ubiorów i kisecich rzędów. Przykrywała je
chmura łopocących na wietrze chorągwi i buń-czuków, za wojskiem płynął
łomot wojennych bębnów.
Za nimi, o trzecią część lotu strzały, podążały chorągwie pancerne.
Uformowane w kliny wyglądały jak rozwarte przed atakiem potężne
szczęki olbrzymiego zwierza. Szły w ciszy, dodający animuszu harmider
pozostawiając lekkim i piechocie. Ta cisza miała im towarzyszyć aż do
chwil bezpośrednio poprzedzających starcie, kiedy to armia ożywała
wielkim krzykiem wojennego zawołania. Tak nakazywała tradycja
pancernych. Ich milczenie było straszniejsze niż bojowe okrzyki.
Przed nimi czerniały szeregi wrogiego wojska. Z tej odległości były
bezkształtną masą pokrywającą wzgórza ruchliwym nalotem. Jeszcze nie
dało się wyróżnić w niej poszczególnych zbrojnych, jeszcze jawiła się
złowrogą chmurą, nabrzmiałą ładunkiem piorunów. Chmura ta rozpoczęła
właśnie powolny marsz w stronę armii valów. W miarę jak malała
rozdzielająca wojska przestrzeń, zmieniała się w morze głów, które
wypełniało step od krańca do krańca.
Na ten widok mocniej zabiły serca rycerzy. Ten i ów zaczął popatrywać
na dowódców, czekając na znak do zmiany tempa marszu. Lecz znaku nie
było. Jazda szła stępa, jak gdyby nieświadoma nadciągającej nawały, która
sunęła ku niej coraz szybciej.
Odległość zmniejszała się błyskawicznie. Już można było rozróżnić
rozwarte we wrzasku czarne paszcze ghotów, już niemal przed nozdrzami
kisetów śmigały młyńce mieczów i toporów, gdy jezdni doczekali się
upragnionego sygnału. Zadzwięczały gwizdki. Aawa roz-łamała się na pół,
z miejsca ruszając galopem. W środku otwierała się coraz szerzej pusta
przestrzeń, w której pojawiły się pierwsze kliny pancernych. Lekkie pułki
starły się z nieprzyjacielem. I znów, jak pod Tigge, zanim zadzwięczała
broń, jezdzcy w pełnym pędzie zeskoczyli z siodeł, uwalniając kisety.
Między ghoty wdarła się podwojona liczba przeciwników, z czego tylko
połowa zbrojna była w żelazo i mosiądz, reszta za oręż miała kły i pazury.
Wrogi szereg pękł. Oba skrzydła powstrzymane atakiem jazdy stanęły
w miejscu, zaś środek, nie napotkawszy przeszkody, pędził dalej siłą
bezwładności, zanim pojęto manewr Iserów i dowódcy zaczęli
przegrupowywać szyki. Odezwały się rogi. Ghoty zwolniły bieg. Skrajne
sotnie zaczęły odwracać się ku skrzydłom iserskich pułków, próbując
zamknąć je w okrążeniu. Lecz przednie szeregi nie powtórzyły manewru.
Oto dostrzegły prawdziwy cel rozłamania armii: zabrzmiał potężny krzyk i
pancerne chorągwie runęły na najezdzców. Jak podcięty łan legły
zgniecione zastępy z pierwszej linii, prawie w całości zmiażdżone ciosem
tysięcy kopii. Pancerni wbili się w środek regimentów, nie zwalniając
prawie biegu. Tu dopiero masa, bo nawet nie oręż, przeciwników poczęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]