[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wózkarz i przyniósł pod fartuchem dwie butelki piwa.
- Dwie butelki? - zdziwił się major. - Czy się nie mylicie?
- Nie mylę. Na pewno dwie butelki. Mazurek złościł się, że przecież prosił o więcej,
ale wózkarz tłumaczył się odmową bufetowej. Ile dała, tyle przyniósł. I potem zaproponował
Mazurkowi, żeby dokupił piwo u konwojenta z wagonu sypialnego. Oni zawsze dostają na
drogę parę skrzynek.
- Co było dalej?
- Nie wiem. Nie zwracałem na to uwagi. Miałem dużo roboty z listami dworcowymi.
Szło mi dość ciężko, bo nie znam jeszcze wszystkich szlaków i musiałem pytać o niektóre z
nich Bagińskiego lub Mazurka. Ale wydaje mi się, że Mazurek poszedł po to piwo do wagonu
sypialnego, bo pózniej przyszedł stamtąd do nas konwojent i przyniósł je.
- Przyniósł dla was piwo?
- Tak. Pamiętam, że postawił na stole. Zresztą pierwsze dwie butelki już tam stały.
Mazurek jeszcze wojował, aby konwojent dał wszystkie flaszki, jakie miał przy sobie, ale on
podobno już przedtem obiecał podratować piwem kolejarzy z bagażowego. Tłumaczył się, że
tym razem mało mu wstawiono piwa i nie wystarczy do Rzymu i z powrotem.
- Czy konwojent jawnie niósł butelki? Po prostu w ręku? Olszak zastanowił się.
- Nie. Chyba miał je w coś zawinięte. Albo w papier, albo w dużą torbę. Pamiętam jak
przez mgłę, że rozpakował paczkę na stole. Ale nie przyglądałem się, bo razem z Bagińskim
układaliśmy listy na półkach.
- A co robił wtedy Mazurek?
- Mazurek stał w drzwiach i rozmawiał z kolejarzami, którzy przywiezli do brankardu
bagaż. Konwojent był bardzo krótko. Tylko przepakował paczkę, wyjął butelki, postawił obok
tamtych i wyszedł, pewnie do bagażowego. Musiał się spieszyć, bo zaraz po konwojencie
zajrzał dyżurny ruchu, pytając, czy u nas wszystko gotowe, bo czas odprawić pociąg.
- Którędy przyszedł konwojent? Czy przejściem między wagonami?
- Nie. Peronem. Dopiero pózniej, gdy pociąg ruszył, Bagiński otworzył drzwi między
wagonami i wypukał konwojenta, bo potrzebował papierosów.
- Przecież harmonijka nie była zapięta?
- No to co? Prócz harmonijki są metalowe poręcze, a mostek zawsze jest założony.
Kobieta czy jakiś podróżny miałby stracha, ale nie my i nie kolejarze. Jak się chodzi stale, to
człowiek się przyzwyczają i wprawy nabiera.
- Przychodzili do was jacyś kolejarze?
- Tylko ci z bagażowego. Tuż przed odjazdem wpadli na chwilę przywitać się z nami.
A prawda... Przedtem był elektryk, który naprawiał światło, i dyżurny ruchu.
- Kiedy wypiliście piwo?
- Kiedy pociąg ruszył, Bagiński powiedział:  Wypijmy piwo, bo Mazurek jeszcze się
rozmyśli i gotów nam nie dać i zaczął otwierać butelki.
- Siedzieliście przy stole?
- Nie. Przy stole był tylko Zygmunt. Ja jeszcze sprawdzałem worki, a Mazurek
dopiero wracał z bagażowego.
- To Mazurek wychodził z ambulansu w czasie jazdy?
- Poszedł na krótko do kolejarzy w brankardzie.
- Po co?
- Nie wiem. Chyba również po papierosy. Ja nie palę, więc mnie to nie interesowało,
ale przypominam sobie, że Bagiński nie dostał papierosów w sypialnym. Wtedy Mazurek
poszedł do wagonu bagażowego prosić kolejarzy, aby odstąpili coś do palenia. Zaraz jednak
wrócił. Kiedy Bagiński zobaczył, że Mazurek wraca, zawołał o tym piwie...
- Boczne drzwi wagonu były zamykane na dodatkowe zasuwy?
- Nie wiem. Może zasuwa była założona, a może tylko zwykły rygiel, podobnie jak
inne wagony kolejowe.
- Czy taki rygiel można z zewnątrz otworzyć kluczem kolejowym?
- Tak. Tym kwadratowym. Trójkątnym otwierają się schowki z instalacją elektryczną,
a okrągłym ze szparą hamulce i gazowe. Dlatego każdy kolejarz z obsługi pociągu musi mieć
albo uniwersalny klucz, albo wszystkie trzy oddzielnie. My także mamy takie klucze.
- A konwojent z sypialnego i kolejarze z wagonu bagażowego?
- Na pewno mają!
- To dlaczego nikt nie spróbował otworzyć wagonu tym sposobem wtedy, kiedy
wyście leżeli już nieprzytomni, na stacji w Koluszkach?
- Nie wiem. Może stracili głowę. Może...
- Może?
- Może nie chcieli wplątywać się w sprawę. Kto ich tam wie?
- Ale wracajmy do piwa. Jak to wtedy było?
- Usiedliśmy przy stole i popijaliśmy z butelek. Bagiński żałował, że zapomniał zabrać
kart, bo można by zagrać w trójkę w tysiąca licytowanego albo w macao. Mazurek opowiadał
o swojej siostrze z Bytomia czy z Gliwic. Ja mówiłem o Katowicach. Ot, tak się plotło, aby
czas szybciej leciał.
- Jak siedzieliście?
- Kierownik pod oknem. Obok niego Mazurek, a ja naprzeciwko Bagińskiego.
- A marynarki?
- Cóż marynarki? Zwyczajnie wisiały na wieszakach. Po tej stronie, gdzie siedział
Bagiński. Gorąco było przecież, kto by dał radę w mundurze...
- Co było dalej?
- Tak mnie to piwo zaczęło jakoś rozbierać, że głowa sama poleciała na stół. Raz
jeszcze chciałem się przezwyciężyć, podnieść łeb i otworzyć oczy, ale już nic nie widziałem.
Zdawało mi się, że naprzeciwko mnie nikogo nie ma, że ktoś coś do mnie mówi...
- Co mówił?
- Chyba powiedział  nie śpij , a potem  on już jest gotów . Ale czy to było na jawie,
czy we śnie, tego nie wiem. Takie jakieś majaki kotłowały mi się po głowie, jak gdyby ktoś
chodził po wagonie i mówił o jakichś kluczach. Ktoś mnie chyba ruszał.
- Czyj to był głos? Mazurka czy Bagińskiego?
- Nie wiem. Pewnie żadnego z nich. Zaraz potem zupełnie straciłem przytomność i nic
już więcej nie pamiętam.
- Czy klucz od pomieszczenia do listów poleconych znajdował się w zamku?
- Nie mógł się tam znajdować. Paczkami wartościowymi opiekował się kierownik,
czyli Bagiński. On zawsze ma klucz przy sobie. Otwiera i zamyka drzwi od tego
pomieszczenia. Ja pilnuję listów dworcowych i worków z pocztą. Taki jest podział, odkąd
tylko zaczęliśmy razem pracować.
- Na półce nad stołem leżały wasze rzeczy. Co tam było pańskiego?
- Miałem trochę jedzenia. Dwie bułki i dwadzieścia deka kiełbasy. Poza tym chleb z
serem i masłem.
- Nic do picia?
- Nic. Jestem kawalerem, a w Warszawie mieszkam w hotelu pocztowym. Mam
własne mieszkanie, a właściwie pokój w Katowicach. Teraz jestem przeniesiony na okres
urlopów do stolicy. A że jeżdżę na tej trasie, to ze dwa razy w tygodniu wstępuję do domu.
Trochę się człowiek namęczy, ale za to jest dodatek. Przed pójściem do pracy zjadłem
kolację. Paczkę wziąłem, żeby mieć śniadanie. W Zebrzydowicach, na granicy polsko-
czechosłowackiej stoimy parę godzin. Tam można napić się herbaty w bufecie kolejowym.
- A po drodze?
- W drodze najlepiej gasi pragnienie zwykła woda. W razie czego można dostać coś
do picia w wagonach sypialnych. Nigdy więc nie zabieram ze sobą butelek ani termosów.
Stanisław Mazurek, chociaż niewiele młodszy od Zygmunta Bagińskiego, był jego
całkowitym przeciwieństwem. Zbudowany masywnie, twarz miał rumianą i okrągłą. Na
ustach gościł mu pogodny uśmiech. Nie wydawał się specjalnie zmartwiony swoim
położeniem, a fakt okradzenia ambulansu na tak poważną kwotę przyjął zupełnie spokojnie.
Nawet zagwizdał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl