[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W jego oczach pojawił się błysk niechętnego podziwu.
- Niektórzy ludzie na twoim miejscu próbowaliby mnie błagać, a ty się domagasz.
Czy taka taktyka zwykle przynosi efekty? - Nie dał jej jednak czasu na odpowiedz, tylko
zapytał: - Czasu na co?
- %7łebyśmy mogli jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
- My? - Uniósł brwi.
- Mój brat, ja. Mam...
- Nie znasz się na interesach. Wszystko sprowadza się do tego, że twój ojciec
odziedziczył dobrze prosperującą firmę i rozłożył ją na łopatki, bo albo nie potrafił adap-
tować się do okoliczności, albo nie chciał tego zrobić. A gdy wpadł w kłopoty, nie szukał
rady ani nie zmienił swojego wygodnego stylu życia. Nie wprowadził żadnych oszczęd-
ności, tylko pożyczał, a potem pożyczał jeszcze więcej.
W takim ujęciu nie brzmiało to najlepiej.
- Nie każdy może być finansowym geniuszem.
- Nie każdy może się urodzić w czepku - odparował Rafael. - To jest prawdziwe
życie, querida. Złe rzeczy zdarzają się zarówno porządnym ludziom, jak i tym mniej po-
rządnym. Nie wspominając już o głupcach. Owszem, mam na myśli twojego ojca. Bo jak
inaczej możesz nazwać człowieka, który bardziej liczy na cud niż na dobrą strategię?
Nawet nie próbował ograniczyć wydatków. Dlaczego jego biznes miałby przetrwać?
Twojego brata ta firma nie interesuje, a ty...
R
L
T
- A ja co?
- A ty nie masz z nią nic wspólnego. Nawet nie miałaś pojęcia, że twój ojciec ma
kłopoty finansowe.
Libby znów obronnie podniosła głowę.
- Oczywiście, że nie.
- Ale gdybyś wiedziała, zaproponowałabyś mu pomoc?
- Oczywiście.
- A jeśli ja dam ci taką szansę teraz?
Ostrożnie zmarszczyła brwi.
- Szansę na co?
- Szansę na to, żebyś mogła tu popracować. Zobaczyć, jak się prowadzi biznes, na-
uczyć się od fachowców.
- Ja miałabym pracować dla ciebie? - wykrzyknęła ze zdumieniem, a gdy Rafael
nie odpowiedział, potrząsnęła głową. - Przypuszczam, że to miał być żart.
- Chciałaś dostać szansę, więc ci ją daję. - Wzruszył ramionami.
- Tak twierdzisz, ale właściwie na co to jest szansa?
- %7łeby udowodnić, że jest w tobie coś więcej oprócz ładnej twarzy.
Zacisnęła usta.
- Nie muszę nic udowadniać. Skończyłam studia, mam pracę...
Rafael popatrzył na nią z ironią.
- Pracę tak dobrze płatną, że możesz pozwolić sobie na podróże do Nowego Jorku
klasą biznesową. No, no.
Libby niechętnie odwróciła wzrok.
- Ta podróż była prezentem od rodziców.
- A ta praca też była prezentem od mamy i taty?
- Nie - oburzyła się.
- Czyli przeszłaś przez proces rekrutacji?
Zarumieniła się z zażenowaniem, ale nie odwróciła wzroku.
- Wydawca gazety, dla której pracuję...
- Nie miałem pojęcia, że rozmawiam z dziennikarką.
R
L
T
Przygryzła wargę.
- To lokalna darmowa gazeta - odrzekła szczerze. - Zajmuję się opisywaniem drob-
nych wydarzeń. Miejscowe imprezy, spektakle w szkole, mecze futbolowe. Tę gazetę
założył mój dziadek. Chciał coś dać tutejszej społeczności.
- Zatem, znając twoje pochodzenie, można przypuszczać, że twoi konkurenci do tej
pracy uważali, że masz nad nimi przewagę.
- No dobrze. Nie było innych chętnych i nie przechodziłam przez proces rekrutacji.
Mike znał mnie od dzieciństwa. Skończyłam literaturę angielską. Wiedział, że dam sobie
radę z tą pracą nawet z zamkniętymi oczami.
- No oczywiście, że tak - mruknął Rafael przeciągle. - Pozwól, że zgadnę. Czy on
grywał w golfa z twoim dziadkiem?
Libby otworzyła usta ze zdumienia.
- Skąd o tym wiedziałeś?
Rafael wybuchnął głośnym śmiechem.
- Strzelałem na ślepo. Czy kiedykolwiek próbowałaś wyjść spod tego swojego bez-
piecznego klosza?
- Mnóstwo razy - odpaliła, urażona jego lekceważącym tonem.
- Na przykład dostałaś tę pracę, którą mogłabyś wykonywać z zamkniętymi ocza-
mi.
- Nie traktuj tego tak dosłownie.
- Nie nudzi cię to?
Jej rumieniec pogłębił się.
- No dobrze, mieszkam z rodzicami i moja praca nie daje mi wielkiej władzy. Ale
życie nie polega tylko na zarabianiu pieniędzy i o ile wiem, brak wygórowanych ambicji
nie jest jakąś straszną zbrodnią.
- Nigdy w życiu nie musiałaś uczciwie na nic zapracować, prawda? Wszystko po-
dawali ci na srebrnej tacy rodzice, którzy...
Przerwała mu z gniewem w oczach.
R
L
T
- Możesz się ze mnie wyśmiewać, jeśli chcesz, ale zostaw w spokoju moich rodzi-
ców. Oczywiście, że chcieli mnie chronić. Każdy chciałby chronić dziecko, które spędza
więcej czasu w szpitalu niż w domu - urwała.
- Chorowałaś w dzieciństwie?
Przypomniała sobie ciągłe podróże w karetce, kilka pobytów w szpitalu pedia-
trycznym na intensywnej terapii i niezliczone pobyty na oddziale, gdzie wszyscy znali ją
z imienia.
- Miałam astmę, trudną do opanowania. - Spojrzała na niego ostrożnie. - Wyrosłam
z tego.
Ku jej zdziwieniu nie próbował rozwijać tego tematu, powiedział tylko krótko:
- To się podobno czasem zdarza. Jeśli pokażesz, że masz potencjał i w przeciągu
najbliższego miesiąca przekonasz mnie, że jesteś zdolna, to pokryję tę pożyczkę.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Mam akurat przypływ hojności. - Wzruszył ramionami.
Wciąż patrzyła na niego ostrożnie spod przymrużonych powiek.
- Akurat uwierzę, że jesteś takim filantropem.
- Myślisz, że kryje się za tym jakiś ukryty cel? - Musiał jednak przyznać, że zanad-
to się nie pomyliła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl