[ Pobierz całość w formacie PDF ]

guziki jego koszuli były rozpięte, odsłaniając fragment muskularnego torsu. Nagle po-
czuła suchość w ustach i głośno przełknęła ślinę. To przez ten jego erotyczny, zwierzęcy
magnetyzm, pomyślała. Potrząsnęła energicznie głową, by przywołać się do porządku.
- Portier nie zadzwonił, więc jakim cudem się tu, u licha, dostałeś? - zapytała
gniewnym tonem.
Uśmiechnął się szeroko, dzięki czemu, jak zauważyła z niechęcią, wyglądał jeszcze
przystojniej.
- Powiedziałem mu, że jesteś moją dziewczyną, a dziś jest nasza rocznica i chcę
zrobić ci niespodziankę. Staruszek, na szczęście, okazał się romantykiem. Choć docenił
również hojny napiwek.
No tak, pomyślała Sally z rozdrażnieniem. Nikt się nie może oprzeć temu przeklę-
temu Włochowi! Bała się, że sama może w chwili słabości dołączyć do tego grona.
R
L
T
- Zgłoszę to administracji domu. Portier straci pracę! Nie zapraszałam cię tutaj.
%7łądam, abyś natychmiast stąd wyszedł! - zagrzmiała, posyłając mu wrogie spojrzenie.
Wiedziała, że przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu jest równie niebez-
pieczne jak wejście do klatki lwa.
R
L
T
ROZDZIAA PITY
Z początku chciała bezpardonowo, zapominając na chwilę o dobrych manierach,
wyrzucić intruza za drzwi, lecz z upływem każdej sekundy narastało w niej zgoła od-
mienne pragnienie. Włoch wpatrywał się w jej szczupłe ciało z taką intensywnością, że
czuła się, jakby była naga. Powietrze między nimi było jakby naelektryzowane. Oddy-
chanie znienacka stało się niezwykle trudną czynnością. Poczuła, jak zalewa ją fala gorą-
ca. Miała wrażenie, że Zac wypełnia sobą całą kawalerkę. Nie mogła zanegować przy-
ciągania, które pchało ją w jego stronę, a z którym ona dzielnie, jak na razie, walczyła.
Jak długo jednak będzie mogła stawiać opór? To wymagało sporego wysiłku oraz kon-
trolowania każdego niemal ruchu.
Dostrzegła, że jego spojrzenie krąży po jej odsłoniętym dekolcie, a potem usiłuje
powędrować za poły jej szlafroka. Zacisnęła je i zawiązała mocniej pasek, przypomniaw-
szy sobie, że pod spodem jest zupełnie naga. Zakłopotanie połączone z podnieceniem
wywołało różowe plamy na jej bladych policzkach.
- Chyba nie chcesz, żeby ten stary, poczciwy portier stracił przez ciebie pracę? Nie
jesteś aż tak bezduszna, Sally - mruknął Zac.
Niestety, ma rację, pomyślała.
- A jeśli chodzi o wyrzucenie mnie za drzwi, twoje szanse są zerowe. Lecz nie bro-
nię ci spróbować. - Rozłożył ramiona i zbliżył się do niej. - To byłoby nawet interesują-
ce.
Sally poczuła, jak jej serce na kilka chwil przestaje bić. Górował nad nią niczym
monumentalny pomnik i wyraznie tłumił rozbawienie. Najgorsze jednak było to, że w
Sally wezbrała ledwie hamowana pokusa, by rzucić się prosto w jego ramiona. Zagryzła
wargi i uciekła wzrokiem w bok.
- Bardzo zabawne - mruknęła.
Filigranowa kobieta kontra olbrzym. Nie miała z nim najmniejszych szans. Ten po-
jedynek przegram walkowerem, pomyślała z irytacją. Nie, nie pozwolę mu na to!
R
L
T
Nagle wzięła zamach i uderzyła go bukietem róż, z całych sił chłostając nimi jego
nagie ramię. Atak podziałał zbawiennie na jej napięte do granic wytrzymałości nerwy i
od razu poprawił jej samopoczucie.
- To bolało! - jęknął głośno.
Sally zachichotała i czmychnęła do kuchni, by włożyć poturbowane róże do wazo-
nu. Patrząc na nie, poczuła jednak wyrzuty sumienia. To były naprawdę śliczne kwiaty!
Poza tym przecież brzydziła się od dziecka jakąkolwiek formą przemocy...
- Zawieszenie broni? - usłyszała niski głos tuż za plecami. Odwróciła się natych-
miast i zamarła. Był blisko. Zbyt blisko. Do jej nozdrzy wdarł się zapach jego wody ko-
lońskiej. Jej puls momentalnie przyśpieszył. - Spójrz, jestem ranny.
Sally dostrzegła na jego jakby wykutym z brązu przedramieniu czerwone zadrapa-
nia i kilka spływających kropelek krwi.
- Przepraszam - wydukała ze spuszczoną głową. - Pozwól, że nakleję ci plaster...
- Nie trzeba. Doznałem w życiu gorszych obrażeń. - Pogładził kciukiem szramę na
brwi. - Jednak w ramach rekompensaty możesz przynajmniej pozwolić mi się porządnie
nakarmić.
Spojrzała w jego ciemne oczy. Nie ufała mu. A przede wszystkim w jego towarzy-
stwie traciła zaufanie do siebie.
- Mam na myśli jedynie wspólny posiłek - dodał, jakby czytając w jej myślach. -
Nic więcej.
- Dobrze - zgodziła się wreszcie.
Głównie dlatego, że potwornie gryzło ją sumienie. Z natury nie była osobą impul-
sywną ani tym bardziej agresywną, lecz Zac Delucca budził w niej mroczne instynkty, o
które nawet się nie podejrzewała.
- Doskonale. - Z szafki, którą Sally wcześniej otworzyła, wyjął dwa duże kieliszki.
- Ja zatroszczę się o trunki i potrawy, a ty o talerze i sztućce.
- Chcesz zjeść tutaj? - zapytała zdziwiona. Zerknęła z zakłopotaniem na prosty sto-
liczek i dwa krzesła. Jej kuchnia była mało luksusowym lokalem. - Tu jest trochę ciasno.
Do dyspozycji jest jeszcze tylko salon.
R
L
T
- Niech będzie salon - zdecydował, po czym wyszedł z kuchni. - Do zobaczenia za
kilka minut.
Sally wyjęła z szuflady noże, widelce i łyżki, po czym dokładnie przetarła je ście-
reczką, zastanawiając się cały czas, w co się, u licha, wpakowała. Pozwoliła, by poczucie
winy zagłuszyło jej zdrowy rozsądek. Teraz tego żałowała. Przecież Zac wtargnął nie-
proszony do jej domu, a potem celowo ją sprowokował! Problem w tym, że pociągał ją
równie mocno, jak irytował. Znowu przypomniała sobie ich pocałunek. Prawdę mówiąc, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl