[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przecież nie wiedział, po czyjej jesteś stronie!
- Cieszę się, że ktoś z twojej paczki choć przez chwilę
poczuł się niewyraznie - mruknęła Debora z przekąsem.
Bristol chrząknął.
- Ponieważ cała ta sprawa najwyrazniej mnie nie
dotyczy, wracam do Chicago. Czy mam na ciebie
poczekać, Williamie? - spytał, rzucając mordercze
spojrzenie na mało wytworny szlafrok.
- Chyba nie muszę już zostawać, żeby porozmawiać
z pastorem - powiedział William pytająco.
- Nie musisz - oświadczyła Debora chłodno.
- No, to jeśli nie potrzebujecie mojego towarzyst-
wa...
Zlitowała się nad nim. Najwyrazniej szukał jakiejś
wymówki.
- Nie przejmuj się tatusiem, Bristol. Ja też wracam
dzisiaj do Chicago. - Przygryzła wargę i dodała:
- Przykro mi, że przeze mnie przerwałeś swoje
seminarium.
Kiwnął głową, spokojnie przyjmując przeprosiny.
- Będą inne seminaria. Ta historia była bardzo
interesująca. - Ukłonił się Idzie i wyszedł.
No proszę! - pomyślała Debora. Wszystko mu
jedno, czy jestem zaręczona, czy nie!
- A wy? - zapytała Ida, gdy tylko Bristol zniknął za
drzwiami. - Czy zostaniecie na obiedzie, żeby poznać
Freda Milligana?
- Chyba nie, ciociu - zdecydowała Debora. - Pa-
nujesz nad sytuacją.
William poszedł się ubrać, a Ida mruknęła, że musi
ZARCZYNY NA NIBY 143
wziąć się do roboty, bo przez kilka ostatnich dni
zmarnowała zbyt wiele czasu. Oddaliła się do kuchni.
Debora nie patrzyła na Rileya. Bawiła się kubkiem.
- Powinnam chyba pójść się spakować - powiedziała
w końcu.
Czuła, że się jej przygląda. Siedział bokiem na
krześle, a jego długie nogi zagradzały drogę do drzwi.
Przez chwilę sądziła, że się nie odezwie, ale w końcu
powiedział bardzo cicho:
- Debora...
Usiłowała zsunąć pierścionek Darlene Lassiter. Nie
chciał zejść. Zacisnęła zęby i obracała na palcu cienką
obrączkę, aż ześlizgnęła się, pozostawiając po sobie
zaczerwienioną, otartą skórę. Przez chwilę Debora
patrzyła na pierścionek, po czym położyła go na dłoni
Rileya.
- Dzięki za pożyczkę - powiedziała. - Chyba go
nie uszkodziłam. - Jej głos zabrzmiał smutno, więc
spróbowała pokryć to śmiechem. - I w końcu nie
udało nam się odbyć tej wielkiej, głośnej kłótni.
Uśmiechnął się słabo. Zauważyła, że drgnęły mu
kąciki ust.
- Tak jest chyba lepiej, nie sądzisz?
- Chyba tak. Możesz teraz wszystkim powiedzieć,
że pokłóciliśmy się przez telefon, czy coś w tym
rodzaju. To nie ma znaczenia. - Przygryzła wargę i
spojrzała na swoją dłoń już bez pierścionka, czekając,
aż Riley odejdzie.
Ale nie odszedł. Zamiast tego przesunął rękę z
oparcia krzesła na jej kark i delikatnie ją do siebie
przyciągnął. Gdy zorientowała się w jego zamiarach,
było już za pózno: nie mogła ani wstać, ani odchylić
się, ani nawet odwrócić głowy. Mogła tylko unieść
dłoń i oprzeć ją o jego pierś tam, gdzie biło serce.
- Proszę cię - szepnęła, a Riley od razu ją puścił.
Natychmiast pożałowała, że go powstrzymała.
144 ZARCZYNY NA NIBY
Przecież nie byłoby nic złego w pocałunku na
pożegnanie. Mogła mieć jeszcze jedno ciepłe wspo-
mnienie. Ale tak było bezpieczniej, bo pewnie nie
pocałowałby jej jak mężczyzna, ale jak kuzyn...
W milczeniu odprowadziła go do drzwi. Na tarasie,
w ostrym słońcu, które rozproszyło poranną mgiełkę,
powiedział:
- Do zobaczenia, mała.
- Jasne - odrzekła, starając się, żeby jej głos
zabrzmiał beztrosko. - Zadzwoń do mnie, gdy będziesz
w Chicago.
- Zrobię to. - Pogładził pieszczotliwie jej policzek i
odszedł.
Zródmieście Chicago - szaleńcze przepychanie się
ludzi na chodnikach, ciągły hałas samochodów
pędzących po North Michigan Avenue, odległe wycie
syren goniących gdzieś wozów. Nie tak dawno temu
miejski gwar był niezbędny Deborze do życia. Teraz
tłumy przechodniów przyprawiały ją o klaustrofobię,
spaliny samochodów i autobusów dusiły, a syreny
wywoływały ból głowy.
Galeria Ainsley była cicha i spokojna, oaza dla
miłośnika sztuki, choć już nie dla jej właścicielki.
Debora przyznawała jednak uczciwie, że to nie miasto
i nie galeria zmieniły się, a ona sama. I wiedziała, że
gdyby nie jedna, drobna rzecz, znów byłaby tu
szczęśliwa.
Gdy dyskretny dzwonek odezwał się przy drzwiach,
oderwała wzrok od leżącego na biurku kalendarza. Od
powrotu z Summerset minęły zaledwie trzy tygodnie, a
nie sześć miesięcy, jak jej się wydawało. Spojrzała na
przybysza i uśmiechnęła się słabo.
- Cześć, tatusiu - powiedziała. - Najlepsze życzenia
urodzinowe.
William Ainsley wyprostował się, odrywając spo-
ZARCZYNY NA NIBY 145
jrzenie od pastelu przedstawiającego żaglówkę na
jeziorze Michigan.
- Nie przypominaj mi - powiedział zrzędliwie, ale
z kpiarskim uśmiechem. Wskazał na obrazek. - Po
wiedz mi coś o tym malarzu.
Debora rzuciła okiem i zastanowiła się.
- Nie mogę - powiedziała, nieco zaskoczona.
- Nigdy tego przedtem nie widziałam.
Peggy wyłoniła się właśnie z magazynu na zapleczu,
targając duże płaskie pudło.
- Wiesz, Deboro - zaczęła z wahaniem w głosie
- przyjęłam to w komis, gdy ciebie nie było, i...
Debora spojrzała na nią z namysłem.
- Papiery są na twoim biurku - dopowiedziała
Peggy.
- Jest bardzo piękny - stwierdziła Debora. Dobrze,
że ktoś zajmuje się galerią, pomyślała. Ostatnio nie
przykładałam się do pracy.
Twarz Peggy rozjaśniła się.
- To pudło właśnie przysłano dla ciebie z Summer
set.
Z Summerset. Na moment Debora niemal uniosła
się w powietrze z radości, by po chwili spaść z hukiem
na ziemię. Czego się spodziewam? - spytała siebie
cynicznie. Biszkoptu z bitą śmietaną i malinami,
prosto od Rileya?
Pudlo było od Ruth Chastain. Debora zaniosła je do
biura i otworzyła z pewnym niepokojem. Trzy
tygodnie to niezbyt długo, żeby aż tyle namalować, i
jeśli rysunki nie okażą się dobre...
- Czy przyjmiesz ode mnie czek? - spytał William,
wchodząc za nią do biura.
- Najpierw sprawdzę, czy jesteś wypłacalny - zażar-
towała. Spojrzała przez ramię na Peggy, która
zdejmowała pastel ze ściany. - Kupiłeś tę żaglówkę?
Tatusiu, jesteś niepoprawny.
146
ZARCZYNY NA NIBY
- Prezent urodzinowy dla siebie samego. - Wzruszył
ramionami. - Co tam masz? - Przyjrzał się leżącemu z
wierzchu obrazkowi, na którym mały chłopiec biegł w
dół ulicy z psem, i gwizdnął z podziwem. - To
wspaniałe. Masz tu chyba dosyć na wystawę, prawda?
- Tak - powiedziała Debora z namysłem. - Będę
musiała wkrótce poważnie o tym porozmawiać z Ruth.
Cieszę się, że ci się podoba. Jeden z jej obrazków
odłożyłam dla ciebie jako prezent urodzinowy. Może
dasz się zaprosić dziś na obiad, żebym mogła ci go
wręczyć?
- Och... - Jego głos brzmiał nieswojo. - Przykro mi,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]