[ Pobierz całość w formacie PDF ]

błogosławieństwa na drogę, że według niego biegi płaskie z przeszkodami to zajęcie raczej
spokojne jak dla kogoś, kto od dziesiątego roku życia polował na krokodyle na rzece Zambezi.
Coroczny miesięczny urlop ojca od jego transportowego imperium oznaczał dla nas szybką jazdę
przez stepy Afryki Południowej, po czym dawaliśmy nura w pierwotną dżunglę, czasem z
absolutnym minimum ekwipunku dzwiganego na własnych plechach. A ja, dla którego dżungla
była znajomym miejscem zabaw, znalazłem potrzebne mu wyzwanie w tym oswojonym kraju, na
przyjaznych zwierzętach, w sporcie obwarowanym wszelkiego rodzaju przepisami i prawami.
Zważywszy wszystko, było to bardzo dziwne.
Starter sprawdził listę, żeby się upewnić, czy są wszyscy, podczas gdy my krążyliśmy na
miejscu i sprawdzali popręgi. Stwierdziłem, że obok mnie prowadzi konia Joe Nantwich. Wyraz
twarzy miał jak zwykle niemiły, urażony i jednocześnie wyniosły.
- Wracasz po wyścigach do Davidsonów, Alan? - zapytał. Zawsze zwracał się do mnie z
poufałością, której byłem trochę niechętny, choć starałem się tego nie okazywać.
- Tak - odpowiedziałem. Potem pomyślałem o Kate. - Choć może nie zaraz.
- Podwieziesz mnie do Epsom?
- Nie jadę tamtędy - wyjaśniłem grzecznie.
- Ale jedziesz przez Dorking. Stamtąd mogę wziąć autobus, jeżeli nie chcesz jechać do
Epsom. Przyjechałem z kimś, kto jedzie do Kent, więc muszę znalezć jakiś transport do domu.
Nalegał i, choć przyszło mi na myśl, że gdyby się postarał, z łatwością znalazłby kogoś
jadącego prosto do Epsom, w końcu zgodziłem się go zabrać.
Ustawiliśmy się do startu. Po jednej stronie miałem Sandy'ego, po drugiej Joe'ego, a ze
spojrzeń, jakimi się obrzucili, widać było wyraznie, że się nie kochają. Uśmiech Sandy'ego był
paskudny, okrągła, niemowlęca twarz Joe'ego skrzywiła się jak u dziecka, które powstrzymuje
płacz. Pomyślałem, że pewno Sandy dokuczył temu bufonowi którymś ze swoich niewybrednych
kawałów, na przykład wlewając mu dżem do butów.
Ale zaraz ruszyliśmy i całą uwagę skupiłem na prowadzeniu Straconych Nadziei jak
najczyściej, szybko i bezpiecznie. Wciąż jeszcze był bardzo zielony i skłonny do wahań przed
klekoczącymi płotami, ale miał zadatki na konia płotowego. Szedł tak dobrze, że przez ponad
połowę gonitwy utrzymywałem się na trzecim miejscu, idąc trochę na zewnątrz, żeby wyraznie
mógł widzieć przeszkody. Ostatnie ćwierć mili pod górę było już jednak ponad jego siły i
skończyliśmy na szóstym miejscu. Byłem zadowolony. Scilla się uspokoi.
Sandy Mason ukończył gonitwę przede mną. Potem przygalopował luzem koń Joe'ego
Nantwicha powiewając wodzami i, kiedy spojrzałem do tyłu, w głąb toru, zobaczyłem drobną
postać Joe'ego wlokącą się z powrotem do trybun. Już na pewno przez całą drogę do Dorking będę
wysłuchiwał dokładnego sprawozdania z tego nieszczęścia.
Rozsiodłałem konia, zważyłem się ponownie, przebrałem w nowiuteńkie barwy Kate,
kazałem Clemowi obciążyć siodło dziesięcioma funtami płaskich sztabek ołowiu, tyle bowiem
brakowało mi do wagi w gonitwie amatorów, i wyszedłem się rozejrzeć, co dzieje się z panną
Ellery-Pen.
Stała oparta o barierę padoku i spoglądała na przemian to na konie, to (zbyt przychylnie,
jak mi się wydało) na Dane'a Hillmana, jednego z młodych czarujących ludzi, jakich jej
przedstawiłem.
- Pan Hillman mi mówi - oświadczyła - że ten tam żałosny koński szkielet, ten z głową
opuszczoną do kolan i obwisłymi uszami, to najszybszy koń w tym wyścigu. Mam mu wierzyć, czy
mnie nabiera?
- Szczera prawda - upewniłem ją. - To najlepszy koń. Nie z wyglądu, oczywiście, ale to
pewniak w dzisiejszej stawce.
Dane wyjaśnił:
- Koń, który chodzi z opuszczoną głową jak ten, to prawie zawsze dobry koń płotowy.
Patrzy pod nogi.
- Ale mnie się podoba to cudo, które teraz wychodzi - powiedziała Kate patrząc na
gniadosza z szyją wygiętą w łuk, wysoko niosącego łeb. Był prawie cały przykryty derką dla
ochrony przed lutowym zimnem, ale wystawał spod niej krągły, lśniący zad.
- O wiele za tłusty - orzekł Dane. - Zapasł się pewno podczas śniegów i od tamtej pory za
mało trenował. Spuchnie, niech tylko przyjdzie mu coś zrobić.
Kate westchnęła.
- Wygląda na to, że konie są równie pełne paradoksów co G.K. Chesterton. Szkapa ma być
dobra, a dobry koń ma być szkapą.
- Nie zawsze - powiedzieliśmy jednocześnie ja i Dane.
- Z przyjemnością udzielę pani kilku lekcji na temat koni wyścigowych, panno Ellery-Penn
- powiedział Dane.
- Ja się powoli uczę, panie Hillman.
- Tym lepiej - stwierdził radośnie Dane.
- Dane, nie jedziesz dzisiaj? - zapytałem z nadzieją.
- W ostatnich dwóch, chłopie. Nie martw się, będę mógł się za ciebie zająć panną Ellery-
Penn, kiedy ty dosiądziesz konia.
Skrzywił się w uśmiechu.
- Czy pan też jest dżokejem, panie Hillman? - spytała Kate ze zdumieniem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl