[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sali opatrunkowej i tak dalej. W zasadzie każdy woli mieć własne. Od mniej więcej roku
mamy swoje szafki, zamykane na klucz. Oczywiście taki klucz każdy lekarz nosi przy sobie.
- Czy może mi pan pokazać swój? Dziękuję. A pan? - Stroński zwrócił się do
Chrząstowskiego. Ten zaczął grzebać nerwowo w kieszeniach, a po dłuższej chwili
powiedział cicho:
- Nie mam. Musiał mi wypaść z kieszeni...
- Jest pan roztargniony, doktorze - rzekł kapitan. - Przecież dał nam pan swój klucz
przed rewizją. Proszę! - oddał mu mały kluczyk, zupełnie taki sam, jak ten, który należał do
Aadonia. - Panowie zauważyli, oczywiście, że klucze są jednakowe? Zaraz się przekonamy
zresztą...
Wyszli na korytarz, minęli poczekalnię. Na końcu korytarza stało kilka biało
lakierowanych szafek. Stroński, kluczykiem wziętym z ręki Aadonia, otwierał kolejno każdą z
nich, uśmiechając się przy tym złośliwie.
- Każdy lekarz, jak pan doktor stwierdził, nosi swój klucz przy sobie, lecz
jednocześnie każdy lekarz może swoim kluczem otworzyć wszystkie inne szafki - mówił z
przekąsem. Był wrogiem wszelkiego bałaganu, przyczyny - jego zdaniem - nadużyć i
przestępstw. - Każdy z was mógłby więc doskonale włożyć pudełko z narkotykami do
fartucha doktora Chrząstowskiego, otworzywszy jego szafkę. Daleki jestem jednak od
posądzenia wszystkich lekarzy o takie przestępstwo. Proszę - oddał Aadoniowi kluczyk i
spojrzał na młodego lekarza. - Przykro mi bardzo, panie doktorze... Jestem przekonany, że to
jest jakieś fatalne nieporozumienie. Mam nadzieję, że ta cała sprawa zostanie przez nas
szybko wyjaśniona.
Pani Bogacka, właścicielka małego sklepiku z warzywami i owocem, zbudziła się
nagle z głębokiego snu i zaczęła nasłuchiwać. Gdzieś - za ścianą czy na górze - ktoś jęczał. W
pierwszej chwili nie mogła rozróżnić, skąd dzwięk dolatuje. Wyskoczyła więc bosymi
stopami na szary dywanik, wstrząsnęła się od chłodu i stała tak przez parę minut, słuchając z
natężeniem. Wreszcie zrozumiała, że to na górze.
- U Masłowskich - mruknęła do siebie. Duży czarny kot zeskoczył z fotela,
przeciągnął się i otarł pieszczotliwie o jej stopy. - Idz spać, kicia. Moja kicia, moja... -
pogłaskała go i posadziła z powrotem w fotelu. - Pani też będzie spała.
Ale jęki na górze stawały się coraz wyrazniejsze. Nie, nie sposób już było zasnąć.
Bogacka westchnęła. Była strasznie zmęczona, do sklepiku przez pół dnia wozili kartofle, a
potem kapustę. Nogi bolały ją od stania, w krzyżach łupał reumatyzm. Położyła się wcześnie,
zaraz po kolacji. Mąż, ślusarz, poszedł na nocną zmianę do fabryki. Tak liczyła, że się dobrze,
solidnie wyśpi, a tu masz...
Drapała się przez chwilę po rozkudłanej głowie, wreszcie zarzuciła ciepły szlafrok, bo
noce wrześniowe były już chłodne, wsunęła stopy w pantofle z futerkiem i poczłapała do
drzwi. Kot natychmiast zeskoczył z fotela i wsunął się, mrucząc z rozkoszy, w wygrzaną
pościel.
Bogacka wspięła się z trudem po schodach na pierwsze piętro i stanąwszy pod
drzwiami Masłowskich, zaczęła nasłuchiwać. Może jej się zdawało?
Przez chwilę słychać było tylko daleki szum autobusu i chrobotanie myszy gdzieś pod
schodami. Nagle z mieszkania doleciało wyrazne, bolesne jęczenie i zawodzenie. Głos był
bez wątpienia kobiecy. W tej chwili Bogackiej przypomniało się, że przecież oboje
Masłowscy wyjechali pierwszego września na urlop, w góry. Została tylko osiemnastoletnia
córka, Janina.
- Pewnie zachorowała - mruknęła do siebie sklepikarka i nacisnęła dzwonek.
Jęki ustały, zapadła cisza. Bogacka znów zadzwoniła. U sąsiadów obok zegar wybił
powoli dwa razy.  Druga ... - pomyślała i jeszcze bardziej zachciało jej się spać. Nagle
usłyszała, że ktoś poruszył się w przedpokoju i słaby głos wyjęczał raczej, niż zapytał: - Kto
tam?
- To ja, pani Janeczko! Bogacka. Co pani jest? Czy pani chora?
Z tamtej strony zapadła tak długa cisza, że sklepikarka się zniecierpliwiła.
- Niechże pani otworzy! - powiedziała, przysuwając usta do szpary w drzwiach, bo
głośniejszym wołaniem nie chciała rozbudzić całej kamienicy.
Szczęknął łańcuch i klucz powoli obrócił się w zamku. W drzwiach stała, chwiejąc się
na nogach, Janka Masłowska. W przedpokoju paliło się światło i Bogacka, nie zważając już
na nic, wykrzyknęła:
- Jezus Maria! Co się pani stało?
Masłowska odsunęła się, wpuszczając ją do środka, zamknęła drzwi i, jakby zabrakło
jej już sił, osunęła się na podłogę. Bogacka, przerażona i zdumiona tym wszystkim, odzyskała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl