[ Pobierz całość w formacie PDF ]
by mi nie dowiódł, że to zrobiłem, wystarczyłoby potem opróżnić butlę. . .
Sądzę, że zrobiłbyś to z ochotą. Dlatego będę spał osobno. Idę do mojej
kabiny.
Artur wstał z fotela, lecz Hubert zagrodził mu drogę.
Nigdzie nie pójdziesz. Mógłbyś zwiać, gdy zasnę.
Nie bądz głupi. %7łeby odlot miał sens, trzeba dokładnie znać najdogod-
niejszy moment startu. Inaczej wyląduje się zbyt daleko od miejsca, gdzie leżą
zasobniki. Artur próbował ominąć Huberta, lecz ten odepchnął go zdecydowa-
nie.
Obaj nie jesteśmy durniami, Arturze powiedział szyderczo, wyciągając
ze szczeliny pod oparciem fotela zwitek perforowanej taśmy. Komputer powie-
dział mi to samo, co tobie. Teraz już obaj wiemy, że dogodny moment startu wy-
pada za godzinę i parę minut i powtarza się w trzynastogodzinnych odstępach. Po-
siedzimy wiec jeszcze trochę razem, a potem możesz sobie iść spać, gdzie chcesz.
Ja zostanę tutaj. Ale na dziesięć minut przed następnym terminem optymalnym
chcę cię widzieć w twoim fotelu.
Artur wolno wrócił na swoje miejsce.
Chyba przesadzasz! warknął. Aby uruchomić wyrzutnię, trzeba na-
stawić urządzenie zegarowe tutaj, w sterowni. Ale jeśli chcesz proszę bardzo,
mogę zgodzić się na twoje warunki. Tylko oddaj naboje. . .
A masz, niech cię szlag trafi! Hubert nerwowo wyszarpnął pistolet, roz-
ładował na dłoń i cisnął naboje w stronę Artura. Posypały się po fotelu i podłodze.
Artur zbierał je na czworakach, liczył i wkładał demonstracyjnie, po jednym,
do kieszeni skafandra. Potem wyjął wszystkie i jeszcze raz przeliczył.
Jedenaście! powiedział. Jedenaście, słyszysz?!
Wyjąłem wszystkie.
72
Jednego brakuje. Zostawiłeś sobie! Artur ryczał histerycznie, czołgając
się pod fotelem i przepatrując wszystkie zakamarki.
Oddałem dwanaście.
Pokaż pistolet.
Jeszcze czego! Chcesz mieć i to, i to? Nie ma tak dobrze!
Zaraz zawołam Ambiego, niech on poszuka. Jeśli nie znajdzie, będę pe-
wien, że jeden został u ciebie!
Przez następną godzinę siedzieli bez słowa i bez ruchu.
Rytuał trwał. Na dziesięć minut przed każdym kolejnym momentem dogod-
nym do startu na planetę zasiadali obaj w fotelach, przed martwymi przyrządami
nawigacyjnymi, apatyczni i milczący. Gdy minął właściwy czas, rozchodzili się,
każdy w swoją stronę, by nie patrzeć na siebie i nie rozmawiać. Usiłowali wyglą-
dać na pogodzonych z losem, lecz myśl o możliwości ratunku tak bliskiej a nie
dającej się wykorzystać zatruwała ich umysły. %7ładen nie chciał dobrowolnie
wyrzec się tej szansy, ustąpić, skazać się na samotność do końca i świadomość,
że ten drugi żyje niejako jego kosztem.
Robot Ambi stał w kącie sterowni, na swym zwykłym miejscu, gotów spełnić
każdy rozkaz ludzi. Ale rozkazów nie było. Nikt go nie potrzebował. Podczas
któregoś z kolejnych posiedzeń w sterowni Hubert odezwał się nagle:
Słuchaj, Artur. Może jednak. . . wpakujemy go do ładownika i wyślemy do
stu diabłów?! Denerwuje mnie ta postać w kącie. . .
To rozkaż mu, żeby sobie poszedł. A ładownik zostaw w spokoju. Mo-
że wreszcie jeden z nas zrezygnuje z tej. . . zabawy. Wtedy drugiemu przyda się
ładownik.
Jeśli o mnie chodzi odpowiedział Hubert zgryzliwie to czuję się
jeszcze zupełnie niezle. Nie licz na mnie raczej.
Zaczekaj jeszcze dwa tygodnie, porozmawiamy wówczas o samopoczu-
ciu. . . Ambi, wynoś się stąd, idz sobie do rozdzielni i nie wyłaz bez rozkazu.
Artur zdjął hełm, wyłączając mikrofon łączności wewnętrznej. Wciągnął
w płuca haust powietrza. Było zatęchłe, ciężkie, przesycone dwutlenkiem wę-
gla. Tydzień temu wyłączyli dopływ tlenu do kabin, przechodząc wyłącznie na
oddychanie z butli. Ze strachem stwierdzili obaj choć nie podzielili się ze sobą
tymi myślami że wkrótce nie będzie można w ogóle oddychać bez skafandra,
co uniemożliwi im jedzenie i picie. Mieli przed sobą jeszcze jedną możliwość
śmierci, o której nie pomyśleli wcześniej.
Artur uchylił drzwi swojej kabiny, nasłuchując. Cicho, powoli wysunął się na
korytarz, przeszedł kilka kroków i zatrzymał się przy drzwiach kabiny Huberta.
73
Stał tam długi czas, łowiąc uchem cisze panującą wewnątrz. Potem zdecydowa-
nym krokiem ruszył ku drzwiom rozdzielni.
Wyłącz nadajnik wewnętrzny, Ambi. Czy słyszysz mnie? Odpowiedz gło-
sem, ale cicho powiedział w ciemność pomieszczenia.
Tak, słyszę cię odpowiedział robot.
Podejdz bliżej.
Ambi zbliżył się ku drzwiom. Stał teraz naprzeciw Artura, równy mu wzro-
stem, połyskujący plastykową powłoką. Jego nieruchoma maska wyrażała całko-
witą obojętność.
Słuchaj, Ambi. W schowku na korytarzu są cztery zapasowe skafandry
próżniowe. Czy potrafisz nałożyć na siebie taki skafander?
Wiem, jak to robią ludzie.
Dobrze. Notuj program. O godzinie 6,40 czasu pokładowego wejdziesz do
schowka i założysz skafander. Będę w sterowni, skąd wyjdę o 6,54. W dwie mi-
nuty pózniej usiądziesz na moim miejscu. Wyłączysz na dziesięć minut odbiornik
rozkazów. Potem skasujesz ten program. Zrozumiałeś?
Tak. Zapisałem w akumulatorze krystalicznym.
Dobrze. Teraz zostań tutaj.
Artur domknął drzwi rozdzielni i wrócił do swojej kabiny. Spojrzał na zegar,
założył hełm i odetchnął czystym powietrzem z butli.
Godzina 6,50. Artur wyjął z kieszeni klucz, wsunął w otwór na pulpicie po-
mocniczym i przekręcił. Zapłonęła mała, zielona lampka, oznaczająca odbloko-
wanie wyrzutni ładownika. Artur wyjął klucz z otworu. Płonąca lampkę przykrył
rogiem pledu, niby przypadkiem odrzuconego na pulpit.
Godzina 6,54. Wychodząc ze sterowni, spojrzał przez uchylone drzwi do
schowka. Ambi stał za nimi, ubrany w skafander. Artur uśmiechnął się do sie-
bie. Ruszył szybko korytarzem w kierunku niszy, gdzie spoczywał ładownik. Jego
właz był odsunięty. Wcisnął się do ciasnego wnętrza, ulokował w fotelu i włączył
kluczem rozrząd. Rozjarzyły się sygnały na desce rozdzielczej. Wystukał na kla-
wiaturze czas startu i numer programu lotu. Przełącznik startu ustawił w pozycji
samoczynnego odpalenia. Teraz wystarczyło czekać, aż zamknie się pokrywa wła-
zu. Potem śluza wyrzutni otworzy się i pochłonie ładownik, by następnie wypluć
go w próżnię.
Jest godzina 6,55. Za minutę Ambi usiądzie na miejscu Artura. Za minutę
i kilka sekund (zawsze spóznia się o kilka sekund, widocznie nie regulował daw-
no swego zegarka) Hubert wejdzie do sterowni i ostentacyjnie, milcząco zajmie
swoje miejsce w drugim fotelu. Będą tak siedzieli w milczeniu przez następne
dziesięć minut, Ambi i Hubert, tak jak zwykle siedzieli Artur i Hubert, nieporu-
szeni i bez słowa. . .
74
Wyłaz! W słuchawkach hełmu Artura zabrzmiało to jak wystrzał.
Poderwał się, zadzierając głowę ku włazowi, którym przed kilkunastoma se-
kundami opuścił się do kabiny ładownika.
Zdrętwiał na ugiętych nogach. W szczelinie włazu ujrzał dłoń z wymierzonym
w siebie pistoletem.
Wyłaz! powtórzył głos w słuchawkach, tonem nie budzącym wątpliwo-
ści i nie dającym żadnej nadziei.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]