[ Pobierz całość w formacie PDF ]

węglistego oka. Przypomnę jeszcze, że
dziewczyna nie była ani drobna, ani
krótkowłosa, ani bez makijażu; a już na pewno
nie pozwalała przedstawicielowi rodzaju
męskiego przejść obok siebie obojętnie.
[1]
Fantasma  zjawa.
ROZDZIAA VI
Alcazar
 IMBECIL!!!  przeciągły ryk
gargantuicznego kontrabasisty zatrząsł całym
gmachem Liceu, zmiatając grubą powłokę
kurzu z mojego portierskiego stoliczka.  Hijo
de puta!!! Paleto!!!  Furiat przypieczętował
swoje słowa dzgnięciem mnie ostrzem
smyczka w sam środek klatki piersiowej.
Do tej pory mam bliznę po tym incydencie.
A zaczęło się bardzo niewinnie: próbowałem
poszerzyć zakres moich portierskich
umiejętności o wystukiwanie Lotu Trzmiela[1]
łyżeczką od herbaty na filiżance. Niestety,
w grze na filiżance nie mam takiej samej
wprawy, jak w grze na wiolonczeli i chcąc
zrobić burzliwe crescendo[2], uderzyłem w nią
tak mocno, że wrzątek wylał się na duży palec
u stopy przechodzącego akurat obok
kontrabasisty Abelarda Pildory.
 Ech, wy, portierzy  burknął, kiedy
największe emocje już opadły, smarując sobie
kulfoniasty paluch roztopioną kalafonią. 
Przeklęta kasta. Miesiąc temu taki sam śledz
jak ty słuchał audycji o bezpańskich
zwierzętach w Republice Zielonego Przylądka,
zamiast pilnować, kogo wpuszcza do środka.
A w dziewięćdziesiątym czwartym, kiedy
jeszcze mój świętej pamięci ojciec tu
pracował, inny burak siedzący na tym
taboreciku, pozwolił na wybuch pożaru! Skąd
wy się urywacie? Z fabryki idiotów?
Historię pożaru w dziewięćdziesiątym
czwartym znałem od samego Mistrza (zródła
cokolwiek bardziej wiarygodnego niż świętej
pamięci ojciec tego buca) i miałem pewność,
że powodem niemal doszczętnego spłonięcia
budynku Gran Teatre del Liceu było
przypadkowe wzniecenie ognia podczas prac
remontowych.
 Co jak co, ale w styczniu
dziewięćdziesiątego czwartego roku& 
próbowałem wstawić się za przedstawicielem
mojego plemienia.
 Słuchaj no, przyjemniaczku. 
Kontrabasista schował kalafonię, wstał
i przycisnął mnie do siebie tak mocno, że jego
kulisty brzuch niemalże spowodował trwałe
uszkodzenie mojej obręczy barkowej.  Są
rzeczy, o których się nie mówi. Przez
lojalność. Ale każdy tutejszy muzyk wie, że
ówczesny portier, niejaki Fabin Caballo, od
lat wpuszczał nocami na scenę takiego
jednego typka, co mu mówił, że on tylko chce
sobie pograć przed wyimaginowanym
audytorium. Niewiniątko. A w rzeczywistości
miał żądzę mordu wypisaną w oczach, jak to
mi mój ojciec, naoczny świadek, mówił,
rozumiesz?
Poczułem przemieszczające się po moich
plecach ciarki, których bynajmniej nie
spowodował ostry swąd wody kolońskiej
taranującego mnie kontrabasisty. Trzeba wam
wiedzieć, że była to siódma doba, gdy nie
zmrużyłem oka nękany wyrzutami sumienia za
wpuszczenie nocą w mury teatru
wiolonczelistki i kiedy uparcie poiłem się
przygotowywanym przez seorę Paulinę
wywarem z siemienia lnianego w celu
oczyszczenia się z poczucia winy. Zaczynałem
już nawet wierzyć, że czarnowłosa złodziejka
kolczyków, której czarowi nieopatrznie
uległem, nie miała nic wspólnego
z sylwestrową zbrodnią, gdy nagle okazało się,
że metody intruza, który przed dziewiętnastu
laty dokonał jednego z bardziej
spektakularnych zamachów na teatr operowy
w historii ludzkości, pokrywały się w każdym
calu z jej metodami! Kontrabasista, którego
wyraznie satysfakcjonowało moje
skonfundowanie, oddalił się nieznacznie ze
swoim brzuchem, po czym warknął
w przestrzeń:
 Inocencia, pospiesz się! Zaraz mam
mecz, a są korki!
Korowód mrówek zmuszony został opuścić
moje plecy w tak szybkim tempie, jak na nie
wkroczył, bowiem w kilka sekund po odbiciu
się echem tubalnego okrzyku od wszystkich
ścian teatru na korytarzu zjawiła się drobna
kobieta o bardzo dużych, bardzo okrągłych
i bardzo zielonych oczach, na której plecach
ciążył tobołek przypominający kształtem
wiolonczelę! Nie miała, co prawda,
awenturynowych kolczyków w kształcie
gołębi, ale te przecież mogła skraść jej ta
niecnota, czarnulka, która wpadła tu parę
nocy wcześniej.
Czyli ciastkarz się nie pomylił.
 Pani&  chciałem ją zagadnąć, ale
napotkawszy na swej drodze niebezpieczny
wzrok Abelarda Pildory, uznałem, że lepiej
będzie wyjść z tego komicznego przebrania,
zanim zacznie się poruszać pewne tematy.
Znajomości z tajemniczą kobietą, która
mnie z niewiadomych przyczyn śledziła, trzeba
było zadzierzgnąć po cywilu i w tym celu
zainwestowałem w bilet na Cyrulika
Sewilskiego (grali akurat tego dnia, kiedy
miałem wolne) z zamiarem dopadnięcia jej po
przedstawieniu. Nawet tak żałosny dyletant
operowy jak ja wiedział, że to dzieło to klasyka
klasyki i że na bank wynudzę się mniej niż na
jedynej operze, którą dotychczas zaszczyciłem
swoją obecnością (Koronacji Poppei
Monteverdiego). Przeznaczyłem nawet pewne
fundusze na przyzwoitą marynarkę, dzięki
której nie wyróżniałem się szczególnie z tłumu
paniuś o wyglądzie tak odrażającym, że gdyby
tylko którejkolwiek z nich przyszło do głowy
wejść na scenę, mogłaby usprawiedliwiać
swoją obecnością, dlaczego opera nosi
przydomek buffa. Cyrulika przełknąłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl