[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomazańców nieba. Wszak w dniu wjazdu do Madrytu zastępowałem Waszą Królewską
Mość.
Zręczna odpowiedz marszałka zachwyciła króla. Ludwik wybuchnął głośnym śmiechem,
uniemożliwiając fryzjerowi dalszą pracę około włosów.
Franciszku, twój język jest jedynym wśród tysięcy, kocham cię za to wołał król
niezwykle rozbawiony. Mówią, że chętniej straciłbyś przyjaciela, aniżeli dobry dowcip.
Uważaj, Franciszku, nie strać przyjaciela we mnie.
Niech Bóg mnie zachowa, Wasza Królewska Mość rzekł Bassompierre z uczuciem
przywiązania gdyż wówczas musiałbym szukać przyjaciela w Jego Eminencji.
Niemożliwe, Betstein, niemożliwe! zaśmiał się król serdecznie, na dowód pewnej
poufałości wymawiając nazwisko Bassompierre a po niemiecku. Nasz dobry kardynał nie
pielęgnuje pięknych pań na swym dworze.
W takim razie odpalił dowcipny lotaryńczyk nie pozostaje nam nic innego, jak
wracać obydwom do Lyonu, Najjaśniejszy Panie, i zażyć nieco swobody.
Ludwik chrząknął na tę nagłą propozycję. Nie było tajemnicą, że król zakochał się po uszy
w pannie de Hautefort, pierwszej damie dworu. Była to jednak miłość czysta, bezinteresowna.
Oparłszy się o tył fotela, Ludwik znów powierzył fryzurę włosów balwierzowi. Król był
34
wcale przystojny, na swój sposób mały barbarzyńca, posiadał bardzo nierówny temperament.
Rósł na duchu jedynie w towarzystwie Bassompierre a.
Człowiek jedyny, który mógł żartować z królem jak z równym sobie, ruszył pomiędzy
otoczenie. Jego majestatyczna postać dominowała nad wszystkimi, nawet nad
nieprzyjaciółmi. A tych miał sporą garstkę. Jego towarzyska ogłada, siła charakteru, która tak
bardzo sprzyjała powodzeniu zarówno u kobiet jak i przy kartach lub w pełnieniu czynności
ambasadora, zapewniały mu pierwszorzędne świadectwo u zazdrosnych wrogów.
Jeden z tych wrogów, któremu przypadła do gustu dowcipna wymiana zdań kawalera z
królem, postanowił zrównać się z marszałkiem i uznał chwilę za odpowiednią do podjęcia
wątku intrygi.
Więc, monsieur zwrócił się do Bassompierre a wolno nam sądzić, żeś wstąpił w
szranki partii Guise ów?
Co takiego? zapytał zdziwiony marszałek. Ja? Cóż nasuwa ci takie przypuszczenia?
Pytający wzruszył ramionami.
Dlaczego nie. Sądząc z objęć, w których trzymałeś siostrę Guisego, księżniczkę de
Conti?...
Ha! zaśmiał się głośno i serdecznie Bassompierre. Nonsens, drogi panie, nonsens!
Zapewniam cię, że w daleko gorętszym uścisku trzymałem twoją żonę i bynajmniej nie
kocham ciebie więcej z tej racji!
Król zatrząsł się od śmiechu, obecni zawtórowali mu głośno. W tej chwili zapowiedziano
przybycie kardynała. Richelieu wszedł, powitał zebranych wyniośle, ucałował rękę króla i
pozdrowił gorąco Bassompierre a.
Król dopiero teraz przypomniał sobie d Artagnana i zapytał o niego.
Już odjechał, sire odpowiedział kardynał. W chwili, kiedy otrzymał listy dla dworu,
dosiadł konia i pomknął.
Jaka szkoda, żem go nie widział! wtrącił się do rozmowy Bassompierre. Lubię tego
młodzieńca. Jest gwałtowny, odważny i dobry oficer. A przede wszystkim jest wierny.
Jak widzę doceniasz więcej wiernych mężczyzn, aniżeli wierne kobiety, hę? żartował
król.
Wierzaj, Najjaśniejszy Panie, jest to równo warte dla mnie! Bassompierre zmrużył
śmiejące się oczy i zakręcił wypomadowane końce wąsów. Następnie, spotkawszy się ze
wzrokiem kardynała, wyczuł zbliżający się atak. Nieco zdetonowany zamilkł. Czym mógł
obrazić ministra, nie umiał sobie wytłumaczyć.
Pan marszałek nosi zbroję rzekł kardynał gładko. Oczywiście, sire, pan Bassompierre
nie obawia się ataku wrogów tutaj.
Myśl niemałej wagi. Bassompierre był za wytrawnym dworzaninem, by cośkolwiek po
sobie pokazać. Król podniósł się z fotela i ujął go pod ramię poufale.
Słuchaj Betstein, ufam, że nie masz takich obaw w naszej obecności.
Niestety, sire... drżę przed morderstwem przyznał Bassompierre, człowiek, który nie
obawiał się wyzwania kardynała czy kogokolwiek innego. Słowo poruszyło obecnych. Ręka
króla opadła, jego twarz zmieniła się. Otoczenie skamieniało, a w oczach Richelieugo
przebijały tryumf z ironią. Tym słowem Bassompierre zawyrokował o swej przyszłości tak
przynajmniej mniemali wszyscy.
Morderstwo! niby echo powtórzył Ludwik. W naszej obecności? Wytłumacz się,
monsieur!
Marszałek pokłonił się.
Sire, Jego Eminencja jak zwykle tak i teraz ma zupełną rację. Najjaśniejszy Panie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]