[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lampkę, którą sprawdzał odruch zreniczny, wyprostował się i odetchnął z ulgą.
- Nie stwierdziłem żadnych obrażeń - poinformował. - Chyba nawet nie
stracił przytomności. Myślę, że jest oszołomiony niespodziewanym upadkiem.
- Nie uderzył się w głowę? - zapytała.
Pytanie to zabrzmiało tak zwyczajnie, że nawet Matthew nie mógł się
zorientować, jak bardzo jest istotne w tej sytuacji. Tego typu nowotwory mózgu
są bowiem bardzo unaczynione i w przypadku silnego uderzenia grożą śmier-
telnym krwotokiem. - Głowa była tak szczelnie opatulona czapką, że nawet nie
zauważyła, że Mark chciał na niej skakać.
Matthew parsknął uradowany, lecz tej samej chwili Mark zaczął
rozpaczliwie zawodzić.
- 94 -
S
R
- Zgubiłem - zaszlochał. - Zgubiłem mój prezent od Mikołaja...
Karen nie mogła patrzeć na łzy, które jak groch ciekły mu po twarzy.
- Posłuchaj, skarbie - zaczęła go pocieszać.
Nathan tymczasem wstał z łóżka i energicznym krokiem podszedł do
drzwi. Po chwili był z powrotem. Tak szybko, że Karen jeszcze nie udało się
utulić chłopca.
- Mark, zobacz, co niesie mój tata! - pisnął Matthew prosto do ucha
przyjacielowi.
Najpierw otworzyło się jedno zaczerwienione oko, a potem natychmiast
drugie, ponieważ przed nimi huśtała się kolorowa paczka.
- Znalazł ją pan... - szepnął Mark. Dotknął jej, jakby nie był pewny, czy
może wierzyć własnym oczom, po czym pochwycił i mocno przycisnął do
piersi. - Dziękuję... - Znowu się rozpłakał. - Bardzo panu dziękuję.
ROZDZIAA SMY
Uroczystość otwierania paczek odbyła się, gdy tylko wszyscy
pozdejmowali ciepłe ubrania, a Karen podała gorącą czekoladę.
- Gotowi? - niecierpliwił się Nathan, ustawiając się z aparatem. -
Najwyższy czas zobaczyć, co jest w tych paczkach.
- Chcecie otwierać je po kolei czy na trzy cztery? - zapytała Karen.
- Na trzy cztery!
Chłopcy zaczęli rozrywać kolorowe opakowania.
- Patrz!
- Ojej!
Wystarczyło, że zobaczyli obrazki na pudełkach, by zorientować się, co
znajdą wewnątrz.
- Gry komputerowe!
- O, taka sama, jaką mamy w szpitalu!
- 95 -
S
R
Ułożyli się na szerokim łożu, by dokładnie obejrzeć prezenty. Karen i
Nathan zebrali tymczasem puste kubki i przeszli do kuchenki, żeby je umyć.
- Zdaje się, że od tej pory naszym jedynym problemem będzie oderwanie
ich od tych nowych skarbów na czas posiłków i na spanie - zażartował.
- Mikołaj nie mógł wymyślić dla nich niczego lepszego. - Uśmiechnęła
się chytrze. - Kiedy je włączą, poczujemy się jak w środku międzygwiezdnej
wojny.
- Na razie... - zerknął na zegarek, a następnie na chłopców, aby się
upewnić, że są bardzo zajęci - mamy kilka minut, żeby postanowić, co robimy z
Markiem.
- Co masz na myśli?
Powiesiła ściereczkę na sosnowym kołku.
- Czy zabrać go do budynku głównego, gdzie mieli pomagać przy
ubieraniu choinki? - zniżył głos.
- A gdybyśmy tak przyjęli metodę  pójdziemy, zobaczymy"? -
zaproponowała. - Byłoby przykro, gdyby obaj musieli zostać w domu i stracić
taką atrakcję, a potem okazałoby się, że nie było powodu. Poza tym w każdej
chwili można zabrać go do domu, gdyby wystąpiły jakieś niepokojące objawy
albo gdyby okazało się, że jest zbyt osłabiony.
- Dobrze! Poddaję się! Pojadą ubierać choinkę.
Zjawili się w hotelu w chwilę po tym, jak przyniesiono drzewko i
ustawiono je w rogu sali.
- Pachnie od samego wejścia - zauważyła Karen, głęboko wdychając
sosnowy zapach. - Jakby ktoś przeniósł las do domu.
- A do tego ten zapach sosnowych polan palących się na kominku...
Nathan zgrabnie wyminął jakiegoś rozpędzonego i bardzo już
podekscytowanego malucha.
- Skąd są te wszystkie dzieci? - zdziwiła się Karen. - Nie wiedziałam, że
mieszka ich tu aż tyle.
- 96 -
S
R
- Pewnie brały udział w innych atrakcjach, kiedy my byliśmy tutaj.
Prawdopodobnie ubieranie choinki jest pierwszą rzeczą, w której wszystkie
zapragnęły wziąć udział.
- Nie zapominaj o spotkaniu z Mikołajem, które ma być po kolacji. Jeśli
dobrze pamiętam, jednym z punktów programu ma być wręczanie prezentów
dorosłym.
Roześmiał się.
- Ale z ciebie duże dziecko!
- Tato... - Matthew pociągnął go za łokieć. - Mamy problem.
- Naprawdę? - Nathan przykucnął. - Mów.
- Problem jest taki, że chcemy pomagać przy strojeniu choinki, ale
wózkami nie możemy blisko do niej podjechać, a jesteśmy za mali, żeby
dosięgnąć gałęzi.
- Rozumiem. - Nathan przybrał skupioną minę lekarza. - Czy macie jakiś
pomysł, jak ten problem rozwiązać?
- No... na przykład ty masz bardzo długie nogi.
- Ale nie możesz ich ode mnie pożyczyć, bo są przyrośnięte.
- A gdybyś tak nas podniósł? - zaproponował Matthew z nadzieją w
głosie. - To byłaby taka pożyczka bez odrywania...
- Całkiem niezły pomysł. Chodzmy.
Zjechali wózkami pod ścianę, po czym Nathan przykucnął przed
Markiem.
- Karen, pomóż mu wdrapać się na moje plecy.
- A ja? - zmartwił się Matthew, widząc zachwyt na twarzy przyjaciela,
który pierwszy oglądał świat z wysokości dwóch metrów.
- Nie jestem taka wysoka jak twój tata, ale mogę cię wziąć na plecy, aż
przyjdzie twoja kolej przesiąść się na najwyższe stanowisko.
- 97 -
S
R
Całą godzinę trwało ubieranie choinki łańcuchami i bombkami. Karen
zachwyciła się drewnianymi, kolorowymi ozdobami, które zawieszono na
końcach gałęzi.
- To chyba jest ręczna robota - zauważyła, przytrzymując mocniej
chłopca, który właśnie pokazywał Nathanowi jedną z takich ozdób. - Są tu
renifery, sanki, gwiazdki, choinki...
- A tu jest Mikołaj...
Wkrótce personel sprawnie posprzątał puste pudełka po ozdobach.
Zebrani wstrzymali oddech, zgaszono lampy i, ku radości wszystkich, po raz
pierwszy zapalono światełka na choince.
- Ojej!
- Jaka piękna choinka!
- Nic dziwnego - powiedział Nathan. - Przecież to my pomagaliśmy ją
ubierać.
Jednak gdy przyszła pora na wigilijną kolację, włączono światło,
rezygnując z bajkowej atmosfery na rzecz praktyczności.
Karen powstrzymała się, by nie jęknąć, gdy Mark zsunął się z jej pleców
na wózek. Jutro nie będzie mogła się wyprostować, ale nie żałowała, że
pomogła chłopcom wziąć udział w takiej wspaniałej zabawie.
W miarę zbliżania się dziewiątej napięcie wśród uczestników wzrastało.
Wystawna kolacja dobiegła końca i wszyscy zasiedli dokoła choinki. Po chwili
jakieś dziecko, stojące blisko okna, krzyknęło:
- Jedzie! Jedzie Zwięty Mikołaj!
W ciszy, jaka zapadła, rozległ się delikatny dzwięk dzwonka na szyi
renifera, który ciągnął sanie.
Mark i Matthew nie mogli usiedzieć na miejscu. Mimo że rozmawiali już
z Mikołajem, z wypiekami na twarzy czekali na ponowne spotkanie. Karen
pomyślała sobie wtedy z zadowoleniem, że ich pobyt znakomicie się układa.
- 98 -
S
R
Trudno było wyobrazić sobie, że ci dwaj chłopcy jeszcze niedawno
spędzali czas na szpitalnych łóżkach: jeden poddawany był chemoterapii dla
zahamowania białaczki, drugi zaś dzielnie dawał sobie radę z postępującym
kalectwem, ale załamał się, gdy wypadek jego rodziców postawił tę wyprawę
pod znakiem zapytania.
Goście podchodzili całymi rodzinami do Mikołaja, rozmawiali z nim,
dostawali prezenty. Dorośli tak samo jak dzieci byli oczarowani atmosferą
wieczoru i jego gospodarzem.
Kiedy przyszła kolej Nathana, Karen i chłopców, Mikołaj rozpoczął
wręczanie prezentów od Marka.
- To jest prezent ode mnie dla ciebie, Marku. Ale jeszcze zadam ci jedno
pytanie. Młody człowieku, czy zrobisz coś dla mnie? - Popatrzył na niego
poważnym wzrokiem. - Mam tu prezent dla twoich rodziców, ale dowiedziałem
się z twojego listu, że są w szpitalu.
- Najechał na nich samochód i połamał im kości.
- Nie chcę, żeby czekali na prezent ode mnie, aż wyzdrowieją, więc chcę
cię prosić, żebyś im osobiście go wręczył. Zrobisz to? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl