[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Poleskiej, straciło z nią kontakt. Tyle wiadomo, że rozrywkowa panienka, mamy konku-
benta, adres, nikt, poza tym, nikogo nie zna, bij człowieku głową w ścianę. Tych ogłusza-
nych sąsiadów trzeba sprawdzić, nie wierzę w nich, ale miejmy z głowy, bo może jednak
ktoś się postarał uciszyć nocne koncerty.
 Cholera. Sprawdzić alibi... zaraz... ludzi ze stu czterdziestu sześciu mieszkań...?!
 Dzieci i paralitycy odpadają. No trudno, ruszymy tę żywą...
* * *
 I naprawdę masz zamiar zostawić coś takiego odłogiem?  oburzyła się Martusia
przez telefon.  Pod twoim własnym śmietnikiem leży trup, a ty nic...?!
 Już nie leży, zabrali go. Na twoich oczach.
 Ale leżał! I ty na to nic...?
 A co ty chcesz, żebym zrobiła?  zirytowałam się, bo akurat byłam ogólnie za-
jęta.  Sama się tam położyła, w zastępstwie? Już rozmawiałam z glinami, na uboczu,
prywatnie.
 I co?
 I nic. Sprawę przejęła Komenda Stołeczna.
 No to co?
 No to muszę złapać tego jednego, który tutaj był, tego młodszego, bo go znam oso-
biście, więc może mu się coś wyrwie. Dam mu do zrozumienia, że coś wiem, i może sam
z siebie przyleci ze mną rozmawiać.
 A co wiesz?
 Nie powiem, bo się nie będę wyrażać. Ale mogę zełgać, nie? Albo wymyślę, że
coś mi przyszło do i głowy, to przecież zawsze jest możliwe, że nawet głupiej gropie coś
przyjdzie do głowy..
 Kiedy?
 Co kiedy?
 Kiedy ci przyjdzie?
 Jak tylko znajdę chwilę czasu.
84
 A co robisz?
 Gówno.
 Miałaś się nie wyrażać!
 Wcale się nie wyrażam, uczciwie mówię, co robię, gówno w kotle od bielizny.
Muszę iść po skrzyp, bo pokrzywy już przywiozłam, a rumianek mam w ogródku.
Zaraz pójdę i urwę.
Martusia z drugiej strony robiła wrażenie nieco oszołomionej.
 I naprawdę wyjdzie ci z tego gówno w koszu od bielizny...?
 Wyjdzie we wszystkim, ale kocioł od bielizny najlepszy  pouczyłam ją.  Nie
ma na świecie doskonalszego nawozu, skrzyp i pokrzywy pół na pół, a do tego odrobi-
na rumianku...
 Słuchaj, czy to ma być jakiś przepis kulinarny...?
 Do jedzenia się nie nadaje. Zalać wodą i poczekać parę tygodni, śmierdzi nieziem-
sko. Muszę się z tym pośpieszyć, żeby dojrzało przed zimą.
 Czekaj, ogłuszyłaś mnie. Myślałam, że jesteś zajęta pracą!
 Nie, w tej chwili jestem zajęta poszukiwaniem tajnego numeru do karty kredyto-
wej. Schowałam go tak starannie, że teraz nijak nie mogę znalezć. Straszna katorga, dam
spokój i pójdę po ten skrzyp.
 No dobrze, ale zaraz, bo ja ci chciałam powiedzieć, że przyjeżdżam znowu, w po-
niedziałek. Wytrzymasz?
 Bez problemu. Może wreszcie złapiemy tego kota...
Rozłączyła się. Powiedziałam jej świętą prawdę, poszukiwanie tajnego numeru wy-
kończyło mnie doszczętnie, z prawdziwą przyjemnością oderwałam się od obrzydliwe-
go zajęcia i poszłam po niezbędny mi skrzyp.
W przeciwieństwie do pokrzyw, po które musiałam jechać trzy kilometry w jedną
stronę, na skrzypy w okolicy był urodzaj. Najwspanialsze rosły tuż pod ogrodzeniem są-
siada, trzeciego z kolei, licząc ode mnie, cała kępa, w zupełności wystarczająca na moje
potrzeby. Jeszcze niedawno dom sąsiada nie był zasiedlony, trwały tam roboty wykoń-
czeniowe i właściciele pojawiali się rzadko, teraz nagle okazało się, że już mieszkają.
Wyrywałam sobie spokojnie ich skrzypy, kiedy sąsiadka wyszła na zewnątrz.
 Dzień dobry  powiedziała.  Pani chyba mieszka tam dalej, w trzecim domu?
Potwierdziłam i czym prędzej, z wielką skruchą, przeprosiłam za panoszenie się pod
ich ogrodzeniem. Myślałam, że ich jeszcze nie ma...
 O, nic nie szkodzi  odparła życzliwie.  Na co mi to zielsko, pełno tego wszę-
dzie. Tu i tak zresztą samochodami wszystko niszczą, niech pani popatrzy, to przecież
ironia losu, chciałam mieć te iglaczki od zewnątrz, taki wąski paseczek za bramą, spe-
cjalnie posadziłam na jesieni i proszę! Skrzypy nietknięte, a iglaczki mi jakaś idiotka
przejechała. Zła jestem na nią okropnie, o, widzi pani?
85
Popatrzyłam. Rzeczywiście, rząd małych krzaczków był w połowie zgnieciony, wid-
niał na nim ślad opony samochodowej. Podwójny, jakby ktoś zawracał, niezręcznie co-
fając.
 Dziw, że nie wjechała pani w siatkę  zauważyłam potępiająco.  Zakręcała
akurat w najwęższym miejscu, już nie miała gdzie... Skąd pani wie, że to była baba?
Budowlańcy też rozjeżdżają tę drogę.
 Widziałam. Przypadkiem tu byłam, przywiozłam rzeczy, ma pani rację, o włos
ominęła siatkę. Jeszcze cofnęła i przygniotła obok. Firankę właśnie wieszałam i nie mo-
głam tak skakać z drabiny, bo bym jej powiedziała parę słów, a jak zeszłam z okna, to już
jej nie było, odjechała w pani stronę.
Nabrałam obaw, że posądzi o dewastację zieleni kogoś z moich gości, więc pośpiesz-
nie zapewniłam ją, że żadne idiotki ostatnio nie składały mi wizyty, co było prawdą. Na
wszelki wypadek spytałam, kiedy to nastąpiło.
 Przedwczoraj... Nie, wcześniej. Trzy dni temu. Przedwczoraj porządkowałam gar-
derobę i nie mogłam nic widzieć przez żadne okno... Bo my właściwie mieszkamy tu
dopiero od wczoraj.
 A, to dlatego sądziłam, że jeszcze państwa nie ma...
Pocieszyłam ją, że iglaki odżyją, pożegnałyśmy się przyjacielsko, z pękiem zielska
w dłoniach uczyniłam cztery kroki i zatrzymałam się, rażona odkrywczą myślą. Zaraz.
Idiotka rozjechała jej iglaczki. Przedwczoraj. Jakaś baba w samochodzie. Nieboszczkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl