[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wrażeniu, iż rezydencja była jakby stworzona dla markiza,
stanowiąc wspaniałe tło i wręcz doskonałą oprawę dla jego
niezwykłej osobowości.
Gdy weszła do hallu, w którym stały pod ścianami
znakomite greckie rzezby, i gdy poprowadzono ją długimi
korytarzami udekorowanymi bezcennej wartości obrazami i
oryginalnymi francuskimi meblami, poczuła się tym
przepychem bardzo onieśmielona, ale kiedy ujrzała
imponującą postać markiza, wrażenie było tak silne, że
wszystko nagle przy nim zbladło. Szedł w jej kierunku i czuła,
jak płynący od niego dziwny prąd przenika jej ciało i wprawia
ją w drżenie. Za wszelką cenę starała się przed nim obronić.
Powiedziała sobie, że zachowuje się, jakby ją zahipnotyzował
i że musi się opanować. Cokolwiek by powiedział czy zrobił,
zawsze go będzie nienawidzić i nim gardzić za to, że ją tak
potraktował.
- Czy myślałaś o mnie ostatniej nocy? - zapytał cicho
markiz.
- Ani przez chwilę! - gwałtownie zaprzeczyła Rowena.
Jednak nie przyzwyczajona do kłamstwa, zarumieniła się i
markiz roześmiał się cicho.
- Czy to możliwe, abyśmy mogli nie myśleć o sobie? -
zapytał. - Bronisz się przede mną, Roweno, ale wiesz równie
dobrze jak ja, że to nie ma sensu. Jesteśmy sobie przeznaczeni.
- To nieprawda - zaprzeczyła, wierząc, że jej głos
zabrzmiał dostatecznie stanowczo. Mimo to zdawała sobie
sprawę, co się z nią dzieje i że pragnie znowu znalezć się w
jego ramionach.
- To przeznaczenie pchnęło nas ku sobie - ciągnął markiz.
- I chociaż sądziłem, że spotkam się z tobą po południu, los
chciał, że to ty przyszłaś do mnie, prosząc o pomoc.
- Nic podobnego! - gwałtownie zaprotestowała Rowena. -
To, co się stało, milordzie, to wyłączny rezultat pańskich
nieszczerych intencji w stosunku do mnie oraz wtrącania się w
sprawy, które nie powinny pana obchodzić.
- Czy chcesz powiedzieć, że nie życzysz sobie, aby Mark
uczył się w Eton? - zdumiał się markiz.
- Wolę, żeby pozostał bez wykształcenia, niż miałby w
czymkolwiek być uzależniony od pana!
- Jeśli tak uważasz, to chyba nie kochasz swojego brata. -
Zatrzymał się tuż przy niej i miękko powiedział: - W końcu i
tak zwyciężę, Roweno. Czy widzisz sens w kontynuowaniu tej
walki, skoro twoje serce i tak należy do mnie?
Z przerażeniem pomyślała, że to prawda, lecz kiedy
chciała już markizowi zaprzeczyć, drzwi nagle otworzyły się.
- Sam, milordzie! - zaanonsował lokaj i stajenny zjawił
się w pokoju.
- Dzień dobry, milordzie!
- Dzień dobry, Sam - odpowiedział markiz. - Panna
Winsford chce ciebie prosić o pomoc. - Sam był wyraznie
zaskoczony. - Chce się dowiedzieć, co opowiadałeś paniczowi
Markowi o pracy przy koniach i czy mogło to zrodzić w jego
głowie pomysł zarabiania w ten sposób na życie.
Zazwyczaj uśmiechnięta twarz Sama spoważniała.
- Wasza lordowska mość chce powiedzieć, że ten młody
dżentelmen uciekł z domu?
- Tak, zostawił kartkę, że ma zamiar pracować przy
koniach. Jak sądzisz, gdzie teraz może być?
- Może poszedł do Newmarket, milordzie.
- Rozmawiałeś z nim o wyścigach?
- Tak, milordzie. Był nimi bardzo zainteresowany. Teraz
pamiętam. Mówiłem, że potrzebują dużo stajennych do
ujeżdżania koni.
Markiz spojrzał na Rowenę.
- A więc to tam uciekł Mark.
- Nie mógł odejść zbyt daleko! - wykrzyknęła. -
Powinnam go jeszcze dogonić.
- Pojadę z tobą - zaproponował markiz. Po chwili wahania
odpowiedziała:
- Mam bryczkę.
- Mój zaprzęg z czwórką koni będzie szybszy. Złapiemy
Marka w drodze do Newmarket. - Markiz zwrócił się do
stajennego: - Mój faeton, Sam, i nowe kasztany!
- Tak, milordzie. - Sam wahał się chwilę, po czym dodał:
- Jest mi bardzo przykro, milordzie, jeśli to przeze mnie te
kłopoty.
- To nie twoja wina - krótko rzekł markiz.
- Dziękuję, milordzie.
Kiedy służący wyszedł z pokoju, markiz zapytał:
- Jak się tu dostałaś, Roweno?
- Skorzystałam z uprzejmości pana Lawsona.
- Oczywiście! Swego wiernego adoratora! - z sarkazmem
zauważył markiz.
- Tatuś wyjechał już do pacjentów, a pewnie uszło to
pańskiej uwagi, że nie mamy innego środka transportu.
- Podziękuję temu dżentelmenowi w twoim imieniu i
poślę go do diabła! - Mówiąc to markiz ruszył w stronę drzwi.
Rowena gwałtownie zerwała się.
- Nie... proszę! - zawołała. - Był bardzo uprzejmy i...
Ale drzwi za markizem już się zamknęły i Rowenie nie
pozostawało nic innego jak tylko pogodzić się z jego decyzją.
Miała jedynie nadzieję, że nie zachowa się w stosunku do
Lawsona zbyt obcesowo. Ten młody człowiek był bardzo
natarczywy i żadne, najostrzejsze nawet reprymendy nie
robiły na nim wrażenia. Pomyślała, że markiz nie zachował się
teraz zbyt elegancko, w sposób arbitralny podjął za nią
decyzję, nie słuchając, co ona ma do powiedzenia.
- W tej chwili najważniejsze jest jednak, aby udało się
odnalezć Marka - powiedziała sobie Rowena.
Kiedy po paru minutach markiz zjawił się ponownie i
poinformował ją, że odprawił Lawsona i że powóz jest już
gotowy do drogi, Rowena poczuła dreszcz emocji na myśl, iż
będzie z nim podróżowała sama.
Kiedy powóz ruszył, markiz z wielką, wprawą ujął wodze,
a wyglądał przy tym tak imponująco, że Rowena nie miała
wątpliwości, iż wiele kobiet by jej w tej chwili zazdrościło.
Ale czy był powód do zazdrości? Kobiety, które markiz
zwykle woził, z pewnością należały do najwyższych sfer i
były przez niego zupełnie inaczej traktowane, myślała z
goryczą. Jakiś czas jechali w milczeniu, ale po chwili, patrząc
na nią wymownie, markiz odezwał się:
- Wyglądasz dziś bardzo pięknie, Roweno. Za każdym
razem, kiedy cię widzę, jestem pod wrażeniem twojej urody. -
Rowena nic nie odpowiedziała. Zacisnęła tylko palce u
złożonych na kolanach rak, jakby chciała w ten sposób
zapanować nad emocjami, które ożyły pod wpływem słów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]