[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Sądzi pan, \e jacyś szabrownicy dobrali się do skrytki w tym budynku? -
zapytała, widać \ywo zainteresowana sprawą.
- Jestem tego niestety prawie pewien...
- Ech, złodziejstwo się pleni. Ostatnio podczas remontu kamienicy przy ulicy
Dietla ktoś ukradł witra\ Wyspiańskiego umieszczony nad drzwiami...
- Erozja moralności - westchnąłem. - Nasza komórka, poszukująca
skradzionych dzieł sztuki, w czasach gdy powstała badała jedną sprawę rocznie,
czasem jedną na dwa lata. A teraz nie ma miesiąca, \eby coś powa\nego nie
wypłynęło...
Otworzyła drzwi w bramie zabranym z biura kluczem i weszliśmy do wnętrza.
Sień szła na przestrzał. Drzwi po lewej stronie prowadziły do pomieszczeń
mieszkalnych. Popatrzyłem na sufit pokryty pęknięciami.
- Zapowiada się gruntowny remont - zauwa\yłem. - Chyba sama konstrukcja
jest naruszona.
- To prawda. Ale fundamenty udało się ustabilizować. Kamienica jest
wystawiona na sprzeda\ za zupełnie śmieszne pieniądze... Dwa miliony złotych... Jest
tylko jeden warunek: nowy właściciel musi poddać budynek generalnemu
remontowi... A to odstrasza.
Dwa miliony złotych to dla niej śmieszne pieniądze!? Z drugiej strony... Trzy
piętra, długi budynek ciągnący się w głąb podwórza, gdyby zrobić remont,
zaadaptować poddasze, mo\na by tu urządzić z osiem mieszkań... Poczułem przez
chwilę ukłucie \alu. Gdybym miał taką kwotę...
I pewnie ze cztery razy tyle na remont - podpowiedział mi rozum. I ju\ nie
było mi tak strasznie \al, jak przed chwilą.
Na parterze w dawnych czasach znajdował się pewnie warsztat rzemieślniczy.
Kilka izb, grube mury mogły pamiętać XIV stulecie. Tu sklepienia były w lepszym
stanie. Za to schody na piętro wyglądały tragicznie.
- Mo\e pani tu zostanie? - spróbowałem spróchniałego stopnia nogą.
Zatrzeszczał i ugiął się lekko.
- Furda, młody człowieku. Nie mam stu lat. Naprzód!
Wspięliśmy się na pierwsze piętro. Popękane ściany, strop, wykonany
pierwotnie z grubych belek, częściowo runął. Nad nami widać było drugie piętro, a
przez dziury w suficie część konstrukcji dachu.
- No, nie dziwię się, \e nikt tego nie chce kupić - mruknąłem. - Wystarczy
klasnąć w dłonie i wszystko mo\e siąść...
- Bzdury - klasnęła głośno. - Ratowaliśmy ju\ budynki w gorszym stanie ni\
ten. Co z tego, \e belki się łamią? Wa\ne, \e mury w dobrym stanie. Solidna
szesnastowieczna cegła, zaprawa z dobrze lasowanego wapna. Ten dom przetrwa
tysiąc lat.
Nie podzielałem jej optymizmu. W tych pomieszczeniach zachowało się
nawet nieco mebli, przewa\nie resztki meblościanek z lat siedemdziesiątych. Płyta
pilśniowa pod wpływem wilgoci wypaczyła się paskudnie. Jeszcze jedne schody. Tym
razem po moich długich namowach pani architekt została na parterze. Zbadałem
piętro na ile się dało, staranie unikając zarwanych partii podłogi.
Zadzwonił telefon. Szef.
- I jak idą poszukiwania? - zapytał.
- Tragicznie - odparłem. - Kamienica przypomina wewnątrz ser szwajcarski.
Wszystko się wali.
- Czy są jakieś ślady zamurowanej niszy albo czegoś podobnego? Sarkofag to
nie szpilka...
- Nic tu nie widzę. Zciany chyba trochę za cienkie, by mogły tu być skrytki...
- Zajrzyj jeszcze na strych i do piwnic. A potem jedz do Wrocławia.
Ze strychu nie zostało du\o, co więcej, nie bardzo wiedziałem, jak się tam
dostać... Wyje\d\ając do Krakowa, nie przewidziałem konieczności u\ycia sprzętu
alpinistycznego, więc całe wyposa\enie zostało w Warszawie... Po dłu\szym
myszkowaniu trafiłem na starą, rozeschniętą drabinę. Przystawiłem ją do jednej z
dziur i dr\ąc ze zdenerwowania wdrapałem się na górę. W dziurach dachu gwizdał
wiatr. Tu tak\e nie było nic ciekawego. Zlazłem ostro\nie na parter. Ze strachu i z
wysiłku trzęsły mi się kolana.
- Chciałbym jeszcze rzucić okiem na piwnice - poprosiłem. - Jak sprawdzać,
to ju\ wszystko.
- Za mną, młody człowieku.
Zejście do lochów umieszczono dość nietypowo, wchodziło się do nich
mianowicie z miniaturowego podwórza. Zeszliśmy po pokruszonych ceglanych
stopniach. Piwnice jednak nale\ało wykluczyć od razu. W powietrzu unosił się
intensywny zapach pleśni, a podłogę pokrywała warstewka wody. Zbyt mokro, by
zamurowany tu egipski sarkofag mógł przetrwać 400 lat... Zajrzałem jeszcze do
budynku stojącego na podwórzu. Jednak i on mnie rozczarował. Po rodzaju u\ytej
cegły mo\na było poznać, \e pochodzi z XIX lub XX wieku.
- Nie uda się tym razem, to następnym - pocieszała mnie pani Sylwia.
Nie było rady. Wsiadłem do wehikułu i ruszyłem w daleką drogę do
Wrocławia - kolejnego miasta, w którym mieszkał Benedykt Solfa.
ROZDZIAA PITY
BUSZUJ WE WROCAAWIU " ZBURZONE KANONIE "
MUMIA NA STRYCHU PEANYM MAKABRY " BARIERA
PSYCHOLOGICZNA " CO MOśNA ZROBI Z MUMI
Dojechałem do Wrocławia wczesnym popołudniem. Niestety, zadanie moje,
początkowo wyglądające prosto, okazało się du\o bardziej zło\one ni\ mogłem
przypuszczać. W Archiwum Państwowym na pytanie o miejsce zamieszkania
Benedykta Solfy rozło\ono tylko bezradnie ręce.
- Wie pan - powiedziała archiwistka - mieliśmy oczywiście księgi hipoteczne z
końca XVI i początków XVII wieku, ale podczas oblę\enia w 1945 roku uległy
zniszczeniu. Tak nam się przynajmniej wydaje. Istnieje nikła szansa, \e zostały
ewakuowane do Niemiec i zdołamy jeszcze kiedyś odnalezć je w którymś z
archiwów...
- Nie ma \adnych odpisów, choćby niekompletnych, fragmentarycznych,
czegoś podobnego? - uchwyciłem się ostatniego zdzbła nadziei.
- Niestety... Bardzo mi przykro. Jest kilka niemieckich opracowań o
mieszczaństwie Wrocławia, ale nie sądzę, by znalazł pan w nich tak szczegółowe
dane... Mo\e będą informacje, gdzie mieszkali przedstawiciele najwa\niejszych
rodów miasta, ostatecznie kamienice przy rynku były w rękach rodzin
patrycjuszowskich przez wiele pokoleń, ale reszta to terra incognita. Chyba \e
potomkowie człowieka, którego pan szuka...
- Nie będzie potomków - uśmiechnąłem się smutno. - Był księdzem...
- I \ył w XVI wieku? - zamyśliła się na chwilę. - Wprawdzie celibat ju\
wprowadzono, ale wie pan...
- Faktycznie - palnąłem się w czoło. - Przecie\ na wschodzie Polski jeszcze w
XVII wieku potępiano księ\y, którzy otwarcie bojkotowali zakaz zawierania
mał\eństw...
Niestety, w pózniejszych księgach nie znalezliśmy \adnego śladu
ewentualnych potomków Benedykta. Kolejny impas... Złościła mnie ta sytuacja.
Czułem się jak wędkarz, który siedzi na brzegu. Gdzieś w tym jeziorze \yje stuletni
szczupak, mutant długi na dwa metry. Spławik drga, ryba jest tu\, tu\, obgryza
przynętę z haczyka, a jednak w chwili gdy nieszczęśnik próbuje rwać, okazuje się, \e
znowu wyciągnął pusty haczyk... Rozwiązanie zagadki mogło być blisko. Wydawało
się, \e wystarczy sięgnąć ręką, by je pochwycić... Ale gdy sięgałem, łapałem tyko
powietrze...
Wyciągnąłem swoje notatki i wczytałem się w ich treść. Czy krył się w nich
jakiś trop? Poszukiwany przeze mnie człowiek był kanonikiem przy kolegiacie
Zwiętego Krzy\a. Bez trudu otrzymałem właściwą rolkę mikrofilmu. Zbiory
archiwalne liczyły 98 dokumentów z lat 1330-1777. Przejrzałem je wszystkie. Na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]