[ Pobierz całość w formacie PDF ]
hełmach okrytych pokrowcami do hełmów. Na odbiór tej parady pojawił się niejaki pan Salter z
innego batalionu, świeżo awansowany na kapitana Saltera i wyraznie zażenowany z tego powodu.
Wyglądało na to, że wskazówki wypisano mu na kawałku papieru; innego przewodnika nie było.
Powiedział im, głosem nieco piskliwym, żeby ustawili się trójkami w prawo, a Tristram, spełniając
to polecenie, po raz pierwszy zastanowił się nad tym anachronizmem. Przecież w tamtych
prototypowych wojnach z pewnością ustawiano się czwórkami? Lecz istotą współczesnej wojny
zdawała się być eklektyczna prostota: nie bądzmy zbyt pedantyczni! Z obozu wymaszerowali na
baczność. Nikt nie machał im na pożegnanie prócz wartownika, który właściwie powinien był,
zgodnie z regulaminem, sprezentować przed nimi broń. Zwrócili się w lewo i po kilkuset metrach już
maszerowali swobodnie. Nikt jednak nie śpiewał. Zatknięte bagnety wyglądały jak Las Birnamski ze
szpikulców. Między jednym a drugim łup, chrup, dup rozlegającymi się rzadziej niż poprzednio, i
chyba wyrzucono tę pękniętą płytę słychać było gulgotanie wody chlupoczącej w manierkach.
Niebo łyskało ogniem; po obu stronach drogi czarno powycinane trupy drzew odcinały się ponuro na
tle nagłych rozbłysków światła.
Przemaszerowali przez wioskę, raczej nieprawdziwe zbiorowisko gotyckich ruin, i po kilkuset
metrach kazano im stanąć.
Teraz dokonacie mikcji zarządził kapitan Salter. Rozejść się. Wykonali komendę. Ktoś
jednak znał ów medyczny termin, a co tępsi rychło zorientowali się, podpatrując jego i kolegów, co
znaczy to dziwne słowo; na drodze rozległy się swojskie, przyjemne, ciepłe odgłosy siusiania.
Znowu stanęli w szyku. Znajdujemy się tuż przy linii frontu przemówił kapitan Salter i w
zasięgu ostrzału artyleryjskiego ze strony wroga. (Co za brednie, pomyślał Tristram.) Pomaszerujemy
gęsiego, trzymając się lewej strony drogi. Od tre corde d o una corda, jak fortepian stłumiony
moderatorem. %7łołnierze rozciągnęli się w jeden długi sznur i podjęto marsz. Jeszcze prawie dwa
kilometry i podeszli do czegoś z lewej, co wyglądało na ruiny wiejskiego dworu. Kapitan Salter
zajrzał do swojej instrukcji, korzystając z rozbłysku na niebie, jakby sprawdzając, czy to właściwy
numer domu. Widocznie usatysfakcjonowany, wkroczył śmiało przez drzwi wejściowe, a za nim
długi potok ludzki. Tristram stwierdził z ciekawością, że znalezli się w okopie. Dziwny dom
burknął któryś z ludzi, jakby naprawdę sądził, że zaproszono ich tu na kolację. A była to sama
skorupa, niby coś z dekoracji filmowych. Tristram błysnął po ziemi służbową latarką dziury,
plątanina drutów, jakieś nagle pierzchające zwierzątko z długim ogonem i natychmiast usłyszał:
Zgaś to pieprzone światło! Posłuchał; głos brzmiał autorytatywnie. Wzdłuż niekończącego się
szeregu podawano sobie z ust do ust ostrzeżenia:-Dziura...jura... ciura...-albo:-Druty... dłuty... huty...
jakby przykłady lokalnych zmian fonetycznych. Tristram szedł, potykając się, na czele sekcji
pierwszej swego plutonu i widział wyraznie cały ten montaż, gdy na niebie zapalały się fajerwerki
(właśnie fajerwerki, na pewno). Przecież powinna być jakaś linia odwodów, linia wsparcia,
wartownicy na stopniu strzelniczym, dym i smród z ziemianek? Cały ten labirynt wyglądał na całkiem
opuszczony, nikt ich nie witał. Nagle skręcili w prawo. Wyprzedzający go żołnierze potykali się,
klęli z cicha, stłaczani w ziemiankach.
Wróg wyszeptał ze zgrozą pan Dollimore znajduje się zaledwie o sto metrów przed nami.
O tam. Wskazał palcem, pięknie oświetlony potężnym błyskiem, w stronę ziemi niczyjej, czy jak to
się nazywa. Musimy wystawić wartowników. Po jednym co czterdzieści albo pięćdziesiąt metrów.
Słuchaj pan rzekł Tristram kto tu dowodzi? Czym jesteśmy? W skład czego wchodzimy?
Słowo daję, tyle tych pytań. Wytrzeszczył się łagodnie do Tristrama w kolejnym błysku
fajerwerków.
Chodzi mi o to naciskał go Tristram czy to jest... czy my jesteśmy posiłkami dla jakiegoś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]