[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mężczyzna. Kierowca był ubrany w stare dżinsy i koszulkę dziurawą pod pachami.
Przewodnik miał na sobie stary wojskowy mundur i tenisówki. Obaj przywitali się i
wymownie spojrzeli w stronę baru. Banderas jak błyskawica wyskoczył zza lady z na-
lewakiem i podszedł do nich. Przyjął zamówienie i w pierwszej kolejności zaniósł im duże
kubki piwa. Po pięciu minutach doniósł zupę.
Mężczyzni zanurzyli łyżki w grochówce, pochłonęli ją i zamarli. Ich twarze stawały
się purpurowe, a potem sine. Wtedy na drodze zamigotały światła dwóch pojazdów. W
jednym z nich rozpoznałem toyotę Batury. Kierowca i przewodnik wybiegli z namiotu. Stanęli
w odludnym miejscu i zajęci byli wypluwaniem posiłku. Podbiegł do nich Biały z kubkami
wypełnionymi wodą.
- Spadaj, mały! - krzyknęli na niego.
Kierowca złapał Białego za klapy bluzy.
- Coś ty mi dał, gnojku?! - ryczał. - Tego nie da się jeść.
- Przepraszamy, kolega jest nowy...
Wtedy zauważyłem, że ręce Białego cały czas penetrowały kieszenie obu mężczyzn.
Chłopak wyrwał się kierowcy i pokazał Banderasowi puste ręce. Jednocześnie ruchem głowy
wskazał światła nadjeżdżających pojazdów. Oprócz toyoty jechał terenowy mercedes z
szóstką ludzi w środku.
Banderas sprintem wybiegł z namiotu w stronę stara-chłodni. Zet także ruszył ze
swojego miejsca przy kotle. Biegłem kilkanaście metrów za Banderasem. On podbiegł do
stara, najpierw zajrzał do ładowni, potem wskoczył na stopień szoferki. Kilka sekund zajęło
mu sforsowanie zamka w drzwiach i drugie tyle uruchomienie pojazdu.
- Nie! - krzyknąłem do niego.
Wtedy mercedes ruszył w moją stronę. Stałem na środku drogi. Banderas już pędził
prosto na mnie, z drugiej strony samochód z szóstką krótko ostrzyżonych facetów. Skoczyłem
przed siebie w krzaki. Na wąskiej drodze Banderas nie miał jak zawrócić i pozostało mu
jedynie pędzić na mercedesa. Pasażerowie terenowej limuzyny wysiedli z auta i wyjęli broń.
Wszyscy byli ubrani w dresy, jednakowo ostrzyżeni i uzbrojeni w kałasznikowy. Wymierzyli
w szoferkę stara. Banderas przyhamował i wrzucił wsteczny bieg jednocześnie dodając gazu.
Spod kół ciężarówki trysnęła fontanna piachu i kamieni. Zerwałem się z miejsca i w biegu
wskoczyłem do szoferki.
W tym czasie na niebie wykwitło kilka białych rac rozświetlających nocny mrok. Na
drogę wskoczył Leśnik uzbrojony w kałasznikowa, nacisnął spust mierząc do szóstki łysych.
Oni prysnęli na boki.
- Rambo! - krzyczał Banderas kierując i patrząc we wsteczne lusterko. - Rozwalił
sześciu! Ale jatka!
- Nie pleć bzdur - uspokajałem go. - Michał był na ćwiczeniach i miał tylko ślepą
amunicję.
Otworzyłem drzwi i stanąłem twarzą do kierunku naszej jazdy, aby kierować
Banderasa.
- To po co to zrobił?! - dziwił się Banderas mając na myśli Leśnika.
- Dał nam kilkanaście sekund drogocennego czasu na ucieczkę - wytłumaczyłem mu.
Wtedy nad doliną Caryńskiego rozbłysły światła i zaszumiały wirniki trzech
ogromnych helikopterów typu Mi-17. Zawisły nad doliną na wysokości kilkunastu metrów. Z
bocznych i tylnych drzwi wyrzucono liny desantowe i po nich zaczęli zjeżdżać żołnierze. W
oddali na drodze z Nasicznego i Dwernika widziałem migające światła policyjnych
radiowozów oraz samochodów Straży Granicznej.
- Hamuj! - krzyknąłem do Banderasa. - Tu skręć w lewo, skryjemy się w krzakach.
Posłusznie wykonał moje polecenie.
- Wysiadaj! - rozkazałem chłopakowi. - Zmykaj do namiotu. Lepiej, żeby policja nie
łączyła ciebie z tymi wydarzeniami.
Banderas zniknął wśród krzewów. Podbiegłem do tyłu stara i zajrzałem do ładowni.
Siedziało tam około trzydziestu osób, głównie Azjatów, ale i Rumunów. Wszyscy byli
zabrudzeni, potwornie zmęczeni i spoceni. Małe dzieci zawinięte w koce spoczywały na
kolanach matek jak nieżywe.
Stałem oszołomiony tym widokiem. W jak potwornych warunkach musieli przebywać
ludzie, którzy chcieli zrealizować swoje marzenia o bogatej przyszłości w zachodniej Europie.
- Mamy cię! - usłyszałem czyjś krzyk.
Obejrzałem się. Stało za mną czterech osiłków w dresach i wycelowali we mnie
karabiny.
- Rozwalmy go od razu - zaproponował pierwszy z lewej.
Nagle cała czwórka została powalona na ziemię. Cały czas ktoś wystrzeliwał w niebo
rakietnice oświetlające dno doliny. W ich migającym świetle zobaczyłem, jak żołnierze z
odznakami GROM-u na ramionach błyskawicznie przewracali na ziemię i krępowali
przeciwników.
- Chodz, szkoda czasu - szepnął mi do ucha Leśnik.
Ciągnął mnie za rękę jak dziecko przez dolinę, w której rozpętało się piekło. Każdy,
kto miał coś na sumieniu, starał się uciec przed stróżami prawa, którzy przygotowali
prawdziwy najazd na dolinę. Brakowało chyba tylko pracowników służb sanitarnych i
inspekcji handlowej. W mroku migały kurtki policji, Straży Granicznej, UOP, Centralnego
Biura Zledczego. Szliśmy przez ten dziwny krajobraz przez nikogo nie zaczepiani.
- Bierz graty - rozkazał mi Leśnik, gdy stanęliśmy na środku naszego obozu.
Wszyscy obozowicze z Banderasem, Zetem i Białym siedzieli przy ognisku. Banderas
śpiewał harcerskie pieśni i wszyscy sprawiali wrażenie, jakby nic nie obchodził ich rwetes w
dolinie.
- Co się dzieje? - obojętnym głosem zapytał Gustlik.
- Sajgon przed wkroczeniem komunistów - zażartował Leśnik.
W kwietniu 1975 roku, gdy komunistyczne wojska północnego Wietnamu wkraczały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]