[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wody, która spływała jej po ciele. Nie potrafiła
przestać myśleć o Zavierze, o jego sprawnych
dłoniach na jej skórze, o pożądaniu, widocznym
w jego oczach. Jak to możliwe, żeby miał na nią
taki wpływ?
Natychmiast sama sobie odpowiedziała na to
pytanie: bo go kochała.
Tymczasem on nią gardził. Uważał ją za wyjąt
kowo cyniczną, złą kobietę. Gdy o tym pomyślała,
od razu zaczęła się uspokajać i temperować dzikie
myśli, które przetaczały się jej przez umysł.
Zciągnęła stanik od bikini i przez chwilę mani
pulowała przy kurkach, zanim spojrzała do lustra.
- Sama jesteś sobie winna - powiedziała do
własnego odbicia. - Nie możesz zrzucić winy na
nikogo innego.
- Nic dodać, nic ująć.
Podskoczyła przestraszona i ujrzała odbicie Za-
viera, który stanął w drzwiach do łazienki.
- Jak długo mnie obserwujesz? - warknęła
rozzłoszczona i zakłopotana.
Zaśmiał się nieżyczliwie.
- Bez obaw - odparł. - Nie kręci mnie pod
glądanie przez dziurkę od klucza. Zresztą, po co
miałbym to robić, skoro oboje wiemy, że mogę cię
mieć w każdej chwili?
- Jak śmiesz?
- Trochę za pózno na fałszywą skromność,
prawda? - Przyłożył dłoń do rozpalonego policz
ka dziewczyny, przesunął palcem w górę i w dół
jej szyi, docierając do miękkich, kształtnych ko
puł piersi. - Słońce cię chwyciło, widzisz? A mo
głem posmarować ci przód, wystarczyło się zgo
dzić.
Ze złością go wyminęła i poszła ukryć się
w swoim pokoju. Nie spodziewała się, że Zavier
podąży za nią.
- Tylko transakcja, co? - Podszedł do niej
i położył dłoń na jej piersi. Tabitha wbrew sobie
odetchnęła głęboko, gdyż jego bezczelny gest
sprawił jej nieoczekiwaną przyjemność. Drugą rę
ką Zavier sprawnie rozwiązywał kokardkę na
sznurkach przy jej dolnej części bikini. - A ty tylko
udajesz, tak?
Powinna była uciec. Uderzyć go w twarz, kop
nąć, lecz zamiast tego stała, drżąc z pożądania.
- Mogę cię mieć w każdej chwili - powtórzył
arogancko, i musiała mu przyznać rację. - Prag
niesz mnie, Tabitho.
- Nie - zaskrzeczała. Zavier uporał się z jed
ną kokardką i teraz przystąpił do rozplątywania
drugiej. Na ciepłym, błyszczącym od kremu cie
le wyraznie czuła jego gorący oddech. Ręcznik,
który osłaniał biodra Zaviera, nagle się zsunął
na ziemię. Tabitha drgnęła. - Nie - powtórzyła
słabo.
Stała przed nim naga, niepewna. Odrzucił majt
ki dziewczyny i dłonią rozchylił jej nogi.
- Nie przypominam sobie, bym posmarował
cię między udami - wydyszał.
Teraz oddychała tak samo szybko jak on.
- Powiedz mi, żebym przestał, a to zrobię
- szepnął, głaszcząc ją coraz wyżej i wyżej. Mil
czała. Pchnął ją na łóżko i potężnym udem stanow
czo, szeroko rozwarł jej uda. - Mam przestać?
- spytał natarczywie.
Jego twarda męskość była bardzo blisko, tuż
obok. Tabitha poruszyła się niespokojnie, chcąc go
przyjąć, ale on nadal się wstrzymywał, najwyraz
niej czekając na oficjalne zaproszenie.
- Mam przestać?
Gwałtownie potrząsnęła głową.
- Nie... Nie przestawaj.
Nadal się nie poruszał.
- Powiedz, że mnie pragniesz - rozkazał
Jego żądanie powinno ją oburzyć, bo zmuszał ją
do błagania o coś, czego sam pragnął, ale nie
mogła już dłużej wytrzymać.
- Pragnę cię! - krzyknęła i zacisnęła nogi wo
kół jego bioder.
Wziął ją jednym, stanowczym ruchem, a wkrót
ce oboje zadrżeli, przeszyci dreszczem najwięk
szej istniejącej rozkoszy.
Przez chwilę leżeli bez słowa. Ciszę nieoczeki-
wanie przerwał dzwonek telefonu Tabithy. Ode
brała połączenie i przez chwilę rozmawiała tak
cicho, że nic nie zrozumiał.
- Co się stało? - spytał, gdy się rozłączyła.
- Moja babcia sprzedała dom.
- %7łeby spłacić dług?
Tabitha wzruszyła ramionami i prześcieradłem
zasłoniła piersi.
- Ojej dług już się zatroszczyłam. - Popatrzyła
mu w oczy. - A raczej ty to zrobiłeś. Przeprowa
dziła się do domu seniora wraz z mężczyzną,
w którym najwyrazniej zakochała się po uszy.
Teraz zamierza mnie spłacić, dlatego zadzwoniła.
Chciała mi o tym powiedzieć, zanim wezmiemy
ślub.
- %7łebyś nie musiała przez to wszystko prze
chodzić? - spytał z napięciem. - Powiedziałaś jej,
że nasze małżeństwo to mistyfikacja?
- Nie. - Po jej policzkach spływały łzy. -Do
szła do wniosku, że w ten sposób ułatwi nam start.
Powiedziałam jej, że nie jesteśmy nastolatkami
i żeby się nie spieszyła, bo raczej nie umieramy
z głodu. Tak czy owak, teraz mogę zwrócić pienią
dze, które ci jestem winna. Przyjaciel babci ma na
imię Bruce...
- Nie obchodzi mnie jego imię - przerwał jej
gwałtownie. - Umowa nadal obowiązuje.
- Niezupełnie - sprostowała. - Mogę się wyco
fać, jeśli chcę, bo nie trzymasz mnie już w szachu.
Ale nadal chcę cię poślubić.
- Dlaczego?
- Ponieważ... - Miała właściwe słowa na końcu
języka, ale nie potrafiła ich wymówić. - Czy to nie
oczywiste? Nie rozumiesz?
Popatrzył na nią z pogardą i niesmakiem.
- Z powodu pieniędzy? - Skrzywił się z obrzy
dzeniem. -Rety, jesteś bardziej zdesperowana, niż
przypuszczałem.
Mogła wyjawić mu prawdę o swoich uczuciach
do niego, ale po co? Miał chorą duszę, skoro do tej
pory nie przyszło mu do głowy, że Tabitha jest
z nim, bo go kocha.
- Pod tym uśmiechem, pod tą urną twarzyczką
i niewymuszonym śmiechem jesteś twarda jak
kamień - syknął. - Jutro o tej porze będziesz panią
Tabithą Chambers, jeśli wcześniej nie trafi cię
grom z jasnego nieba. - Wyszedł do swojego
pokoju, trzaskając drzwiami.
%7łałowała go. %7łycie go skrzywdziło do tego
stopnia, że nie potrafił uwierzyć w istnienie szcze
rej, bezinteresownej miłości.
Pół roku. Miała pół roku na to, aby mu udowod
nić, że życie jest piękniejsze i łatwiejsze, jeśli
zmierza się przez nie z ukochaną osobą u boku.
Jutro o tej porze będzie miała na palcu obrączkę.
Wtedy mu powie, że go kocha.
ROZDZIAA JEDENASTY
- Wyglądasz fenomenalnie.
Tabitha uśmiechnęła się do lustrzanego odbicia
Aidena, który wkradł się cicho do pokoju.
- Wyglądałaby jeszcze lepiej, gdyby choć
przez pięć minut siedziała nieruchomo - oświad
czyła fryzjerka Carla gderliwie i wbiła we włosy
dziewczyny następną szpilkę, aby unieruchomić
diadem. - To prawda, wygląda pani fenomenalnie.
Nawet Tabitha musiała przyznać jej rację. Ko
sztownie ubrana i wymuskana kobieta, która pa
trzyła na nią z lustra, zupełnie nie przypominała
tak dobrze jej znanego, lekkomyślnego rudzielca.
Dotąd nieujarzmione, tycjanowskie włosy były
wyprostowane i spięte z tyłu głowy w elegancki
kok. Grzywka została wygładzona i teraz uwodzi
cielsko opadała na jedno oko. Chociaż Tabitha
czuła się tak, jakby na jej twarzy zalegała tona
makijażu, jej cera była czysta i promienna, z odro
biną różu na policzkach i jasnobrązowym cieniem
na powiekach, który doskonale podkreślał barwę
oczu. Tylko usta wydawały się pełniejsze, gdyż
ciemnoczerwony ton pomadki optycznie powięk
szył wargi i dodał im zmysłowości.
- Pomyślałem, że zechcesz poprawić sobie sa
mopoczucie - powiedział Aiden, gdy Carla wy
szła, i wyciągnął spod marynarki butelkę szam
pana oraz dwa kieliszki. - Zwinąłem ją z jednego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]