[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Benny pomachał, uśmiechnął się i lekko zatrąbił klaksonem. Packy, chrząkając ze
złością, wprowadził ukradzioną platformę do stodoły. Kiedy wysiadał z kabiny, Jo-Jo
już zamykał wrota.
–Teraz muszę poszukać czerwonej linii, którą wymalowałem na
pniu w miejscu, gdzie rosła gałąź z ukrytym łupem, i wyruszamy
do Brazylii. Z tego co obliczyłem, obecnie powinna się znajdować
na wysokości jakichś dwunastu metrów.
Jo-Jo wyciągnął taśmę mierniczą, którą Packy kazał mu przynieść, i razem zaczęli
mierzyć pień od dołu. Packy'emu zaschło w gardle, gdy na wysokości sześciu
metrów zobaczył sterczącą resztkę odciętej gałęzi. Zastanawiał się, czy z tego
miejsca pochodził kawałek leżący na polanie. Nie zważając na kłujące igły, pociągnął
za kikut i krzyknął, kiedy ostra końcówka drutu skaleczyła mu palec.
60
19
Lem Pickens co chwila się budził. Miał złe sny. Nie wiedzieć czemu martwił się, że
coś pójdzie nie tak, że może jednak popełnił błąd, oddając ich drzewo.
Powtarzał sobie, że to naturalne. Zupełnie naturalne. Wyczytał w jakiejś książce,
że każde dramatyczne wydarzenie w naszym życiu wzbudza lęk i niepokój.
Najwyraźniej jednak nie robiło żadnego wrażenia na Viddy, pogrążonej w głębokim
śnie. Natężenie jej chrapania oscylowało gdzieś pomiędzy hałasem udarowej
wiertarki i piły łańcuchowej.
Lem starał się myśleć o czymś przyjemnym, żeby stłumić narastający niepokój.
Myśl o chwili, kiedy włączą prąd i nasza choinka rozbłyśnie przed Rockefeller Center
trzydziestoma tysiącami kolorowych światełek. Wyobraź sobie ten moment!
Wiedział, dlaczego się martwi. Trudno będzie patrzeć na ścinanie drzewa.
Zastanawiał się, czy świerk odczuwa lęk. Nagle podjął decyzję – obudzi Viddy
wcześniej, napiją się kawy, pójdą na polanę i usiądą pod drzewem, aby się z nim
pożegnać.
Trochę podniesiony na duchu tym postanowieniem Lem zamknął oczy i zapadł w
sen. Parę minut później i po jego stronie
61
łóżka rozległo się chrapanie, które jednak w żaden sposób nie mogło się równać z
chrapaniem Viddy. Gdyby istniało jako dyscyplina olimpijska, Viddy byłaby złotą
medalistką.
Kiedy tak spali, bliski płaczu Packy Noonan siedział na pniu pozostałym po
ścięciu ich ukochanego drzewa. Trzymał w ręce maczetę i oświetlał latarką nazwisko
właściciela wyryte na trzonku: „Wayne Covel".
20
Wayne Covel zdyszany dopadł tylnych drzwi domu, ściskając i w ręku kawałek
gałęzi z przywiązaną drutem butelką. Położył swo- j ją zdobycz na stole w zagraconej
kuchni, nalał sobie pełną szklankę whisky dla uspokojenia nerwów i wreszcie sięgnął
do pasa z narzędziami po nożyce do cięcia drutu. Drżącą dłonią uwolnił piersiówkę z
oplatających ją zwojów.
Butelki zawierają jedynie dobre rzeczy, pomyślał, sącząc whisky. Ta była mocno
zamknięta, chyba nawet zalakowana, bo aż się lepiła od jakiejś substancji i nie mógł
jej otworzyć. Podszedł do zlewu i odkręcił kran. Rozległo się głuche stęknięcie w
rurach, a potem słabe ciurkanie wody, która w końcu zrobiła się gorąca. Potrzymał
szyjkę butelki pod strumieniem, dopóki lepki osad nie spłynął. Trzy razy musiał z
całej siły napierać na zakrętkę, by wreszcie puściła.
Rozłożył na stole brudną ścierkę, usiadł i zaczął wolno, z na maszczeniem,
wytrząsać zawartość piersiówki na koguta zdobiące- • go środek ścierki. Oczy
niemal wyszły mu na wierzch na widok roz pościerających się przed nim skarbów.
Oni nie żartowali – diament wielkości sowiego oka, niektóre o pięknym złotym
odcieniu, inn z niebieskawym połyskiem. Jeden z kamieni, Wayne mógłby przy siąc,
miał wielkość jaja rudzika. Musiał mocno potrząsać butelką żeby diament przeszedł
przez szyjkę. Serce Wayne'a waliło tak moc no, że potrzebował kolejnego
porządnego łyka whisky na uspoko jenie. Nie mógł uwierzyć, że to się dzieje
naprawdę.
Całe szczęście, że Lorna odeszła w ubiegłym roku, pomyślał. Powiedziała, że
osiem lat ze mną jej wystarczy. Cóż, mnie też wystar-
62
czyło osiem lat z nią. Ple, ple, ple. Byłem dla niej po prostu za dobry. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl