[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do połowy koszuli, odsłaniającej owłosioną pierś.
- A tak przy okazji, gdzie są blizniaki? - spytał,
rozpraszając przeciągającą się ciszę.
- Dziewczynki Alice zabrały je na rower - odparła
szybko, wdzięczna za wyrwanie z niepokojących myśli.
- Aha, więc poznałaś Sinclairów?
- Alice przedstawiła się raniutko w poniedziałek,
kiedy przyszła po blizniaki.
- Jest to postać, prawda?
Melissa uśmiechnęła się.
- Bez wątpienia. Ale polubiłam ją natychmiast.
- Cieszę się. Dobrze mieć takiego przyjaciela.
- Blizniaki za nią szaleją.
- Nadchodzi twój czas - powiedział, jakby usłyszał
nutę przygnębienia w jej głosię.
- Też chciałabym w to wierzyć. Chociaż muszę
przyznać, że ostatnio układa mi się z nimi lepiej niż
na początku, zwłaszcza z Sarą.
Jego oczy nieco złagodniały.
- To dlatego, że się nimi opiekujesz, choćby tego
nie uznawały.
- Na pewno się staram.
- W każdym razie jedzą, co im dajesz - powiedział
z uśmiechem błądzącym w kącikach ust. - I nie
narzekają.
Skrzywiła się nieco.
- Być może dlatego, że trzymam się książki kuchar
skiej słowo w słowo i nie improwizuję. - Znowu
mogła spojrzeć na siębie z dystansu. Co za cudowne
uczucie!
Joshua zachichotał.
- Ty to powiedziałaś, nie ja. A skoro jesteśmy przy
jedzeniu, to jak się czuje twój palec?
Poczuła, że rumieniec występuje jej na twarz.
- Dobrze. Całkiem dobrze.
Przełożył kciuk przez klamrę pasa, na wargach
pojawił mu się szeroki uśmiech samozadowolenia.
- Czyłi mój domowy środek pomaga?
- Pomaga. - Jej głos nie zdradzał żadnych uczuć,
choć była w nim niezwyczajna lekka chrypka.
Wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę, potem
zsunął kapelusz na tył głowy i otarł czoło grzbietem
ręki.
- Do diabla, ale gorąco. Zastanawiam się, gdzie ten
zimny wrzesięń, który zawsze mamy. Pocę się jak mysz.
Melissa uśmiechnęła się jeszcze raz.
- Nie ty jeden. Sprawdzałam przed chwilą, która
godzina i ile stopni. Było dwadzieścia dziewięć.
- Odchyliła głowę w bok. - Czy to z tego powodu tak
wcześnie wróciłeś?
- Raczej nie - powiedział, szukając swymi niebies
kimi oczami jej twarzy. - Nie pamiętasz, o co spytałem
najpierw, prawda?
Myślała przez chwilę.
- Chyba nie.
- Pytałem, czy skończyłaś. Miałem na myśli pranie.
- Ale dlaczego? Potrzebujesz mnie do czegoś?
- Owszem. Pójdziecie na mecz baseballowy. Ty
i blizniaki.
- Ja? - zamrugała.
- Tak, ty - odparł, małpując jej minę.
- Teraz?
Spojrzał na zegarek.
- No, powiedzmy za pół godziny.
- Ale... Ja się nie znam. To znaczy...
Wzruszył ramionami.
- Po prostu myślałem, że może będziesz miała
ochotę, i już.
- Grasz?
- Jasne.
- Na jakiej pozycji?
Spojrzał zaskoczony, a ton odpowiedzi był lekko
kpiący.
- W polu, między drugą i trzecią bazą.
Odwróciła się, udając że chce sprawdzić, czy z pralką
wszystko w porządku i próbując jednocześnie upo
rządkować myśli.
- No więc chcesz iść, czy nie?
Odwróciła się do niego.
- Pójdę, tylko muszę zmienić strój.
- Po co?
- Po prostu nie mogę wyjść, wyglądając tak, jak
w tej chwili, ot co.
Włosy miała zaczesane do góry i ściągnięte w węzeł,
tylko kilka kosmyków wyswobodziło się i wiło wokół
skroni i na kremowym karku. Ubrana była w dżinsowe
krótkie spodenki i zieloną bawełnianą koszulkę,
przeciętą na wysokości piersi napisem  Szpital Meto
dystów". Przede wszystkim zaś była boso.
- Mnie się podobasz. - Głos zabrzmiał o oktawę
niżej niż zwykle.
Przełknęła ślinę.
- Nie... nie czułabym się dobrze.
- Wobec tego się przebierz.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, odwrócił się i odszedł
powoli przez hol w kierunku sypialni. Melissa oparła
się o pralkę i spoglądała za nim. Ogarnęła ją taka
słabość, że nie mogła się ruszyć.
ROZDZIAA PITY
- Widzę, że też się na to nabrałaś.
Melissa obróciła się i uśmiechnęła.
- Hej, Alice - powiedziała, a jej uśmiech stał się
szerszy. - Nie było cię dzisiaj z dziewczynkami, więc
myślałam, że nie przyjdziecie.
- Nic z tego - odparła Alice. - Travis byłby
wściekły, gdybym go nie obejrzała.
Joshua przywiózł Melissę z blizniakami na plac
baseballowy, kiedy praktycznie nie było tam jeszcze
nikogo z wyjątkiem Sinclairów. Melissa usiadła osobno,
a blizniaki poszły kilka rzędów dalej, razem z dziew
czynkami, i bardzo dobrze się bawiły. Również Melissa
się nie nudziła. Kiedy spuszczała oko z blizniaków,
przyglądała się rozgrzewce Joshui i Travisa.
Od czasu do czasu Joshua szukał jej spojrzeniem
i mrugał. Puls Melissy przyspieszał wtedy raptownie.
- Masz ochotę na towarzystwo?
- Jasne. - Melissa szybko przesunęła się. - Siadaj.
- I co o tym myślisz? - zagadnęła Alice.
- Sądząc po tym, jak twój mąż rzuca, to wygrają.
Alice podążyła spojrzeniem za wzrokiem Melissy.
- Owszem. Nawet jeżeli właśnie ja to mówię, Travis
jest i tak najlepszym graczem w lidze. - Uśmiechnęła
się szeroko. - Ale nie to miałam na myśli.
- Więc co? - Melissa szarpnęła białą nitkę, która
przyczepiła jej się do nogawki dżinsów.
- Myślałam o twojej pracy. A właściwie o Joshui
i blizniakach.
Melissa westchnęła.
- Prawdę mówiąc, nie wiem. Joshui nie widuję
często, a blizniaki... no cóż, tolerują mnie, i to chyba
wszystko.
Alice pochyliła się i poklepała Melissę po kolanie.
- Nie poddawaj się, proszę. Te dzieci cię potrzebują.
Zmierć Gwen wywróciła im życie do góry nogami.
Joshua stara się, o Boże, jak się stara. Ale przy jego
pracy jest to diabła warte.
- Jaka ona była? Myślę o Gwen. - Nawet wypo
wiedziawszy już te słowa, Melissa chciała móc je
cofnąć. Skrzywiła się z poczuciem winy. Nie wiedzieć
czemu, czuła się, jakby wścibiała nos w nie swoje
sprawy.
Dzienne światło słabło. Wkrótce miał zapaść
zmierzch. Ciemniejące liście szeleściły na drzewach
w oddali. Zbliżał się więczór.
- W twojej ciekawości nie ma nic złego - powie
działa łagodnie Alice. - Jest zupełnie naturalna.
- Czuję, że z Sarą idzie mi coraz lepiej. Ale Sam to
zupełnie inna historia. - Melissa pokręciła głową. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl