[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przed startem. Właz odskoczył z głuchym hukiem i opadł na ziemię. Obaj rozłączyli rurki i kable
spinające skafandry z aparaturą pokładową, zaciągając się jednocześnie głęboko suchym, pustynnym
powietrzem.
 Pachnie jak w domu  skomentował Dan.  Proponuję wyjść z tej konserwy...
Jako dowódca pierwszego załogowego lotu na Księżyc oraz wyższy stopniem, zrobił to
pierwszy. Przeciągnął się i rozejrzał, a Gino dołączył do niego. Popołudniowe słońce odbijało się od
ich srebrzystych kombinezonów; wokół rozciągała się szara pustynia, porośnięta tu i ówdzie
kaktusami i krzewami. Nic ruchomego nie mąciło obrazu, podobnie jak żaden dzwięk nie zakłócał
ciszy.
 Zmierdzi jak w Teksasie  przyznał Gino.  Pić mi się chce... Dan, co się właściwie stało?
Najpierw ta cisza radiowa, teraz ten odrzutowiec...
 Zdaje się, że właśnie jadą odpowiedzi  przerwał mu Dan, wskazując na ruchomą kolumnę
kurzu, która pokazała się na horyzoncie.  Trochę cierpliwości, i powinniśmy wszystko wiedzieć...
Po mniej więcej kwadransie przy kapsule zahamował półgąsienicowy transporter opancerzony,
trzy motory z koszami i dwa kołowe wozy pancerne. Wszystkie pomalowane na piaskowo i pokryte
kurzem. Z półgąsienicówki wysiadł oficer w goglach, siodłatej czapce i czarnym uniformie.
 Hande hoch!  rozkazał obu kosmonautom.  Ręce do góry i bądzcie łaskawi trzymać je tam
przez chwilę, panowie. Jesteście moimi jeńcami.
Obaj jak zahipnotyzowani powoli i mechanicznie unieśli ręce, wpatrując się w stojącą przed
nimi postać i ciągle nie potrafiąc przejść do porządku nad tym, co widzieli  runy SS na patce
kołnierza, trupia główka na drugiej, a na czapce orzeł trzymający w łapach swastykę.
 Pan... pan jest Niemcem!  wykrztusił w końcu Gino.
 Bardzo pan bystry  parsknął oficer.  Hauptmann Langenscheidt ze sztabu dywizji pancernej
Waffen SS Totenkopf, do usług. Dla waszego dobra radzę wam sprawnie wykonywać moje rozkazy,
a wszyscy unikniemy nieprzyjemności. Proszę wsiąść do transportera.
 Zaraz, moment. Jestem pułkownik Danton Coye z United States Air Force i chciałbym się
dowiedzieć, co się tu dzieje...
 Wsiadać!  warknął Langenscheidt i wprawnym ruchem dobył z kabury na brzuchu lugera.
 Lepiej wsiądzmy.  Gino ujął Dana pod ramię.  Jesteś wyższy stopniem, ale on ma do
dyspozycji bardziej przekonujące argumenty...
Obaj wsiedli na otwartą skrzynię transportera, gdzie czekało dwóch milczących żołnierzy w
panterkach i z pistoletami maszynowymi gotowymi do strzału. Nim zdążyli usiąść, zgrzytnęły
gąsienice i wóz ruszył. Reszta konwoju zrobiła to samo i popędzili z powrotem w chmurę kurzu.
Pomimo półgodzinnej jazdy Gino Lombardi wciąż nie mógł uwierzyć, że to wszystko jest
rzeczywistością. Księżyc, śmierć Glazera  to było normalne, ale żeby siedzieć pod lufami dwóch
pistoletów maszynowych trzymanych przez SS-manów, i to w środku Teksasu... Na wszelki wypadek
spojrzał na zegarek, twierdzący uparcie, że jest dwunasty września.
 Jedno pytanie, kapitanie!  wrzasnął, przekrzykując hałas gąsienic i silnika.  Dziś jest
dwunasty września?!
Odpowiedziało mu sztywne skinienie głowy.
 I rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy?!
 Naturalnie! Proszę więcej nie pytać, porozmawiacie panowie z oberstem, gdy dotrzemy do
bazy!
Po kolejnych dwudziestu minutach minął ich nisko zawieszony transporter do przewozu
czołgów, zmierzający w przeciwną stronę  najwyrazniej po kapsułę. Za nim jechał dzwig i trzy
motocykle eskorty. Dan i Gino obserwowali to w milczeniu, próbując dojść do ładu ze sobą i z
otaczającą ich rzeczywistością.
Gdy wjechali do obozu, zaczynało zmierzchać. Wjazdu pilnowały dwa ciężkie czołgi stojące w
pobliżu parkingu pełnego wozów opancerzonych, czołgów i dział samobieżnych.
Dalej rozciągał się las namiotów rozświetlonych ogniskami palącej się w pełnych piasku
wiadrach benzyny. Konwój rozdzielił się  transporter podjechał pod największy z namiotów, reszta
zaś na parking. Obu więzniów wysadzono i wprowadzono do namiotu. Tyłem do wejścia siedział
oficer w czarnym mundurze, pisząc coś przy biurku. Skończył, włożył papiery do torby kurierskiej i
odwrócił się, słuchając z pałającymi oczyma zwięzłego meldunku kapitana. Ani na chwilę nie
spuszczał jeńców z oka.
 Niezwykle interesujące, Her Hauptmann  stwierdził w poprawnej, choć twardo
akcentowanej angielszczyznie, gdy podwładny umilkł.  Proszę kazać przynieść krzesła, panowie
pewnie są zmęczeni... jestem pułkownik Schneider, dowódca dywizji pancernej Waffen SS
Totenkopf, na której zapleczu byliście łaskawi wylądować. Papierosa?
Wyciągnął paczkę playersów. Gino odruchowo sięgnął po papierosa i stwierdził, że są
angielskiej produkcji, ale z niemieckimi napisami.
 Sądzę, że czegoś na wzmocnienie także nie odmówicie...
Na blacie pojawiła się butelka old highlandera; na tyle blisko, że Gino mógł przeczytać nalepkę.
Rysunek Szkota z kobzą był jak najbardziej prawidłowy, tyle że napisy także po niemiecku. Ordynans
tymczasem podstawił krzesła i Gino usiadł z prawdziwą ulgą.
Alkoholu także nie odmówił i musiał przyznać, że była to autentyczna szkocka whiskey. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl