[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardziej zadomowionego niż ja. Poszłam po rozciągnięty, stary sweter, który rzuciłam na oparcie krzesła
kuchennego. Karl i Martin byli pogrążeni w rozmowie, więc im nie przeszkadzałam. Włożyłam ten sweter
pod płaszcz, gdy dziś rano wyszłam na śnieg i zobaczyłam te ślady, a odbiornik elektronicznej niani nadal
spoczywał w lewej kieszeni.
Spojrzałam przez drzwi na naszych niezapowiedzianych gości, którzy zrozumieli aluzję i zaczęli
rozmawiać. Hayden, który obudził się kilka minut temu, siedział w foteliku, do którego wsadził go
Martin, i oczywiście dołączył się do rozmowy. Nocny opad śniegu był kolejnym gorącym tematem,
a zaraz potem ploteczki, które nudziły mnie tak bardzo, jak tych ludzi nudziłyby plotki z Lawrenceton.
Z pojedynczych zdań, które docierały do mnie, gdy dolewałam do kubków i zbierałam serwetki,
dowiedziałam się, że Margaret kiedyś uczyła w szkole, że Dennis Stinson był pomocnikiem w Dallas
Cowboys i że dziś należy się spodziewać więcej śniegu.
Moją uwagę przyciągnął dzwięk klaksonu. Poszłam do drzwi frontowych i zobaczyłam starego,
czarnego pickupa z napisem POCZTA na dachu. Doręczycielka wychylała się przez okno pasażera,
w ręce trzymając jakieś pudełko i koperty.
Dzień dobry zawołałam i wyszłam na dwór w samym swetrze. Gdy szłam, o biodro obijał mi się
odbiornik niani wepchnięty do jednej z wielkich kieszeni. Cieszyłam się, że mam na nogach normalne
buty. Gdy do moich płuc dotarło odbierające oddech zimno, objęłam się ramionami.
Jesteście nowymi mieszkańcami? spytała kobieta.
Była okrąglutka i miała fatalną fryzurę, coś jakby kiepsko zrobioną, staroświecką czuprynę. Zmierdziała
papierosami.
Mieszkamy tutaj chwilowo. Jesteśmy właścicielami powiedziałam, stojąc na tyle blisko
samochodu, żeby ściszyć głos. Dzwięk silnika niósł się głośno w śniegowej ciszy.
Chciałam tylko sprawdzić. Mam przesyłkę do najemcy. Odbierze pani? Czy mam przechować do jej
powrotu?
To była paczka z Victoria s Secret. Dobry Boże.
Odbiorę ją za nią powiedziałam niechętnie i wsadziłam sobie pudełko pod pachę. Listonoszka
starannie obwiązała ją gumką, która przytrzymywała koperty.
Pani nazwisko? zapytała gromko.
Teagarden, a nazwisko mojego męża to Bartell, ale nie sądzę, żeby przychodziła do nas jakaś poczta
wyjaśniłam. Zostawia pani pocztę w skrzynce przy drodze?
Zwykle tak, ale to pudełko nie pasowało, a gdy zobaczyłam ślady, pomyślałam, że się upewnię, czy
kogoś tu nie ma odparła. Cóż, miło było poznać.
Podziękowałam jej i przyciskając paczkę do piersi i dygocząc, z odbiornikiem w kieszeni obijającym
mi się o żołądek, pobiegłam do domu.
To była Geraldine Clooney powiedziała Margaret z niejakim rozbawieniem. Co o niej
myślisz?
Całkiem miła powiedziałam.
Cindy i Dennis zaczęli się śmiać. Luke a nie było w pokoju. Karl nalewał sobie kolejną kawę, a Martin
schodził ze schodów. Dziecko zniknęło z nosidełka. Musiał je zanieść do łóżeczka.
Zastanawiałam się, dlaczego Rory nie schodzi ze swoimi rzeczami.
Zastanawiałam się, o czym Karl i Martin rozmawiali w kuchni.
Zastanawiałam się nad nadgorliwością Dennisa i Cindy. Powiedzieć Rory emu, że chcemy się z nim
zobaczyć - to jedno; pakowanie go do samochodu i praktycznie porwanie - to drugie. Gdyby zrobił to
Dylan czy Karl, nie zastanawiałabym się nad tym, ale Cindy i Dennis?
Jak często mi się to zdarzało, moje myśli zaczęły dryfować. Nie ma nic lepszego od bycia samej pośród
ludzi, gdy pojawia się interesujący tryb skojarzeniowy. Zastanawiałam się, jak mieszkańcy Corinth kopią
groby w śniegu. Czy ziemia naprawdę zamarza jak tundra? Czy zobaczę pług śnieżny? Czy pługi śnieżne
oczyszczają też podjazdy?
Roe? Roe?
Tak? ocknęłam się.
Przepraszam powiedziała Margaret z troską w głosie. Ale mówiłam ci, że zbieramy się do
wyjścia. Wydawałaś się nieobecna.
To tylko sny na jawie, obawiam się wytłumaczyłam, starając się brzmieć tak, jakby nie było
o czym mówić. Bardzo ci dziękuję, że przyjechałaś mi na pomoc.
Chyba zostawiłam torebkę w kuchni.
Jasne, zaraz ci przyniosę.
Poszłam do kuchni. O ścianę przy drzwiach kuchennych była oparta strzelba. Ogarnęłam to jednym
spojrzeniem, wzięłam z blatu torebkę Margaret i zaniosłam jej do salonu.
Nie widzę samochodu Karla powiedziała Margaret.
Spojrzałam na nią i wzruszyłam ramionami.
Masz mnie odparłam pogodnie. Mężczyzni są dziwni.
Na jej bladej twarzy pojawiło się rozbawienie.
Wpadnij do mnie zaprosiła ciepło, pomachała reszcie na do widzenia i wraz z mężem poszli
przez śnieg do swoich samochodów.
No to dwie rzeczy mniej blokowały widok na mały zagajnik. Zapełniałam tacę brudnymi kubkami, gdy
usłyszałam dziwny, szeleszczący dzwięk. Najdziwniejsze było to, że dochodził chyba z mojej kieszeni.
Myślałam o tym, gdy niosłam tacę do kuchni i stawiałam ją ostrożnie na blacie. Spojrzałam w dół
z niepokojem, przyznaję, i poczułam się jak totalna idiotka, gdy sobie uświadomiłam, że te dziwne
dzwięki dochodzą z odbiornika niani. Hayden musi się kręcić w łóżeczku, uznałam.
Ale& szeleszczenie? Właśnie wtedy wszedł Karl, niosąc puste opakowanie po ciastkach. Rozejrzał
się, znalazł kosz na śmieci i wrzucił je do środka. Ponieważ był dobrze wychowany i starszy, nie zapytał,
dlaczego wpatruję się w odbiornik tak, jakby do mnie mówił, ale ponieważ był również człowiekiem,
który kręcił się po dworze, nosząc ze sobą strzelbę, musiał zapytać. Gdy przyciągnął moją uwagę, po
prostu pokazał palcem na odbiornik i pytająco uniósł brwi.
Posłuchaj wyszeptałam, jakby odbiornik mógł również przekazać mój głos.
Na ciemnej twarzy Karla pojawiło się zdziwienie. Szelest zastąpiły dziwne hałasy, jakby lekkie łup,
coś w rodzaju grzechotania i niemożliwe do pomylenia dzwięki dziecka posapującego przez sen. Potem
cichnące kroki.
Eh! powiedział Hayden i wiedziałam, że wszystko z nim w porządku.
Nasłuchując kroków, wyjrzałam z kuchni na schody, po których schodził Rory Brown, niosąc plecak
i papierową torbę pełną ubrań.
Zabrał coś z pokoju Haydena powiedziałam.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]