[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się w labiryncie ścieżek przecinających urwisko i wiedziała,
że kryją one w sobie więcej tajemnic niż archiwa CIA. Kilka
razy wyłaniała się znikąd, aby znalezć się nad przepaścią.
- Daj mi rękę - powiedział Kit - a ja cię podciągnę.
Rozsądne wyjście, ale Kristine nie dała się zbyć.
- Co się stało z ludzmi Turka, którzy zostali we mgle? -
spytała, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy. Wolała patrzeć
w przepaść.
- Pewnie są już w domu.
- A Turek?
- O, on ma przed sobą dłuższy spacer, ale jest młody i
silny, a może uda mu się złapać konia - przerwał, po czym
dodał: - Chyba jednak nie. Koń uciekał szybko, kiedy go
uwolniłem od ciężaru. Moja klacz była dla niego bardziej
uprzejma, niż oczekiwał.
- Aha - powiedziała, rozumiejąc wreszcie, co zmieniło
posłuszne zwierzę w nieokiełznaną bestię.
- Wszystko zaplanowałeś, prawda?
- Prawie - westchnął ciężko. - Daj mi rękę, Kreestine.
Ciągle miała mnóstwo pytań, a on tym razem udzielał jej
odpowiedzi.
- A mgła? Sam ją wyprodukowałeś?
- Przeceniasz moje zdolności. O tej porze roku mgła
pojawia się co rano. Po prostu zimne powietrze kondensuje
parę wodną. Teraz nie ma już po tym śladu.
- Widziałam mgły na rzece - powiedziała - ale wyglądały
zupełnie inaczej.
- Jesteśmy w Chatren - Ma i to wszystko, nic więcej nie
można powiedzieć.
Nie wiedziała, czy jest bezpieczniejsza i czy czuje się
lepiej. Wiedziała tylko, że nie może stać na krawędzi bez
końca. Zcieżka się skończyła, a Chatren - Ma ciągle
pozostawało poza ich zasięgiem. Miała kolejne pytania w
zanadrzu, w stylu:  Dlaczego nie przyszedłeś po mnie
wczoraj?",  Skąd miałeś pewność, że Turek nie zrobi mi
krzywdy?" lub nawet:  Czy obchodziło cię, że byłam zdana na
łaskę Turka?" Bez względu na to, jak ujmowała je w myślach,
uczucia te były zbyt osobiste, aby je obnażać przed
mężczyzną, z którym tylko spała. Człowiekiem, który
powiedział, że chce ją opuścić, a potem za sprawą zrządzenia
losu dowiedział się, że to ona pierwsza go opuściła, a
następnie pojawiła się w miejscu, do którego sam chciał
dotrzeć. Trudne to były rozważania na półce skalnej, niewiele
szerszej od stopy.
Uklękła i zanurzyła ręce w kurzu, aby zapewnić im lepszą
przyczepność. Przed nią było ważne zadanie do wykonania.
Stanęła przed szansą wielkiego odkrycia i sławy. Kristine
Richards była na drodze do sławy, cholernie wprawdzie
wąskiej, ale pewnej, podczas gdy miłość nie dawała żadnych
gwarancji. - Odwróciła się twarzą do skalnej ściany,
przylgnęła do niej i wyciągnęła rękę w górę. Mocne, ciepłe
palce chwyciły ją za nadgarstek. Drugą ręką złapała go za
ramię modląc się, aby dał radę podnieść te jej sześćdziesiąt
kilogramów. Pomagała mu, jak mogła, wpychając czubki
butów w każdy najmniejszy występ skalny. Robiła również
wszystko, aby czuć się lekka duchem. Jestem chmurką,
kłębkiem waty, unoszonym przez wiatr, lżejszym od
powietrza, jestem bardziej myślą niż ciałem, powtarzała sobie.
Słyszała nad sobą jego ciężki oddech i poczuła, jak druga
ręka chwyta ją za kołnierz. Dysząc ciężko, podciągnął ją
kawałek w górę i musiał odpocząć chwilę, podczas gdy ona
zawisła nogami w próżni. Nabrał powietrza w płuca i
pociągnął znowu, a Kristine dosięgała kolanem występu
skalnego. Pociągnął jeszcze raz i upadając na plecy przerzucił
ją na siebie.
- Nie jesteś mgiełką, Kreestine - powiedział zziajany. - A
szkoda.
Leżeli przez dłuższą chwilę, łapiąc oddech, co choć raz
świadczyło o tym, że on też był zwykłym śmiertelnikiem.
- Następnym razem... - powiedziała zdyszana - następnym
razem podam ci najpierw kożuch.
- Dobrze - odparł.
Ciągle żadne z nich nie poruszyło się. Głowa Kristine
spoczywała na piersi Kita. Miejsce, w którym się znajdowali,
było znacznie lepsze niż to, które przed chwilą opuściła. Miało
jakieś trzy metry szerokości i wygodną ścieżkę, wyżłobioną w
skale. Można by tam nawet wykonywać czynności domowe!
Odwróciła głowę w kierunku klasztoru i poczuła jego rękę,
głaszczącą ją po plecach.
- Czy stąd możemy się tam dostać? - zapytała
nieświadoma tonu tęsknoty w głosie. Uśmiechnął się.
- Tylko jeśli ze mnie zejdziesz, ale tak naprawdę wybór
należy do ciebie, bahini. Ja nie narzekam. Rycerski do końca,
pomyślała, zdając sobie sprawę ze swego wyglądu. Musiał to
również zauważyć,
ponieważ nazwał ją bahini. Wiedziała, co ten wyraz
znaczy, a siostrzyczka to co innego niż żona i nie ma nic
wspólnego z tym, co oboje robili w sypialni. Zsunęła się z
niego i już miała wstać, kiedy przygniótł ją ciałem do ziemi.
- To znaczy, że czujesz się dobrze - zapytał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl