[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ty chcesz ze mną gadać o szacunku, kolego? Załatwiłeś mojego brata. Sypnąłeś go. Więc nie truj
mi tu o szacunku.
- Cokolwiek zrobiłem twojemu bratu, wy zabiliście mojego - odpowiedział Luis. - Dosyć
tego. Wynoście się stąd i dajcie nam pochować ich w spokoju.
Chłopak rozsiadł się bardzo swobodnie na dwóch krzesłach i wsparł stopy na brzegu
trumny.
- Chrzanię was obu - obwieścił. - A strzelaliśmy do ciebie.
Dwóch z przybyłych wyciągnęło zza pasa broń i trzymało ją teraz przy boku. Luis wbił we
mnie spojrzenie, a ja odsunęłam się od drzwi.
- Mój przyjaciel prosi, żebyście wyszli - powiedziałam. - Proszę, usłuchajcie go.
- Prosisz? Kim jest ta blada suka o ziemistej cerze? - Młodzik nie zaczekał, aż Luis mu
odpowie. - Zresztą nieważne. Zabijcie ją.
Tamci zwrócili się w moją stronę, kiedy rozmiękczyłam metalowe krzesła, na których
siedział ich szef. Upadł na dywan, zaklął, a Luis ruszył przed siebie, schwycił inne krzesło i ze
zdumiewającą siłą zdzielił nim w tył głowy pierwszego z facetów, który wycelował we mnie broń.
Rozpędziłam się, wyskoczyłam i grzmotnęłam swoim ciałem w tułów następnego,
wyrywając mu pistolet z ręki i rzucając tę broń Luisowi. Nie wymagało wielkiej mocy zakłócenie
impulsów elektrycznych w mózgu trzeciego z intruzów, ale wystarczyło, by tamten zachwiał się i
upadł. Luis skoczył na niego i także odebrał mu rewolwer, podczas gdy ja ruszyłam, by zająć się
pozostałymi.
Po kilku sekundach było już po wszystkim. Większość tamtych leżała na podłodze, ich broń
znalazła się w rękach lub w kieszeniach Luisa, a ich młodociany herszt podnosił się na kolana, by
stwierdzić, że jeden z pistoletów wymierzony jest właśnie w niego, wraz z zabójczym spojrzeniem
Luisa.
I zamarł.
Luis odciągnął kciukiem kurek trzymanego rewolweru.
- Zabieraj stąd swoje dupsko, zanim przestanę być taki grzeczny - powiedział. - Twój brat
dostał to, na co zasłużył. Mój nie. Jeśli chcecie ciągnąć tę wojnę, podejmę ją, a ty padniesz w niej
pierwszy. To dobrze, że już trafiliście do domu pogrzebowego. Zaoszczędzi się cza su na
transporcie zwłok.
- Zastrzel mnie - warknął młodzik. - Lepiej mnie zastrzel, bo jak tego nie zrobisz, to nie
masz pojęcia, co się z tobą stanie. Nie będziesz miał dokąd pójść, nigdzie się nie ukryjesz. Ani ty,
ani twoja zasrana rodzinka. A następnym razem załatwimy też dzieciaka.
Ogień zapłonął we mnie, lepki i porywisty jak tornado, i ledwie się pohamowałam, aby nie
złapać tego gnojka i porozrywać go na krwawe strzępy.
Luis posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, ze stanowczym poleceniem, bym pozostała na
miejscu.
- Uważaj na nich - rozkazał i skinął podbródkiem w stronę pozostałych facetów. Rzucił mi
jeden z pistoletów. Schwyciłam go w powietrzu i wycelowałam w stronę grup ki zezlonych,
pobitych mężczyzn. Pokusa pociągnięcia za spust była bardzo silna, a oni musieli wyczuć swoją
śmierć wiszącą w powietrzu, gdyż żaden z nich się nie poruszył.
Luis wsunął rewolwer, który trzymał, za pasek swoich spodni.
- Pilnujesz ich, Cassiel?
- Tak - potwierdziłam cicho. - Co chcesz zrobić?
- Złamać prawo.
Poczułam burzę mocy, choć znalazłam się tylko na jej skraju; jej impet skupił się na
młodziku. Luis wydawał się unosić w niej, niemal wzlatywać w jej mocnym prądzie, a potem rzucił
się przed siebie.
Złapał w dłonie czarne, błyszczące włosy wyrostka, przykładając mu kciuki do czoła.
Tamten rozdziawił usta, z których jednak nie wydobył się krzyk.
Kiedy kolana się pod nim ugięły, Luis przewrócił go na podłogę, nie puszczając głowy
chłopaka. Oczy Luisa były niemal czarne pod wpływem mocy i furii. Skupiałam uwagę na
pozostałych. Kiedy połapali się, że coś złego dzieje się z ich hersztem, postanowili rzucić się na
mnie. Wdusiłam ich stopy w betonowe podłoże i, śmiejąc się cicho, obserwowałam, jak bezradnie
młócą rękami i przeklinają.
To, co wywołał Luis, wyrwało się, przepływając jak fala nad tymi facetami i przewracając
ich na podłogę. Kiedy jej macki dotarły do mnie, poczułam, jak moje zmysły spływają ku
ciemności. Zrobiłam krok w tył i oparłam się o drzwi.
Fala się cofnęła. Mrugając, rozproszyłam iskrzące się zwidy.
Wszyscy intruzi leżeli. Patrzyłam, jak Luis puszcza młodocianego herszta i podchodzi po
kolei do pozostałych, przykładając im palce do czaszek i robiąc... coś.
Trwało to bardzo długą chwilę i poczułam, że wyczerpuje mu się moc przy ostatnim z nich.
Skończył i wstał powoli, z wysiłkiem, by po chwili opaść na jedno ze składanych krzeseł.
Obeszłam czterech leżących - którzy wciąż się nie poruszali - i przykucnęłam obok Luisa.
Chłodny metal broni ciążył mi w dłoni.
- Co takiego im zrobiłeś? - zapytałam.
- Poprzestawiałem im w głowach - odpowiedział. - Dosłownie. Strażnicy mogą mnie
zawiesić za takie sztuczki, ale gdybym czegoś nie zrobił, to ci tutaj ciągle by nas prześladowali.
Mogliby napaść na Isabel, a do tego nie wolno mi dopuścić. Miałem do wyboru to albo pozabijanie
ich, a potem następnej bandy i kolejnej. W każdym razie, jak już mówiłem, teraz Strażnicy ma ją
większe zmartwienia od ścigania tych, którzy łamią przyjęte zasady.
Wydawał się wyczerpany. Delikatnie położyłam dłoń na jego ramieniu, uważając, by nie
odebrać mu resztki sił.
- A więc oni żyją? - spytałam. Tamci się nie ruszali.
- Zpią. Przebudzą się w ciągu najbliższych minut. A kiedy się zbudzą, nie będą za dużo
pamiętali. Lolly... to ten bezczelny sukinsyn, herszt Norteo tych tutaj... zapamięta tylko tyle, że
wyrównaliśmy swoje porachunki. %7łycie za życie. - Luis drżącą ręką otarł pot z czoła. - I poczuje się
winny. Za śmierć Manny'ego i Angeli.
- Potrafisz do tego doprowadzić?
- Oficjalnie nie. - Poruszył dłonią i pomogłam mu się wyprostować. - Wynośmy się stąd.
Spojrzałam za siebie, zamykając drzwi. Młody przywódca szajki, Lolly, zwlókł się na
czworakach. Obawiałam się przez chwilę, że odwróci się, zobaczy mnie i wszystko sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]