[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miesięcy bliźniąt. Powiedział, że jego narzeczona wręcz kwitnie, ale martwi się, że nie
zmieści się w suknię ślubną.
- Co cię sprowadza do Sydney? - zapytał.
- Potrzebne mi specjalne buty na wesele - wyjaśniła.
Przewrócił oczami do Sonyi.
- Boże, dopomóż...
Styl ubierania się Dani na takie okazje był legendarny.
- Nie bądź złośliwy - mruknęła. - To wesele kosztowało mnie mnóstwo pracy. A
najgorsze było trzymanie wszystkiego w tajemnicy.
Przeprowadzka do domu Quinna, jego sypialni, odkrywanie jego ciała, cieszenie
się jego dotykiem... i wszystko inne, byle tylko nie wygadać się o ich ślubie.
Uśmiechnęła się, znienacka czując przypływ sympatii do Ryana Blackstone'a.
- Quinn wybierał się tu na pogrzeb, więc zabrałam się z nim.
- Sonya mówiła mi, że robisz coś dla niego. Zaskoczyło mnie to, biorąc pod uwagę
twoją przeszłość.
- Wymagania klienta.
- Jessica trochę zna Quinna. Wydaje mi się, że go lubi. - Uśmiechnął się. - Tylko że
teraz lubi chyba wszystkich.
Oczy Dani prawie się zaszkliły na widok szczęścia Ryana. Zawsze był raczej
smutny, z powodu porwania brata i samobójstwa matki. W myśli pożyczyła kuzynowi
jak największego szczęścia.
- Kto umarł? - spytał. - Chodzi mi o pogrzeb, na który wybrał się Quinn.
- Matka Jake'a Vance'a.
- Słyszałem, że Everard i Vance byli dobrymi znajomymi. Czy Quinn wspominał
coś o zakusach Matta Hammonda? - Dani potrząsnęła głową, nie patrząc na Sonyę. -
Zdaje się, że w zeszłym tygodniu był w mieście, z wizytą u Vance'a. Krążą plotki, że we
dwóch organizują przejęcie Blackstone. Z tego, co wiem, Matt nakłaniał wszystkich ak-
cjonariuszy do poparcia.
Sonya chciała coś powiedzieć, ale Dani kopnęła ją w kostkę. Co by komu przyszło
z powiedzenia Ryanowi, że Matt był w Port i rozmawiał z Quinnem o interesach? W
końcu przecież Quinn mu odmówił.
Sonya rozsądnie zmilczała.
Wysadzili Dani przy przystanku autobusu jadącego do centrum i pojechali na spo-
tkanie w sprawie nieruchomości. Lecz nawet perspektywa poszukiwania butów nie
zmniejszyła rosnącego w niej niepokoju. Czy powinna ostrzec Blackstone'ów o powiąza-
niach między Jake'em, Mattem i Quinnem? Czy była nielojalna wobec rodziny, która
wspierała ją przez całe życie?
Użyła klucza danego jej przez Quinna, żeby wejść do jego mieszkania. Bolały ją
stopy i marzyła o jego wielkiej, japońskiej wannie, więc dość nieprzyjemnie zaskoczyła
ją głośna rozmowa.
Wokół centralnej grupy mebli w kuchni Quinna stały cztery osoby. Piękna kobieta
o długich, zebranych z tyłu, siwiejących włosach. Wysoki, szczupły mężczyzna obejmo-
wał lekko jej ramiona. Quinn też był, obejmując jeszcze kogoś - piękną blondynkę o wy-
razistych oczach, uczesaną w kok, ubraną w liliowy kostium.
Dani miała dość.
Lecz wtedy Quinn spojrzał na nią i poczuła się, jakby padło na nią światło punkto-
wego reflektora.
- Ja... przepraszam - wyjąkała. - Nie chciałam przeszkadzać. - Boże, co oni sobie
pomyślą? Miała klucz! - Sądziłam, że jeszcze nikogo nie ma.
Wtedy Quinn podszedł do niej i z błyszczącymi oczami wciągnął ją do grupy.
- To jest Dani - powiedział bardzo ciepło, jakby czekał na jej przybycie, bardzo
chcąc ją przedstawić.
W sumie to spotkanie okazało się nawet lepsze od kąpieli. Przywitała się z jego ro-
dzicami, Gwen i Josephem, oraz z Lucy, przybraną siostrą.
Byli hałaśliwi, nieco nieprzyzwoici i tak sobie bliscy, że kończyli zdania za siebie.
Zobaczenie Quinna w tym świetle było niesamowite. Jego rezerwa, okazywana poza sy-
pialnią, oddalała wszystkich od niego, zdawał się absolutnie nieprzystępny. Jego rodzice
byli zupełnie inni. Przy nich on też się zmieniał. W kuchni panowała atmosfera ciepła,
humoru i wzajemnej troski. Dani bardzo kochała matkę, ale nigdy nie zdarzyło jej się
stać w kuchni w otoczeniu rodziny, popijając, żartując i dzieląc się wspomnieniami.
Owszem, dla Everardów ten dzień był smutny, ale jak to się często zdarza przy po-
grzebie, ulga, że ma się go już za sobą, objawia się potrzebą paru drinków.
- Zwłaszcza jeśli się jest Irlandczykiem! - zawołał Joseph, podnosząc szklaneczkę.
Quinn potrząsnął lekko głową, pochylając się ku Dani.
- On nie jest - szepnął.
Przypomniała sobie napięcie towarzyszące pogrzebowi Howarda; dystans, bezu-
stanne wścibstwo mediów, wzajemne obserwowanie się dla sprawdzenia, czy nikt nie
wypadł z roli, zastanawianie się, kto zna które fakty z pełnego wydarzeń życia zmarłego.
Wszystko to wydawało się odległe o milion mil. Przejęcia firm także. Wymieniła
się przepisami na babeczki jagodowe z Gwen, Joseph poprosił ją do zapierającego dech
w piersi tańca przy piosence Leonarda Cohena, a Lucy po cichu wyznała, że znalazła pod
kanapą jej majtki.
- Musiały należeć do innej jego dziewczyny - broniła się Dani. - Ja takich nie no-
szę.
- Nie sądzę - zaśmiała się Lucy. - Nigdy nie zaprasza kobiet, by tu z nim pomiesz-
kiwały.
Wszyscy wyszli po kilku godzinach i Quinn zamówił dostawę spaghetti, które zje-
dli w wannie. Leżała oparta o niego. Oczy mu się zamykały, a ona ostrzegała samą sie-
bie, żeby uważać na swoje serce. Zdawkowa uwaga Lucy, ciepło w jego oczach, gdy tra-
fiła na przyjęcie... tkwiło w tym niebezpieczeństwo robienia sobie nadziei, że kiedyś mo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl