[ Pobierz całość w formacie PDF ]
okna, bowiem noc była ciepła, choć pośród gwiazd wciąż przepływały burzowe
chmury. Po drodze przypomniał sobie ciągłe aluzje do pułapek, strach chłopca
przed tłumami i miastem. Nie ma w tym żadnego sensu, pomyślał ze znużeniem.
Może chłopak odszedł na zawsze, może w ogóle nigdy go nie było? LaFarge skręcił
w kolejną uliczkę, sprawdzając wzrokiem numery.
- Witaj, LaFarge. - W drzwiach domu siedział palący fajkę mężczyzna.
- Cześć, Mike.
- Pokłóciłeś się z twoją kobietą? Wyszedłeś ochłonąć?
- Nie. Po prostu spaceruję.
- Wyglądasz, jakbyś coś zgubił. A skoro już mowa o zgubach - dodał Mike -
dziś wieczór jedna się znalazła. Znasz Joego Spauldinga? Pamiętasz jego córkę
Layinię?
- Tak. - LaFarge poczuł nagły chłód. Zupełnie jakby sen powtarzał się od
nowa. Wiedział, co zaraz usłyszy.
- Dziś wieczór Lavinia wróciła do domu - oznajmił Mike, wypuszczając z ust
chmurę dymu. - Przypominasz sobie zapewne, że jakiś miesiąc temu zaginęła na
dnie martwego morza? Pózniej znalezli rozkładające się ciało. Myśleli, że to ona. Od
tego czasu rodzinie Spauldingów nie wiodło się najlepiej. Joe wałęsał się po
mieście, powtarzając, że to nie jej zwłoki. Okazało się, że miał rację. Dziś wieczór
spotkali Lavinię.
- Gdzie? - LaFarge oddychał z trudem, serce mu waliło.
- Na Main Street. Spauldingowie kupowali bilety do kina i nagle w samym
środku tłumu ujrzeli Lavinię. To musiała być niezła scena. Z początku ich nie
poznała. Poszli za nią kawałek i wreszcie zawołali. Wtedy sobie przypomniała.
- Widziałeś ją?
- Nie. Ale słyszałem jej głos. Pamiętasz, jak śpiewała Zielone brzegi Loch
Lommond"? Dawniej często słyszałem, jak nuciła to ojcu w ich domu. Przyjemna
piosenka; zresztą była śliczną dziewczynką. Wielka szkoda, że umarła, myślałem
często, ale teraz, kiedy wróciła, wszystko będzie dobrze. Prawdę mówiąc ty też nie
najlepiej wyglądasz. Wpadnij może na kropelkę whisky...
- Dzięki Mike, ale nie. - Stary człowiek odszedł. Słyszał, jak Mike mówi mu
dobranoc, nie odpowiedział jednak, wpatrując się w piętrowy budynek, którego
wysoki kryształowy dach pokrywał dywan szkarłatnych marsjańskich kwiatów. Na
tyłach, nad ogrodem, wznosił się balkon z żelazną balustradą. W oknach nad nim
paliło się światło. Było już bardzo pózno, lecz stary człowiek nadal rozmyślał. Co się
stanie z Anną, jeśli nie przyprowadzę Toma? Ten drugi wstrząs, ponowna śmierć -
jak to na nią wpłynie? Czy przypomni jej się jego pierwsze odejście? A potem ten
sen i nagłe zniknięcie? O Boże, muszę znalezć Toma. W przeciwnym razie, co
będzie z Anną? Biedna Anna, czeka tam teraz na przystani. Zatrzymał się, unosząc
głowę. Gdzieś w górze ciche głosy żegnały się ze sobą, trzaskały drzwi, przygasały
światła. Ktoś nucił piosenkę. Chwilę pózniej na balkon wyszła śliczna dziewczyna,
licząca sobie najwyżej osiemnaście lat.
LaFarge zawołał ją poprzez wiatr.
Dziewczyna odwróciła się i spojrzała w dół.
- Kto tam? - krzyknęła.
- To ja - odparł starzec, po czym uświadamiając sobie nagle, jak niemądrze
zabrzmiała ta odpowiedz, umilkł. Jedynie jego wargi poruszyły się. Czy powinien
krzyknąć: Tom, synu, to twój ojciec! "Jak ma z nią rozmawiać? Pomyśli, że oszalał, i
wezwie rodziców.
Dziewczyna nachyliła się naprzód w półmroku.
- Znam cię - odparła cicho. - Proszę, odejdz. Nic już tu nie poradzisz.
- Musisz ze mną wrócić! -wymknęło się LaFarge'owi, zanim zdołał się
powstrzymać.
Skąpana w blasku księżyców postać cofnęła się w cień tak, że pozostał po
niej tylko głos.
- Nie jestem już waszym synem - rzekła. - Nigdy nie powinniśmy byli
przyjeżdżać do miasta.
- Anna czeka na przystani.
- Przykro mi - odparł cichy głos. - Ale co mogę począć? Jestem tu szczęśliwa,
kochają mnie tak, jak wyście mnie kochali. Jestem tym, kim jestem, i biorę to, co
mogę wziąć. Już za pózno. Złapali mnie.
- Ale Anna, to będzie dla niej szok! Zastanów się nad tym.
- Myśli w tym domu są zbyt silne; zupełnie jak kraty w więzieniu. Nie mogę
zmienić się z powrotem.
- Ale jesteś Tomem, byłaś Tomem, prawda? Nie żartujesz sobie z biednego
starca; nie jesteś tak naprawdę Lavinią Spaulding.
- Nie jestem nikim, tylko sobą. Gdziekolwiek trafiam, staję się kimś innym i
nic nie możesz na to poradzić.
- W tym mieście stale grozi ci niebezpieczeństwo. Lepiej byłoby ci nad
kanałem, gdzie nikt nie mógłby cię skrzywdzić - błagał starzec.
- To prawda. - W głosie zabrzmiało wahanie. - Ale muszę też wziąć pod
uwagę tych ludzi. Jak by się poczuli, gdybym rano znów odeszła, tym razem na
dobre? Zresztą matka wie, kim jestem. Odgadła, podobnie jak ty. Podejrzewam, że
wszyscy się domyślili, ale nie zadawali pytań. Nie kwestionuje się Opatrzności.
Jeśli nie można mieć rzeczywistości, marzenie świetnie ją zastąpi. Może nie jestem
tą, którą stracili, ale dla nich stanowię niemal coś więcej: ideał zrodzony w ich
umysłach. Mam zatem wybór: zranić ich albo twoją żonę.
- Ich jest pięcioro. Aatwiej zniosą stratę.
- Proszę - rzekł cień. -Jestem zmęczona. Głos starca stwardniał:
- Musisz pójść ze mną. Nie pozwolę, by Anna znowu cierpiała. Jesteś
naszym synem, moim synem. Należysz do nas.
- Nie, błagam - cień zadrżał.
- Nie masz nic wspólnego z tym domem i z tymi ludzmi!
- Nie rób mi tego!
- Tom, Tom, synu, posłuchaj mnie. Wracaj, chłopcze. Zejdz po tych pnączach.
Chodz ze mną, Anna czeka. Zapewnimy ci dom i wszystko, czego zapragniesz. - Z
napięciem patrzył w górę, wytężając myśli, pragnąc, by tak się stało.
Cienie poruszyły się, pnącza zaszeleściły.
Aż wreszcie cichy głos szepnął:
- W porządku, ojcze.
-Tom!
W blasku księżyców zręczna chłopięca postać zsunęła się na dół. LaFarge
wyciągnął rękę, aby go schwycić.
Zwiatła na górze rozbłysły nagle. Z zakratowanego okna rozległ się głos:
- Kto tam jest?
- Pospiesz się, chłopcze! Kolejne światła. Kolejne głosy.
- Stójcie, mam broń! Vinny, nic ci nie jest? Tupot stóp.
Starzec i chłopiec pobiegli przez ogród. Rozległ się wystrzał. Pocisk uderzył w
mur, w chwili gdy wspólnie wyważyli furtkę.
- Tom, biegnij tędy. Ja pójdę w przeciwną stronę i odciągnę ich. Uciekaj w
stronę kanału. Spotkamy się tam za dziesięć minut.
Rozstali się.
Ciemna chmura skryła księżyc. Stary człowiek biegł w ciemności.
- Anno, tu jestem!
Stara kobieta pomogła mu wsiąść do łodzi. Dygotała.
- Gdzie jest Tom?
- Zaraz powinien tu być - wydyszał LaFarge. Odwrócili się, patrząc na uliczki i
uśpione miasto. Wokół nadal kręcili się spóznieni przechodnie: policjant, nocny
strażnik, pilot rakiety, kilkunastu samotnych mężczyzn wracających do domów z
nocnych spotkań, czwórka mężczyzn i kobiet ze śmiechem wychodzących z baru.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]