[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ramiona i szyję welon ze złotych nici, opierający się na sztywnych błyszczących haftach
paradnej szaty. Iveta poddawała się tym wszystkim zabiegom bez słowa i z kamienną twarzą,
tak bladą, że w porównaniu z nią wisiory z kości słoniowej wydawały się ciemne i pospolite.
Obracała się posłusznie na każde skinienie, gdy kazano - pochylała głowę, robiła wszystko,
czego od niej żądano. Kiedy już była gotowa, kobiety ustawiły ją na środku komnaty i surowo
zakazały się jej ruszać w obawie, by cały ów przepych nie doznał uszczerbku. W sukni, której
każdy fałd ułożony był po mistrzowsku, wyglądała jak świątecznie przebrana figura świętej z
kościelnej kaplicy. Bez jednej skargi stała, gdzie ją postawiono, przez cały czas, gdy reszta
domowników stroiła się nie mniej okazale.
Do komnaty wkroczył wuj; zmrużył oczy, obszedł dziewczynę wkoło z krytycznym
grymasem na twarzy, poprawił fałdy welonu, tak że już nawet o włos nie odchylały się od
założonej symetrii, a następnie wyraził swoje zadowolenie. Po chwili przyszedł kanonik
Eudo, gładki i świątobliwy, pochwalił nie tyle jej urodę i godny wygląd, co zaszczyt, jaki
spływał na nią z tą świetną partią, i podkreślił, jak bardzo winna być wdzięczna swym
opiekunom za to, iż zapewnili jej równie szczęśliwy los. Goście wchodzili, podziwiali,
zazdrościli i wychodzili, by zająć miejsca w kościele.
O godzinie dziesiątej, kiedy to w zwykłe dni odprawiano sumę, za plecami panny
młodej uformował się orszak i wspartą na ramieniu Picarda dziewczynę przeprowadzono do
wielkiej sieni klasztornej gospody, gdzie miała oczekiwać na przybycie narzeczonego.
Tę drobiazgowo przygotowaną ceremonię, która do tej pory toczyła się bez zarzutu,
zmącił jeden tylko drobny szczegół: nieobecność narzeczonego.
Przez pierwsze dziesięć minut nawet Picard nie odważył się mruknąć, nie mówiąc już
o zniecierpliwieniu. Huon de Domvilee sam stanowił dla siebie prawa i chociaż ten związek
był dla niego niezaprzeczenie korzystny, baron uważał go za ustępstwo ze swej strony.
Niepunktualność świadczyła o złych manierach, ale nikt nie wątpił, że szlachcic przybędzie.
Ale kiedy upłynęło kolejne dziesięć minut, a w bramie wciąż nie pojawiał się weselny orszak
i nie było też słychać, by ktoś jechał przez podgrodzie, wokół panny młodej zaczęły rozlegać
się szmery, pomruki, niepewne szuranie nogami, a w końcu wyrazne szepty. Coraz głośniej
wyrażane zdziwienie wyrwało wreszcie z lodowatej zadumy stojącą z przodu dziewczynę.
Odetchnęła głęboko, zdumiona, lecz nie dała poznać, co czuje. Tylko krew zaczęła z
powrotem krążyć w jej twarzy i barwić zaciśnięte wargi, czyniąc je podobne delikatnym
płatkom róży.
Kanonik Eudo, sunąc z godnością, wynurzył się z kościoła, choć całe dostojeństwo nie
zdołało zatrzeć jego podniecenia. Półgłosem zamienił kilka słów z Picardem, którego
ściągnięte niepokojem brwi zdawały się ciemnieć z każdą chwilą.
Cadfael w ostatniej chwili nadbiegł pospiesznie z ogrodu, by zająć miejsce wśród
braci. Zerknął na pannę młodą i nie mógł już oderwać wzroku od tej maleńkiej, złotej figurki.
Zdawała się być całkiem nierzeczywista, ale drobna dziecięca twarzyczka ożywała wśród
pozłoty, a w chabrowych oczach coraz śmielej błyskały iskierki, przedzierając się z
posępnych cieni w światło dnia.
Ona też była jedną z pierwszych, co posłyszeli pospieszny tętent kopyt na
podmiejskim gościńcu i spojrzała w bok, nie śmiejąc odwrócić głowy. W bramę wpadł
Aquillon odziany w zdobne świąteczne szaty. Niemal w biegu zeskoczył z konia, rzucił
wodze odzwiernemu, wielkimi krokami przemierzył dziedziniec i zatrzymał siew progu
gospody, wyraznie poruszony.
- Panie, błagam o wybaczenie! Coś musiało się stać i nie wiemy, jak...
Ruchem ręki przywołał kanonika i trzy głowy nachyliły się ku sobie. Przyskoczyła i
Agnes, nastawiając uszu i marszcząc brwi. Ale wieść i tak już się rozniosła. Opat i przeor
wyszli z kościoła. Przystanęli w pewnym oddaleniu, z godnością, lecz i widocznym
niezadowoleniem. Nie sposób było dłużej ich ignorować.
- Zeszłego wieczora, gdyśmy stąd wyszli, by wrócić do domu - Simon podniósł głos,
żeby wszyscy mogli go słyszeć - zrobiłem, co mi kazał, jakżebym mógł się z nim spierać?
36
Rzekł, iż ma chętkę na małą przejażdżkę, a mnie polecił iść do dworu i dopilnować, by
domownicy poszli już spać. Nie chciał, by mu usługiwano tej nocy i aż do rana, póki kogoś
nie wezwie. Tak też zrobiłem! Jakże inaczej? Pewien byłem, że kiedy pokojowy zajrzy rano
do jego komnaty, zastanie go w łożu. Sam dziś zaspałem i sługa dobudził mnie w dobre pół
godziny po prymie. Wtedy też usłyszałem, że barona nie ma. W ogóle nie wrócił na noc, bo
łoże było nietknięte.
Wszyscy wokół zamilkli, wpatrując się z napięciem w skonsternowaną grupkę na
progu gospody.
- Wielebny ojcze - Simon z pośpiesznym ukłonem zwrócił się do opata - wielce się
obawiamy, iż coś złego stało się memu panu. Nie było go w domu przez całą noc, odkąd mnie
odesłał i zwolnił pokojowych. Niechybnie stawiłby się tu na czas, gdyby był wolny i w
dobrym zdrowiu. Boję się, że jest ranny, może spadł z konia... Nocne przejażdżki nie są
bezpieczne, ale jego wola jest dla nas prawem. Niekiedy wystarczy przecież tylko kamień,
który utkwi w podkowie, albo lisia jama...
- Zostawił cię u wrót dworu? - spytał Radulfus. A odjechał?
- Tak, w stronę Saint Giles. Nie wiem jaką drogą, ani dokąd udał się potem, jeśli zaiste
miał w myśli jakiś cel. Nie rzekł mi nic.
- Najpierw - stwierdził sucho Radulfus - trzeba rozesłać ludzi po drogach, by go
wypatrywali i pytali o niego.
- Tak też zrobiliśmy, ojcze, lecz na próżno. Przełożony szpitala go nie widział, więc
jechaliśmy dalej gościńcem. Nic to nie dało. Nim podejmiemy dalsze kroki, chciałem, jak
dobry obyczaj każe, przynieść tu wieści. Mówiłem już z jednym z ludzi szeryfa, dowódcą
oddziału, który przetrząsa lasy w pogoni za zbiegłym więzniem. Człowiek ów obiecał mi, iż
będzie pilnie wypatrywał jakiegokolwiek śladu mego pana. Posłał też pachołka, by ten
powiadomił szeryfa. Rozumiesz chyba, ojcze, że nie śmiałem zbyt pochopnie podnosić
wrzawy, ani też wtrącać się w to, cokolwiek czyni mój pan. Myślę jednak, że pora już zacząć
usilne poszukiwania. Baron może gdzieś leżeć raniony i niezdolny powstać.
- Też tak myślę - rzekł opat stanowczo i zwrócił się dwornie do Agnes Picard, która,
cała zamieniona w słuch, stała u boku męża, jedną dłoń zaciskając zaborczo na złocistym
rękawie Ivety. - Pani, ufam, iż to zamieszanie nie potrwa długo i znajdziemy lorda Domville,
całego i zdrowego, a zatrzymanego tylko przez jakąś błahą przyczynę. Ale dobrze by było,
gdybyś zabrała siostrzenicę do swych komnat i tam pozwoliła jej spocząć, podczas gdy
szlachetni panowie i bracia naszego zakonu, jeśli taka będzie ich wola, udadzą się na
poszukiwanie pana młodego.
Agnes skinęła głową i skwapliwie pociągnęła dziewczynę za sobą, znikając za
drzwiami. Przez cały ten czas Iveta nie rzekła ni słowa.
Wszyscy mężczyzni spomiędzy weselnych gości, pachołkowie i pazie z biskupiego
dworu dosiedli koni i odjechali, wspomagani przez zbrojny oddział z zamku. Za nimi zdążali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl