[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Podbiegł do okna i zdążył zobaczyć odjeżdżającą na koniu
Simonettę. Wskoczyła na wierzchowca jak mężczyzna.
Jechała na oklep - podejrzewał, że sprzedała siodło. Jakie
nieszczęście doprowadziło ją do takiej desperacji, że przyszła
do niego? Zdawał sobie sprawę, że czuje się poniżona.
Widział, jak popędza konia, kopiąc go po bokach piętami -
jedzie, jakby uciekała przed diabłem, pomyślał. Obserwował
ją, póki nie zniknęła z widoku, po czym przycisnął głowę do
zimnego muru i zamknął oczy. Co się ze mną dzieje? -
zdumiał się.
ROZDZIAA 11
Simonetta zaprasza w swoje progi
Na drzewach migdałowych dojrzewały zielone pestkowce.
Zwisały z gałęzi, czekając. Aupiny owoców twardniały i
pękały, odsłaniając orzechy. Liście w kolorze soczystej
zieleni, lancetowate w kształcie i ząbkowane na brzegach,
poruszały się i szeleściły na jesiennym wietrze. Jakaś ręka
przygięła w dół jedną z gałęzi, potem drugą, ważąc ciężar
owoców i zakłócając im spokój, ale po chwili się cofnęła i
śmignęły z powrotem w górę, kołysząc się na gałęziach jak
nanizane na sznurek dzwonki. Zwiatło padło na rękę, która
rozbłysła złotem.
Manodorata odwrócił się do Simonetty.
- I to wszystko? Nie ma żadnych oliwek ani winorośli?
Nie hoduje się zwierząt?
Simonetta pokręciła głową. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, jak bardzo niegospodarni byli ona i Lorenzo. Dbali
wyłącznie o estetykę posiadłości, pomnażanie bogactwa ich
nie interesowało. Ważne było dla nich to, co piękne, a nie to,
co użyteczne. Migdałowce rosły tu właściwie dzięki
przypadkowi - jedno drzewko przywiózł z Ziemi Zwiętej
któryś z Saronnów, od dawna leżący w grobie, i ono dało
początek wielu innym, których pnie skrzypiały teraz w sadzie,
gdzie stali Simonetta i Manodorata.
Opuścił złotą rękę i kręcił głową. Osobliwie wyglądał tu,
między drzewami, ten człowiek z miasta, dla którego
właściwym miejscem były krużganki własnego domu lub
rozświetlany złotem mrok synagogi. W wiejskim pejzażu
przemieniał się we wzbudzającego lęk niedzwiedzia ze złej
baśni. Jego długie brązowe futro zbierało opadłe z drzew
liście. Alejki między migdałowcami były zaniedbane i puste,
gdyż służba została zwolniona. Raffaella i Gregorio,
usłyszawszy, że ma przyjść %7łyd, wybrali się na targ do miasta.
Nie mogli zostać, skoro w domu miał się pojawić sam diabeł.
Manodorata zatrzymał się, odwrócił twarzą do Simonetty.
- Shakad - rzekł i zanim spytała, czy ma na myśli
migdałowce, po kategorycznym tonie głosu domyśliła się, że
tym jednym słowem wydał na nie wyrok.
- Czy znasz, panie, te owoce? - Okazał zdziwienie
pytaniem, więc skarciła się w duchu. Bo jakżeż mogła
podejrzewać go o taką ignorancję?
- Oczywiście, że znam. Zaskoczony jestem co prawda, że
przyjęły się tu, na północy.
- Sprzyja im topografia tego terenu. Przodkowie
Lorenza... moi przodkowie przywiezli drzewko z wyprawy
krzyżowej i okazało się, że ta ciepła nizina, rozciągająca się
pod górami, odpowiada odmianie gorzkiej migdałowca.
Pokiwał głową, ale nie była pewna, czy ją słyszał, czy nie.
- Po hebrajsku nazywamy je shakad. To słowo ma jeszcze
inne znaczenie:  wyczekujący, spieszący". Czyż nie przystaje
do twojej sytuacji, signora? Wyczekiwałaś już nazbyt długo.
Teraz pora się spieszyć.
Nie odpowiadała, speszona drażliwą aluzją. Więc on także
widział ją w oknie. Wdowę dzień po dniu przesiadującą
bezczynnie w swojej komnacie.
Odezwał się znowu, jego głos nabrał bardzo ciepłego
brzmienia.
- W Palestynie kwitną w styczniu, zapowiadają budzenie
się wszelkiego stworzenia. Piękne kwiaty, biało - różowe.
Widziała, że jej zbawca jest w tym momencie nieobecny,
już go przy niej nie ma, przeniósł się myślą daleko na wschód.
- Laska Aarona była z drzewa migdałowego, którego pąki
i kwiaty stanowią ozdobę złotych menor palących się przy
szafie ołtarzowej w synagogach. Do tej pory %7łydzi chodzą do
świątyni z gałązkami migdałowca w rękach.
Simonetta nie wiedziała, co powiedzieć, rozpaczliwie
pragnąc ukryć całkowitą ignorancję w sprawach religii
żydowskiej. Wszystko, co mówił, było dla niej zupełnie obce,
nie rozumiała tej obrzędowości. Na szczęście Manodorata
zmienił temat.
- Czy zbiera się tu te orzechy? Czy się na coś przydają?
Simonetta wzruszyła ramionami.
- Służba zbierała je każdej jesieni, a przechowywane są w
podziemiach, gdzie znajduje się także nasz skarbiec, teraz
pusty. - Uśmiechnęła się. - Mamy też rodową legendę. Lata
temu dwoje służących z tego domu zakochało się w sobie
podczas zrywania orzechów migdałowca. To byli Orsolina i
Giuseppe, takie nosili imiona. Pragnąc zyskać przychylność
kardynała Mediolanu, z orzechów zrobili słodkie ciasteczka,
nazwali je amaretti i wręczyli kardynałowi w kościele
sanktuaryjnym w Saronno, żeby dostojnik pobłogosławił ich
związek. - Uśmiech zgasł na jej twarzy, przypomniała sobie
bowiem własny ślub w tymże kościele, początek radosnego
związku dwojga, z których jedno obróciło się w proch.
Spojrzała na Manodoratę, ale chyba nie czytał w jej myślach,
bo na jego twarzy pojawił się cierpki uśmiech.
- No tak, tyle że teraz raczej nie znalazłby się nikt, kto
chciałby obdarować słodkimi przysmakami obecnego
kardynała, z pewnością nie.
- Jak mam to rozumieć? O czym nie wiem?
- Nieważne. Tak mi się wyrwało. Mów ty, signora, o
pożytkach z migdałów.
Przywołała się do porządku, bo rzeczywiście odbiegła od
konkretów.
- Migdały można marynować, używać jako dodatku
smakowego do mięs i ciast. W Anglii robią z nich marcepan.
Można je też po prostu pogryzać, jak kto lubi.
- Czy są pożywne? Czy mają wyrazny smak? A może
jakieś lecznicze właściwości?
Simonetta sięgnęła ręką po owoc. Zerwała go i nożem
myśliwskim wprawnie wyłuskała nasiono z zielonej łupiny.
Podała je Manodoracie.
- Posmakuj sam, signor.
Przez ułamek sekundy Manodorata patrzył z wahaniem na
migdał, nim wyciągnął po niego zdrową rękę. Włożył go do
ust i żuł przez chwilę, skrzywił się, wyjął jedwabną chustkę i
dyskretnie wypluł w nią migdałową miazgę.
- Na święte kości Jakuba, to smakuje jak drewno.
Simonetta się roześmiała.
- To samo pomyślałam, kiedy jadłam migdał po raz
pierwszy. Teraz uważam, że mają słodycz i chrupkość
przyjemne dla podniebienia. - Manodorata wciągnął
rękawiczkę na dłoń, pomagając sobie zębami. Prychnął
wymownie na znak, że delikates nie przypadł mu do gustu.
- Prowadz mnie do domu, signora - rzekł rozkazującym
tonem. - Chcę obejrzeć księgi rachunkowe i mapy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl