[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sam siebie. Właśnie, że tego chciał. Chciał przekreślić szanse Rachel na
inne życie. O czym to świadczyło? %7łe jest draniem? Lub zdesperowanym
draniem?
Tak czy inaczej, stracił ją. Rachel zabrała swoje rzeczy i opuściła
budynek zaraz po wyjściu z jego gabinetu. I przez resztę dnia przechodząc
obok jej pustego biurka, miał olbrzymie poczucie winy i ściskało go w
gardle.
Ciągle miał przed oczyma Rachel z jej niecodziennym wyrazem
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
twarzy sprzed kilku godzin. Malowały się na niej szok, poczucie zdrady,
wściekłość. Gdyby mógł, skopałby swój własny tyłek. Nie powinien był
ulec pokusie i niweczyć jej starań o nową pracę.
To jego wina. Nie powinien był pozwolić na to, żeby Rachel stała się
dla niego tak ważna w ciągu tych lat. Wrosła w jego życie tak bardzo, że z
trudem wyobrażał sobie jej brak w biurze.
Myśl o tym doprowadzała go do pasji. Wydał z siebie stłumiony jęk.
- Dobrze, już dobrze - powiedziała uspokajająco Maeve, ponownie
sięgając po kieliszek. - Daleko mi do wtrącania się w życie moich dzieci.
Shane roześmiał się na ten absurd, a oczy matki zwęziły się.
- Cóż, gdybyście ty i twoi bracia, i siostry rozmawiali ze mną o
swoich kłopotach, nie musiałabym na to nalegać, czyż nie?
- Ach tak, więc to nasza wina?
- Kochanie - ciepły uśmiech rozjaśnił jej twarz - przecież widzę,
że coś cię trapi. Powiesz mi co?
Przez moment lub dwa zastanowił się nad tym. Opowie wszystko
mamie. Ale zaraz naszła go myśl, jak Maeve zareagowałaby na to, co zrobił
Rachel, i uznał, że to nie najlepszy pomysł.
- Rozmawiałam z Rachel dziś po południu - zagadnęła matka po
długiej ciszy.
- Tak? A o czym?
- O balu dobroczynnym - przypomniała mu Maeve. - Powiedziała
mi, że choć już dla ciebie nie pracuje, dopilnuje wszystkich przygotowań do
uroczystości.
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
- Ach tak. - Jasne, że to zrobi. Rachel była najbardziej
odpowiedzialnym człowiekiem, jakiego znał. Bardzo poważnie podchodziła
do swoich obowiązków i jeśli się raz czegoś podjęła, nie rezygnowała.
Nawet jeśli miała ku temu powody.
- Idiota - mruknął do siebie, pocierając oczy i próbując w ten
sposób zniwelować nieznośny ból głowy, jaki doskwierał mu od
popołudnia.
- Ej - powiedziała Maeve z irlandzkim akcentem, którego nigdy się
nie wyzbyła. - Chyba masz rację. Jesteś idiotą. Czy mógłbyś mi wyjaśnić,
dlaczego zwolniłeś tę uroczą dziewczynę?
- Nie zwolniłem jej.
- Sama odeszła?
- Tak.
- Dlaczego?
Spojrzał na matkę i natychmiast tego pożałował. Miał trzydzieści
osiem lat, właśnie miał zacząć kierować imperium, na które składało się
kilkadziesiąt firm, a jedno chłodne spojrzenie matki wystarczało, żeby się
zrobił potulny jak baranek.
Na szczęście wszedł ojciec i go uratował.
- O czym tak we dwoje rozmawiacie? - zapytał Patrick od progu.
Zasiadł na honorowym miejscu przy stole.
- O niczym, kochanie - odpowiedziała szybko Maeve i poklepała go
po ręce. Ale spojrzenie, jakie rzuciła znad stołu Shane'owi, mówiło, że to
nie koniec.
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
- Hmm... - Patrick nie był co do tego przekonany, ale nie naciskał.
- Zanim podadzą kolację, może mi opowiesz o swoich planach co do
firmy?
- Patricku - zwróciła mu uwagę żona. - Czy nie możemy zjeść
jednego posiłku, nie mówiąc o interesach?
- Nie - powiedział szybko Shane, chętny do rozmowy o wszystkim,
byle nie o Rachel. Jeśli uda mu się odciągnąć uwagę matki od Rachel, jest
szansa, że zaraz po kolacji wymknie się, zanim Maeve zdąży urządzić
kolejne przesłuchanie. - W porządku. Właściwie to chciałem zasięgnąć
porady ojca w kilku kwestiach.
Maeve odstawiła kieliszek i przyglądała się synowi uważnie, a on
udawał, że całą uwagę skupił na ojcu i że nie widzi, jak Maeve wbija w
niego pełne wyrzutu spojrzenie.
Następny tydzień był bardzo intensywny. Rachel była zajęta bardziej
niż wtedy, kiedy oficjalnie pracowała. Na niej spoczywało przygotowanie,
balu. Była w stałym kontakcie z dyrektorem artystycznym uroczystości z
Waldorff - Astorii.
Nic nie odbywało się poza nią. Nie pozwalała na to. Jeśli to miało być
jej ostatnie zadanie dla EPH, zostanie zorganizowane tak dobrze, że ludzie
będą o tym balu mówili latami. Zaangażowała sławnego dekoratora wnętrz,
zamówiła fontannę z szampanem, czekoladowy bar" z samymi słodyczami
i tyle rodzajów przystawek, że nawet najbardziej wybredni bywalcy tego
typu uroczystości będą zadowoleni.
Ten bal będzie zorganizowany lepiej niż przewrót wojskowy, myślała.
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
Nie może być żadnego potknięcia. ,
Zjadła kawałek słodkiej babeczki i wyjrzała przez okno na ulicę.
Niebo spowite było ciemnymi chmurami, które wisiały nisko nad miastem.
Widać było, że lada chwila ciężki śnieg znowu zacznie sypać na pokryte
zaspami ulice. Przechodnie w ciepłych czapkach byli szczelnie opatuleni
szalikami. Wiał zimny wiatr, który wzbijał świeży śnieg do góry i sypał w
twarze ludzi.
Zimno się robiło od samego patrzenia. Obróciła się z powrotem w
stronę biurka i sięgnęła po kolejne dokumenty związane z balem.
Zanim zdążyła ponownie pogrążyć się w pracy, zadzwonił telefon.
- Słucham?
- Cześć, skarbie, jak ci leci? - odezwała się Christina
konspiracyjnym szeptem.
Rachel rozparła się wygodniej w fotelu i przysunęła sobie kawę.
Odkąd odeszła z EPH, rozmawiała z przyjaciółką tylko raz i stęskniła się za
nią.
- Doskonale.
- Mhm.
- Naprawdę. - Starała się mówić przekonująco, ale widocznie nie
miała zbyt wielkiego talentu aktorskiego, bo przyjaciółka nie dała się
nabrać.
- Jasne, już ci wierzę.
- W porządku - mruknęła Rachel. - To nie wierz. To prawda,
zapracowuję się na śmierć, żeby nie myśleć o Shanie.
Anula & pona
ous
l
a
d
an
sc
- Domyśliłam się tego. Skoro nadal tak za nim szalejesz, czemu
odeszłaś?
- A jaki miałam wybór? - powiedziała trochę za głośno, jakby
przekonywała samą siebie. - Nie mogłam tam zostać po tym... - ściszyła
głos.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]