[ Pobierz całość w formacie PDF ]
za chwilę. Człowiek widział jasno koniec pojedynku.
Potwór nie miał szans. Był zbyt nieruchawy. Z tymi, którzy ustępowali Fendiemu pod względem
szybkości reakcji i ciosów, szybki, zręczny, gibki Shemita rozprawiał się bez skrupułów, nie dając
przeciwnikowi \adnej szansy prze\ycia. Ci, którzy mu pod tymi względami nie ustępowali, musieli
popełnić inny błąd - skoro Fendi do tej pory \ył i cieszył się dobrym zdrowiem. I nikt - ani w
Vagaranie, ani nigdzie indziej nie ma prawa uwa\ać się za najlepszego wojownika, dopóki oddycha
tym samym powietrzem, co Fendi. A jeśli ktoś zacznie mieć o sobie zbyt wysokie mniemanie, to
musi spróbować szczęścia i albo umrzeć, albo zabić Fendiego. W Vagaranie ju\ od dawna takich
nie ma...
Pozostali jednak przyjezdni. Na przykład ten wychwalany bar-barzyńca-gladiator, który jak mówią,
nie ma sobie równych i który zapewne te\ tak sądzi. Ale to nic: wkrótce się wyjaśni, kto umie
lepiej zabijać. Ju\ niedługo się spotkają.
Ale najpierw ta jaszczurka z toporem. Mimo twardej jak skorupa starego orzecha skóry, Fendi
podziurawi ją sztyletami, wykluje oczy. Straszydło zamieni się w ślepe rzeszoto, i jeśli nawet jest z
samego Zwiata Demonów, tam właśnie powróci. A on wyjdzie z tego bez jednego zadrapania.
Prawie tak właśnie się stało.
Fendi zadał jeszcze trzy ciosy no\ami - w bok, plecy i włochatą nogę bestii - i zupełnie
nieoczekiwanie dla potwora znalazł się przed nim i podskoczył.
Zimny błysk metalu - to była ostatnia rzecz, jaką zobaczył Staro\ytny. Rozpalone pręty wbiły się w
jego oczy i świat zgasł. Potwór po raz pierwszy w \yciu wydał ochrypły, wściekły ryk, zakręcił się,
rąbiąc siekierą wszystko, co było za blisko. Z wykłutych oczu sączyła się \ółta mętna maz.
Fendi odskoczył na bezpieczną odległość i wybrał miejsce do kolejnego, ostatniego ju\ ciosu, gdy
kątem oka zauwa\ył ruch w drzwiach.
Odwrócił się, stało tam jeszcze jedno straszydło, a za nim błyszczał hełm trzeciego.
Decyzja została podjęta błyskawicznie. No có\, pierwszy potwór miał szczęście. Ci, którzy teraz
przybyli, równie\. Król złodziei zupełnie nie był ciekaw, co to za potwory i skąd się wzięły w jego
-158-
rezydencji, najwa\niejsze, \e wrogów było du\o. Rzucać się do walki z przewa\ającymi siłami
przeciwnika - to głupota, a nie odwaga" -tak brzmiała jego dewiza i dlatego postanowił uciec ze
Spętanej wszy", wybierając do przymusowej i nie hańbiącej ucieczki najpewniejszą drogę.
Z sali jadalnej do kuchni. Z kuchni - do przybudówki, gdzie dzielono tusze. Wszystkie drzwi za
sobą zamykał na zasuwy. W przybudówce Shemita odsunął stół, otworzył klapę tajnego luku i
skoczył do podziemnego przejścia, łączącego karczmę z oddaloną o pięćdziesiąt kroków stajnią.
Tunel wykopano w celu ucieczki przed obławami, które co jakiś czas organizowała stra\ miejska,
ale korzystano z niego rzadko - ró\nice zdań załatwiano zazwyczaj pokojowo, jak to między
swojakami.
Woda. śaden nie pilnuje. Aotry. Ju\ ja im dam". Fendi zrobił dwa kroki w wodzie, która sięgała
mu do kostek i przy trzecim poczuł, \e nie mo\e wyciągnąć nogi.
Shemitę zawsze ratowała z opresji sprawdzająca się zasada: poczujesz niebezpieczeństwo -
błyskawicznie zareaguj". Ataman podskoczył, uwolnił nogi z safianowych butów i wparł się rękami
i nogami w ściany wąskiego przełazu. Nie wiedział dlaczego, ale czuł -jeśli dotknie tego, w czym
ugrzęzły jego buty, zginie.
Pokonanie drogi do stajni po ścianach przełazu było zajęciem bardziej niebezpiecznym i
wyczerpującym ni\ powrót i opuszczenie karczmy przez dach na linie. Przed jaszczurami z
toporami uda mu się uciec, ile by ich tam było. A poza tym: po co potwory miałyby włazić na
dach?
I Fendi jak mucha na ścianie ruszył z powrotem.
Oto i luk. Uniósł głową klapę, wsunął pod nią prawą rękę, chwycił za brzeg. Lewą otworzył luk,
potem wczepił się palcami w deski obok prawej dłoni. Zaczął wciągać ciało na górę.
Jak oni zdą\yli - tacy powolni, nieruchawi, przecie\ nie powinni byli zdą\yć!...
Ale nad głową zalśnił półksię\yc i odrąbane dłonie zsunęły się do podziemnego przejścia. Rozległ
się głośny plusk, gdy ciało ata-mana zetknęło się z grząską galaretą.
Czarna, lepka, gęsta jak miód substancja wydała dzwięk podobny do cichego, zadowolonego
burczenia, gdy uwiązł w niej człowiek z pokaleczonymi rękami. Fendi jeszcze próbował uwolnić
ciało z grząskich objęć, ale z ka\dym konwulsyjnym ruchem czuł się coraz mniej wolny i wkrótce
znalazł się w pełnej władzy czarnej mazi.
-159-
Mucha wpadła do miodu... Jednocześnie w nozdrza Fendi uderzył mdlący smród i jego ciało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]