[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie rozumiem, co to ma wspólnego z wczorajszą nocą?
- Nic, po prostu noce się regularnie powtarzają. - Zamknęła książkę. - Chodzmy się przejść po plaży.
Zawahał się, niepewny, czy znów nie próbuje wymigać się od rozmowy, ale po chwili skinął głową.
Kiedy będą wędrować razem brzegiem oceanu, przypuszczalnie nadarzy się okazja, aby pomówić o
tym, co mu leży na sercu.
Nie było to jednak łatwe. Po pierwsze, znad oceanu wiał silny wiatr. Po drugie, fale z hukiem
zalewały brzeg. Szum wiatru i huk fal utrudniały prowadzenie normalnej rozmowy. Trzeba było
podnosić głos. Ilekroć jednak Justin starał się zagaić rozmowę, Cassie albo się schylała, albo
odbiegała parę kroków, by przyjrzeć się wyrzuconym na piasek muszelkom, krabom i innym morskim
żyjątkom. Mniej więcej po dwudziestu minutach i kilku próbach zorientował się, że nic z tego nie
będzie.
Zaczął się zastanawiać, dlaczego Cassie unika rozmowy o tym, co wczoraj miało miejsce. Co sobie
kombinuje w tej swojej ślicznej zwariowanej główce? Co knuje?
Od samego początku nie miała powodu, by mu ufać. Może uznała, że najlepiej nie wdawać się w
żadne dyskusje, po prostu nie zwracać na niego uwagi i czekać, aż nadarzy się okazja do ucieczki?
Szedł pogrążony w zadumie i kątem oka obserwował Cassie, usiłując odgadnąć jej plany. Tak, na
pewno zamierza uciec. Nie miał co do tego - wątpliwości. Wiedziała, że nie pokona go fizycznie,
dlatego postanowiła uśpić jego czujność: udawać, że nic się nie dzieje, że wszystko jest w porządku.
Czy nie zdaje sobie sprawy, że on zawsze ją odnajdzie? Teraz już należy do niego. Kiedy po
spacerze zasiadła przy staroświeckim biurku w bibliotece, szykując się do pisania, miał ochotę
jeszcze raz przytoczyć jej wszystkie argumenty, dlaczego jego zdaniem powinni opuścić tę chałupę,
ale zrezygnował. Podejrzewał, że nie będzie chciała go słuchać.
W porządku, uznał, wyciągając z półki stary, zniszczony tom poświęcony historii Stanów
Zjednoczonych. Będzie ją miał na oku. W razie czego wyperswaduje jej pomysł ucieczki, a potem
usiądą i na spokojnie wszystko przedyskutują.
Przez resztę popołudnia usiłował skupić się na lekturze. Ilekroć Cassie wychodziła, by zaparzyć
herbatę lub rozprostować nogi, natychmiast wytężał słuch, czy przypadkiem nie skrada się na górę po
kluczyki do ferrari. Doszedł do wniosku, że za dnia nic się nie będzie działo, że jeśli dojdzie do
próby ucieczki, to najpewniej po zapadnięciu zmierzchu. Czyli wieczorami musi być szczególnie
czujny. Wykrzywił wargi. Zatem czekają go bezsenne noce, dopóki Cassie nie zaakceptuje sytuacji.
- Myślę, że powinniśmy celować na siódmą - oznajmiła podczas kolacji.
- O czym mówisz? - Skupiony na czym innym, popatrzył na nią pytającym wzrokiem.
- O przyjęciu u Reeda.
- A, o tym. W porządku. Możemy jechać na siódmą.
Wrócił do jedzenia. Nie interesował go ani Reed Bailey, ani jego przyjęcie.
Dom Reeda stał na wysokim skalistym brzegu na drugim krańcu miasteczka. Ledwo dotarli na
miejsce, Justin miał ochotę wsiąść z powrotem do samochodu i odjechać.
Gospodarz nie odstępował Cassie na krok. Jeśli odkryje, że Cassie niczym Midas wszystko zamienia
w złoto, wówczas nigdy się od niej nie odczepi, pomyślał Justin.
Swoją drogą, zupełnie nie potrafił jej rozgryzć. Cały dzień chodziła milcząca, a odzywała się do
niego tylko wtedy, gdy musiała. Tymczasem teraz, z Baileyem, gada jak najęta. Justin sięgnął po
kolejny kieliszek wina. Zastanawiał się, kiedy zdoła wyciągnąć ją z przyjęcia.
W dużym przestronnym domu panował tłok. Przypuszczalnie gospodarz zaprosił wszystkich
mieszkańców miasteczka. Ale pewnie tak się na prowincji robi. Osoby pominięte poczułyby się
śmiertelnie obrażone. Sącząc wino, Justin dumał nad małomiasteczkowym życiem, kiedy nagle
spostrzegł przeciskającą się przez tłum wysoką udowłosą kobietę. Trochę przypominała Alison,
chociaż Alison była blondynką. Ale odznaczała się identyczną pewnością siebie, elegancją oraz
urodą.
- Cześć, jestem Evelyn Anderson. Podobno przyjechałeś tu na urlop? Gdzie mieszkasz? Ja niecały
kilometr stąd, w tym domku przy szosie.
- A ja w starej chałupie na wzgórzu - odparł Justin, usiłując się zorientować, dokąd Cassie poszła.
Jeszcze parę minut temu stała przy rozsuwanych drzwiach na taras, rozmawiając z Baileyem.
- Naprawdę? To fascynujące! Słyszałam, że miejscowi starają się, aby uznano ją za zabytek.
- Kobieta uśmiechnęła się. - A tak w ogóle to co robisz w tej zapadłej dziurze? Bo ja przyjechałam
odzyskać siły po rozwodzie. Rozwody... takie to przygnębiające, nie uważasz? Richard okazał się
absolutnym draniem, kiedy doszło do podziału majątku. Nie to co Henry, który chętnie się ze mną
wszystkim dzielił. Następnym razem, zanim wyjdę za mąż, będę nalegała na spisanie umowy. Wtedy
przynajmniej człowiek wie, co mu przypadnie w udziale. Prawda? - Tak, oczywiście, ale najmocniej
przepraszam.
- Justin zaczął się rozglądać. - Zdaje się, że kogoś zgubiłem...
- Kogo?
- Kobietę, którą próbuję uwieść.
Evelyn Anderson posiała mu czarujący uśmiech.
- Właśnie ją znalazłeś. - Wzięła Justina pod rękę i przysunęła twarz do jego ucha. - Nawet sobie nie
wyobrażasz, jak potwornie się tu nudzę. W końcu ile czasu można spędzać na plaży? Myślałam o tym,
żeby z samego rana wrócić do Los Angeles. Jeśli ciebie pobyt na wsi też nudzi, moglibyśmy
wspólnie...
- Ależ nie nudzi. Czy możesz puścić moją rękę?
- Oczywiście. - Promienny uśmiech nie schodził z warg Evelyn.
- Jeśli cię nie nudzę, to dlaczego chcesz się uwolnić?
- yle mnie zrozumiałaś. To kobieta, która zniknęła mi z oczu, ta, której szukam, nie pozwala mi się
nudzić. A teraz wybacz, muszę cię zostawić.
Evelyn Anderson wydęła usta.
- Kogoś mi przypominasz...
- Wiem. Hrabiego Draculę. Ludzie często mi to mówią.
Przepraszam.
Oswobodziwszy się, wmieszał się w tłum. Nad większością gości górował wzrostem, bez trudu więc
powinien był dojrzeć lekko potarganą głowę Cassie. Ale nigdzie jej nie widział. Jeśli Bailey zabrał
Cassie na taras - teoretycznie by odetchnąć świeżym powietrzem, a w rzeczywistości po to, by się do
niej zalecać - pożałuje! On, Justin, nie zamierza tego tolerować. Przyłoży gościowi, jeśli przyłapie go
z Cassie w ciemnym kącie.
Taras był jednak pusty. Justin podszedł do balustrady i popatrzył w dół. Znów zanosi się na burzę.
Wiatr przybierał na sile, a na niebie gruba warstwa chmur przesłaniała księżyc. W tak czarną noc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl