[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pamięci, a Nergalowi za perfidię, odrzucił korek i zatkał nos. Teraz trzeba natrzeć trucizną
czubek strzały, lecz jak to zrobić? Nie mógł postawić fiolki na podłodze, gdyŜ była wygięta i
moŜna ją było tylko połoŜyć. Lecz jak zrobi to bez korka?
Etej jęknął. Miał jeszcze czas, ale nie tak znów wiele. Zdecydował się i odjąwszy rękę od
twarzy, chwycił przygotowaną wcześniej długą, cienką drzazgę. Kapnął na nią truciznę i
nadal trzymając flaszeczkę jak najdalej od siebie, przyciągnął nogą strzałę. Wstrzymując
oddech, ostroŜnie, bardzo powoli podniósł drzazgę i zaczął smarować ostrze.
…Zdało się, Ŝe trwa to całą wieczność. Całe ciało Eteja stało się mokre, jakby znalazł się
pod deszczem. Pot zalewał mu oczy, od zapachu trucizny paliło go piersiach, jakby połknął
pochodnię. MruŜył oczy i spluwał gorzką śliną, nie zapominając przy tym trajkotać pod
nosem przekleństw, co — o dziwo — pomagało… Wreszcie skończył. Zamknął starannie
fiolkę i odłoŜył jąna miejsce, wepchnął drzazgę głęboko między ściankę a podłogę wozu,
wytarł dłonie w słomę i wziął w ręce strzałę…
— A co ty tu robisz?
ZadrŜał. Z jego głowy wyleciały nagle wszystkie myśli: stała się pusta i lekka. Na moment
zrobiło mu się nawet przyjemnie. Uśmiechnął się i bardzo powoli zaczął się odwracać.
Wiele lat temu niedaleko Kuthchemesu strzelec wpadł w łapy Czarnego Jeźdźca —
bandyty, który koczował na wielkim karym koniu na terytorium Turami. WyŜszy niemal o
połowę od przeciętnego człowieka potwór w czarnym płaszczu, cały pokryty gęstą sierścią, z
Strona 44
Donnell Tim - Conan I Widmo Przeszłości
wystającymi nad szeroką górną wargą kłami, ledwie go dotykając, niemal pieszczotliwie
powiódł po jego piersi grubymi, Ŝółtymi szponami. Niemy, zezowaty, z na pół odrąbanym
uchem — był straszny. O jego okrutnym, podłym charakterze powstawały legendy.
Przechodzące przez Turan karawany najmowały zazwyczaj podwójną a nawet potrójną
ochronę, bojąc się natknąć na to straszydło. Lecz przed Czarnym Jeźdźcem uratować mogła
jedynie łaska Mitry. Ten twór samego Seta napadał na nieszczęśników z siłą równą całemu
wojsku i rąbał ich głowy i ciała, po czym zeskakiwał z konia i z lubością dobijał rannych, nie
gardząc zjadaniem padliny.
Etej jednak miał szczęście. Kiedy potwór znalazł go w maleńkiej pieczarze nieopodal
Kuthchemesu, był w doskonałym nastroju — postanowił więc, Ŝe zabawi się nim, zanim go
zabije. Podrzucał strzelca do góry i chrząkając, patrzył, jak ten macha w powietrzu rękami i
nogami; zakopywał go w piasku i odkopywał, gdy ofiara zaczynała się dusić; przystawiał mu
do gardła ostry, krzywy nóŜ i robił równoległe nacięcia… Do dziś strzelcowi pozostały na
szyi krótkie, cienkie szramy…
Przy kaŜdym oddechu Etej czekał, kiedy wreszcie poczwarze znudzi się zabawa. Nawet
nie próbował uciekać — złoczyńca przebił mu prawą nogę tak, Ŝe strzelec mógł tylko pełzać.
Lecz dopóki był z Czarnym Jeźdźcem, nie miał nawet takiej moŜliwości, ten bowiem zawsze
jeździł wierzchem i oczywiście woził człowieka ze sobą przerzuconego przez siodło bądź —
jeśli miał chęć zabawić się nieco — trzymając go za kołnierz.
Najwyraźniej coś w Eteju spodobało się potworowi. Nawet gdy zgłodniał, nie ruszył go,
lecz schwytał u podnóŜa góry parkę zakochanych i posilił się nimi. Co więcej, zaproponował
strzelcowi kęs dziewczyny, a gdy ten odmówił, był wielce zdumiony i zirytowany. Etej
zdąŜył juŜ nabrać odwagi i zaproponował poczwarze, by schwytała dla niego kuropatwę.
Potwór uczynił to bezzwłocznie i nawet pomógł człowiekowi pozbierać suche gałązki na
ogień.
Wtedy właśnie Etej uznał, Ŝe dość ma towarzystwa Czarnego Jeźdźca. Poczekał, gdy ten
uśnie, wyciągnął z kieszeni kurtki fiolkę z trucizną i nie Ŝałując, wlał śmiertelny płyn w
nozdrze potwora.
Nie pamiętał juŜ, jak udało mu się dopełznąć do najbliŜszej ludzkiej siedziby, kto
przyhołubił go w maleńkim, wilgotnym domku i jak nazywał się uzdrowiciel, który leczył
jego nogę… Pamiętał tylko jedno: właśnie wtedy, po rozprawie z Czarnym Jeźdźcem,
zrozumiał, jak łatwo i przyjemnie jest tak zabijać. Właśnie tak. Potem czynił to nieraz —
chyłkiem i jawnie — lecz zawsze w układzie jeden na jednego. To właśnie dawało mu
prawdziwe zadowolenie — jeden na jednego. Bój nie daje takiej satysfakcji z własnego
rozumu i siły. W spoconym, cuchnącym, wyjącym kłębowisku nie ma teŜ Ŝadnego piękna. O
ile piękniej i przyjemniej przebić nie gromadę nieznanego tałałajstwa, lecz jednego
człowieka, który patrzy ci prosto w twarz, nie oczekując śmierci. A nawet, jeśli oczekuje!
Zobaczyć w jego oczach siebie i — strach… O, Erliku… Jak to podnieca…
Dziwne tylko, Ŝe po zabójstwie Leonsa i Heldego nie odczuwał zwykłej w takich chwilach
rozkoszy. Zapewne choroba osłabiła nie tylko jego ciało, ale przytępiła teŜ emocje, a to
niedobrze… Takimi właśnie uczuciami Ŝył… MoŜe jednak dzisiaj, kiedy na Szare Równiny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl