[ Pobierz całość w formacie PDF ]

postąpił? Jakie uczucie nim powodowało? %7łal, miłość, czy po
prostu rozpusta?
Nagle drgnęła. Ktoś chodził po zielonym salonie. Czy była
to pokojówka? Zawołała ją po imieniu. Nie otrzymała,
odpowiedzi, lecz zdawało jej się, że ktoś przesunął w
ciemności krzesło. Ponieważ jednak w starym pałacu
trzeszczały często boazerie, młoda kobieta przypuszczała, że
się omyliła i zaczęła znowu rozmyślać o Gerardzie, zadając
sobie pytanie, co mogło go skłonić do zbliżenia się do niej,
gdy znowu usłyszała hałas w sąsiednim pokoju.
Nie, nie mogła dłużej wątpić: ktoś chodził po zielonym
salonie... ruszał klamką. Och gdyby to był on! A może to jakiś
złodziej chce się dostać do opuszczonych w jego mniemaniu
pokoi? Ujrzała poruszającą się klamkę. Kto się ukaże? Może
człowiek z trupią głową lub owo domino niosące głowę pod
pachą? Przestraszona, chciała wzywać pomocy, lecz w tejże
chwili zapukano do drzwi wychodzących na korytarz i gdy
zawołała:  Proszę wejść!", do pokoju wpadła pokojówka i
dwóch służących.
- Proszę nam wybaczyć - rzekła pokojówka - lecz ktoś
wtargnął do pani pokoi... zdawało nam się, że widzieliśmy
jakąś sylwetkę...
- I mnie się tak zdaje - odpowiedziała drżącym głosem
Jocelyne. - Zapewne jest w salonie. Lecz klamka się już nie
porusza.
Włożywszy biały szlafroczek, weszła ze służbą do
salonu...
Na pierwszy rzut oka pokój wydawał się pusty.
Nieznajomy zapewne się ukrył.
Służba zawahała się, bojąc się jakiegoś ataku, gdy nagle
ukazał się Gerard w smokingu.
- Przykro mi, że zaszła omyłka i że moja żona się
przestraszyła. Jestem Gerard Pasquier - powiedział bardzo
spokojnie.
Lecz służba już się cofała, przepraszając.
- Och, poznajemy pana, oczywiście. Proszę nam
wybaczyć. Lękaliśmy się, by... jest tu dziś tyle ludzi, że...
- Bardzo dobrze, że jesteście tacy ostrożni. Możecie już
teraz spokojnie odejść. Wychodzili, śmiejąc się, ubawieni tym,
że wzięli męża młodej Francuzki za włamywacza.
Jocelyne i Gerard pozostali sami.
Więc był to on, jak myślała... spodziewała się... i wtargnął
tu, by się z nią zobaczyć.
- Ma pan dziwny sposób narzucania mi swojej obecności.
Proszę mnie natychmiast od niej uwolnić - powiedziała krótko
i może nawet bardziej sucho, niż chciała.
Zamiast odpowiedzi zamknął na klucz prowadzące na
korytarz drzwi. Zadrżała.
- Co pan robi? Więc zamierza mnie pan w ten sposób
zmusić do wysłuchania pana? Proszę się nie zbliżać, bo
zadzwonię na służbę!
- Każe mnie pani wyrzucić? - zaśmiał się drwiąco. -
Wszak widziała pani, że służba odeszła, gdyż wie doskonale,
że mąż ma prawo, a nawet obowiązek być przy żonie...
- Za jej zgodą!
- Nawet bez jej zgody, o ile uważa, że musi się z nią
rozmówić, by wyjaśnić pewne rzeczy.
- Jakie? Pan urządził sobie życie na swój sposób, więc ja
też tak zrobię.
- Ach! Ma pani jakieś plany? - zapytał, doznawszy nagle
ukłucia w serce.
- Oczywiście.
- Prawdopodobnie wyjdzie pani znowu za mąż?
- Niech mię Bóg broni! Nie, będę zarabiała na życie.
- Tak, pani jest odważna!
- Tylko bez komplementów, dobrze? Zdaje mi się, że nie
mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Patrzył na nią
uważnie i miał wrażenie, że w białej tkaninie otulającej jej
smukłe kształty wyglądała jak mała syrena wyłaniająca się z
piany morskiej.
- Rozstaniemy się niebawem na zawsze, Jocelyne - rzekł
cicho. - Pomówmy więc z sobą... przyjaznie.
- Nie mogę - odparła, spuszczając na oczy obolałe
powieki i myśląc, że nie potrafiłaby być przyjaciółką
ukochanego człowieka, który kocha inną.
- Więc pomówmy spokojnie - ciągnął dalej. - Proszę
usiąść na kanapce, a ja usiądę naprzeciwko w fotelu. Czy pani
się mnie lęka? Ależ wyglądamy jak stare, spokojne
małżeństwo.
Usiadłszy na kanapie wzruszyła ramionami.
- I cóż?
- Jocelyne - zaczął - czy nie sądzi pani, że między nami
zaszło jakieś straszne nieporozumienie?
- A kto je stworzył?
- Ja...
- I ja też - powiedziała po chwili wahania - gdyż
początkowo zbyt wiele rzeczy nas dzieliło. I przebaczyłabym
panu chętnie pana zachowanie... w dniu ślubu... gdybym nie
wiedziała, że pana niecierpliwość i okrucieństwo byty
wywołane miłością ku... pannie Blanchot.
- Nie mogę temu zaprzeczyć.
- Dziękuję za szczerość - rzekła z uśmiechem. -
Przypuszczam jednak, że dostał się pan tu najpierw
podstępem, a potem powołując się na prawa męża, nie tylko
po to, by  po przyjacielsku" bawić mnie rozmową o pana
namiętności ku tamtej dziewczynie?
Z akcentu i drżenia głosu domyślił się, że jest zazdrosna,
więc on nie jest jej obojętny. I nagle, nie zastanawiając się nad
tym, usiadł przy niej na kanapce.
- Czy jest pani pewna, że kocham Augustę? - mówił
stłumionym głosem. - Czy nie posiada pani tej dystynkcji,
która początkowo mnie ku niej pociągała? To, co mnie w pani [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl