[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wreszcie Sternau rzekł:
 Musimy schwytać oboje, ojca i córkę.
 Ja ich złapię.
 Ja także pójdę z mym bratem  dodał wódz Apaczów.
Zrozumiał, że jego milczenie również przyczyniło się do tego nieszczęścia, chciał więc na-
prawić swój błąd i wziąć udział w pogoni.
Sternau pomyślał i powiedział:
 Pogoń za tymi ludzmi jest dla mnie bardzo ważna, tak że muszę sam nią pokierować.
 Dlaczego mój brat nie chce tu zostać?  spytał Bawole Czoło.  My obaj, to jest ja i
Niedzwiedzie Serce, złapiemy ich i przyprowadzimy do hacjendy.
 Sam muszę być przy tym. Za dziesięć minut wyjeżdżamy.
Słowa te wypowiedział tak stanowczym tonem, że nie ośmielili się dalej sprzeciwiać, po
czym odszedł.
Dopiero po chwili odezwał się Bawole Czoło do Niedzwiedziego Serca:
 Książę Skał nie chce mi robić wyrzutów, ale na pewno się na mnie gniewa.
 Na mnie też,  odparł Apacz  bo wiedziałem gdzie jesteście, a nie powiedziałem. Pójdę
siodłać konia, muszę robić co w moje mocy by złagodzić jego gniew.
Wyszedł.
Bawole Czoło stał potwornie zakłopotany. Dziesięć razy łatwiej byłoby mu znieść wymów-
ki, niż to milczące niezadowolenie jakie pojawiło się na twarzy doktora. Udał się do swego
przyjaciela Misteki, któremu mógł całkowicie zaufać i rzekł:
 Opuszczę teraz hacjendę. Książę Skał i Niedzwiedzie Serce wyjadą ze mną. Mój brat zo-
stanie więc tutaj jedynym wodzem. Niech dobrze strzeże senior Arbelleza, godnie przyjmie
Juareza, gdy tu przybędzie i odda mu swe wojska pod komendę.
 Dokąd mój brat zamierza się udać?  spytał.
 Tego jeszcze nie wiem.
 A kiedy powróci?
 Także nie wiem.
 Nie wezmie ze sobą wojowników?
 Tylko dziesięciu, którzy są dobrymi tropicielami, więcej nam nie potrzeba.
Kwadrans pózniej, z hacjendy wyjeżdżało dziesięciu Misteków, z dwoma wodzami i Sterna-
uem na czele. Jeden z wojowników, prowadził dodatkowego konia dla Helmera.
26
SANTA JAGA
Niedaleko od północnej granicy prowincji Zacatekas leży miasteczko Santa Jaga.
Jest ono wprawdzie małe i nieznane, ale dość często wspominane, na skutek ogromnego za-
budowania stojącego tuż przy nim, na górze, a które dziś jeszcze nosi miano klasztoru della
Barbara, chociaż klasztor ten dawno już został zamieniony na szpital i dom dla obłąkanych.
W miasteczko obecnie tętniło życiem, gdyż przed paru dniami przybył tam cały oddział
Francuzów. Byli to ci sami, którzy musieli się cofnąć z Chihuahua bez broni, bez walki i z
przyrzeczeniem, że nie będą więcej walczyli przeciwko Juarezowi.
Komendant tej całej bezsilnej masy żołnierzy wysłał poselstwo do głównej kwatery z prośbą
o rozkazy i dalsze wskazówki. W Santa Jaga oczekiwał właśnie na odpowiedz.
To jednak nie wprawiłoby spokojnych mieszkańców tego miasteczka z zakłopotanie, ale
wraz oddziałem Francuzów, przybyła pewna dama, o tak wyjątkowej urodzie, że chociaż do-
piero dwa razy pokazała się w tutejszym kościele, już zdobyła serca wszystkich mężczyzn i
zazdrość całego damskiego światka.
Ogólnie dziwiono się, że nie zamieszkała w mieście, tylko obok, na górze w starym klaszto-
rze u odzwiernego a zarazem pomocnika lekarza, inaczej mówiąc u powszechnie znienawi-
dzonego ojca Hilario.
Właśnie nadszedł wieczór. Ojciec Hilario siedział w swojej celi, w starym bardzo skromnie
umeblowanym pokoiku, którego ściany poobwieszane były wielką ilością kluczy. Gospodarz
pogrążony był w swoich starych, lekarskich skryptach.
Był to mały, suchy człowieczek z ogromną łysiną. Jego starannie wygolona twarz była bar-
dzo skryta a zarazem zacięta. Miał może sześćdziesiąt lat, ale był bardzo rześki i czerstwy jak
na swój wiek.
Ktoś właśnie zapukał do jego drzwi. Usłyszał natychmiast. Twarz jego rozjaśniła się szcze-
gólnie zdradzieckim uśmiechem.
 Proszę wejść!  zawołał możliwie przyjaznym głosem. Drzwi otworzyły się i do środka
weszła znajoma piękność z Chihuahua, seniorita Emilia.
 Dobry wieczór, ojcu!  rzekła.
 Co za miłe odwiedziny, piękna seniorko  odparł wstając ze stołka i zamykając księgę.
 Spodziewam się, że nie przeszkadzam?  zapytała z uśmiechem.
 Pani? Ależ to niemożliwe. O każdej porze dnia i nocy jestem na pani usługi. Dlatego ka-
załem zapytać, czy nie zechciałaby seniorita przypadkiem towarzyszyć mi przy wieczornej
filiżance czekolady.
 Przyjęłam bardzo chętnie to zaproszenie, bo wieczór jest długi, więc będzie przyjemniej
spędzić go na rozmowie, nie będę się przynajmniej nudziła.
 Jeżeli rzeczywiście się nudzicie, to sama sobie jesteście seniorita winna.
 Dlaczego?
 Bo zamieszkała pani tutaj, u mnie, na odludziu zamiast w mieście. Tam mogłaby pani się o
wiele lepiej bawić.
 Dziękuję za tę zabawę. Przedkładam nad nią rozmowę z mężczyzną, który w swym życiu
miał tyle możliwości, by wszystko poznać dokładnie, a teraz z wyrobionym, mocno skrystali-
zowanym charakterem przenosi to wszystko na dowcipy i ciekawe zabawy.
27
 Czy macie mnie może na myśli?
 Naturalnie  odparła rzucając mu spojrzenie, które byłoby w stanie roztopić najtwardsze
serce.  Nienawidzę wszystkiego co niewyrobione, nieustalone. Nie mogłabym obdarzyć
sympatią człowieka, który dopiero rośnie, rozwija się i uczy.
 Zapominacie tylko o tym, że u człowieka z chwilą, gdy przestaje rosnąć i rozwijać się,
rozpoczyna się upadek, zanik.
 Tego nie można nazwać zanikiem, kochany senior Hilario, jeżeli ma się taki zasób do-
świadczenia i wiadomości, że można się nim dzielić z drugimi.
 W takim razie nie uznajecie wieku i nie robicie różnic między młodzieńcem a starcem?
 Rzeczywiście nie.
 W miłości także nie?  spytał niepewnym głosem.
 Także. Nie mogłabym nawet pokochać takiego człowieka, którego wiek i doświadczenie
nie nakazywałoby mi szacunku.
 Ale przecież nie starca?
 Dlaczego nie? Kogo nazywacie starcem? Mamy przecież w dzisiejszych czasach dosyć
młodzieńców zachowujących się jak starcy i na odwrót, staruszków z usposobieniem mło-
dzieńców. Nie słyszeliście jeszcze o tym, że jest wiele dziewczyn, które kochają i podziwiają
tylko siwe włosy?
 Tak słyszałem, ale czy wy możecie należeć do tej kategorii?
 Jak najbardziej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • markom.htw.pl