[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znów przycisnąłem palce do oczu. Pusty gest wobec obrazów, które wypełniały mi umysł.
- Nawet to trochę lubiłem... %7łyłem tym. Mogłem swobodnie działać na tyłach Armii Północnego Wietnamu. Nie każdy
to potrafi. Kiedy w oddali cichł warkot odlatujących helikopterów i w dżungli zapadała cisza, niektórzy z naszych
panikowali. Nie mogli oddychać. Ja byłem inny. Dwadzieścia razy wyprawiałem się na terytorium wroga. Ludzie
mówili, że wykorzystałem już cały zapas szczęścia, ale ja ciągle tam wracałem. Wykonywałem coraz bardziej wariackie
zadania. Byłem jednym z najmłodszych One-Zero", dowódców Grupy Badań i Obserwacji. Naszą drużynę łączyły
bliskie więzi. Pomyśl tylko: dwunastu chłopa przeciwko całym dywizjom armii wietnamskiej... Dobrze wiedziałem, że
nikt z moich żołnierzy nie zwieje z pola walki. Oni to samo myśleli o mnie. Wyobrażasz sobie, co to znaczy dla
wyrostka, który przez całe życie był prześladowany z powodu swojego mieszanego pochodzenia? - Mówiłem coraz
szybciej. - Nie obchodzi mnie, kim jesteś. Jeżeli wleziesz tak głęboko w krew i łajno, to na pewno musisz się upaprać.
Jedni ludzie są bardziej podatni od innych, ale w końcu każdemu odbija palma. Dwóch twoich chłopców zostaje
rozerwanych wybuchem Skaczącej Betty". Nogi tu, reszta tam... Trzymasz w ramionach to, co z nich zostało w ostatniej
chwili życia, i powtarzasz: Hej, nic się nie martw, stary... Wszystko będzie dobrze..." Oni płaczą, ty płaczesz, oni
umierają. Potem odchodzisz, uświniony ich krwią i flakami.
Zakładasz własne pułapki na wroga, to była jedna z naszych specjalności, wet za wet, lecz w duchu wiesz, że w
dwunastu nie sposób wygrać wojny bez względu na to, ilu wykończysz i ilu twoich jeszcze zginie.
Znów liczysz straty. Coś w tobie wzbiera... frustracja, gniew, obłędfta wściekłość... Pewnego dnia idziesz przez wieś z
narzędziem śmierci na ramieniu. Broń się kołysze, lufą do przodu. W przód, w tył, w przód, w tył... Jesteś w tak zwanej
free-fire zonę, czyli każdego, kto się zachowuje choć trochę podejrzanie, masz potraktować jak partyzanta. Wywiad
powiedział ci, że to obszar wzmożonej aktywności Wietkongu, że kontrolują pół sektora i przemycają broń idącą dalej na
południe, Szlakiem Ho Chi Minha. Chłopi patrzą na ciebie ciężkim wzrokiem, a ma-ma-san wołają: ,Jiey, Joe, youfuck
mommie, you number ten"* (* Hej, Joe, ty pierdolisz mamuśkę, jesteś w dechę (przyp. tłum.).)albo coś takiego. Oczywiście, ufasz
raportom wywiadu. Dwie godziny temu straciłeś na minie kolejnego kumpla. Ktoś musi za to zapłacić.
Wziąłem dwa głębokie oddechy.
- Powiedz mi, żebym przestał, bo będę mówił dalej.
Midori milczała.
- Wieś nazywała się Cu Lai. Zagoniliśmy wszystkich mieszkańców razem, może czterdziestu albo pięćdziesięciu,
wliczając kobiety i dzieci. Na ich oczach spaliliśmy domy. Zastrzeliliśmy wszystkie zwierzęta. Zmasakrowaliśmy świnie i
krowy. Prawdziwa ulga, wiesz?
Katharsis. Ale to jeszcze za mało. Co zrobić z wieśniakami? Sięgnąłem po radiostację, chociaż nie powinienem, bo
wróg mógłby szybko nas namierzyć i ustalić naszą pozycję. Co mamy zrobić z tymi ludzmi?
Przed chwilą spaliliśmy wieś. Tymczasem ten gość z drugiej strony do dzisiaj nie wiem, co to za jeden, mówi: Na
śmietnik z nimi". W ten sposób wydał wyrok śmierci. Zawsze tak wtedy się mówiło: Ten i ten poszedł na śmietnik",
Dziesięciu partyzantów już w śmietniku".
Milczę więc, a on powtarza: Na śmietnik z nimi!" To mnie wkurza. Co innego mordować w ogniu walki, niemal w
afekcie, a co innego z zimną krwią wykonać rozkaz jakiegoś trepa, podjęty gdzieś na wyższym szczeblu. Nagle się boję,
że.zbyt blisko podeszliśmy do krawędzi zbrodni. Pytam: Z kim?" On na to: Ze wszystkimi!" Mówię: Mamy ich tu
czterdziestu lub pięćdziesięciu. Są kobiety i dzieci. Czy pan to rozumie?" A on w kółko: Na śmietnik". Mogę prosić o
pański stopień i nazwisko, sir?", pytam, bo nagle nie chcę zabić grupy wieśniaków wyłącznie dlatego, że jakiś głos
przemawia do mnie przez radio. Synu mówi ten głos - możesz być pewny, że jak usłyszysz, z kim masz do czynienia, to
się zesrasz w portki. Jesteście w strefie zagrożenia. A teraz zrób, co powiedziałem". Uparcie domagałem się
potwierdzenia tego rozkazu. W słuchawce usłyszałem głosy dwóch innych ludzi, podobno zwierzchników pierwszego.
Jeden z nich wrzasnął: Otrzymaliście bezpośredni rozkaz na mocy uprawnień Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych
Stanów Zjednoczonych. Musicie go wykonać albo poniesiecie surowe konsekwencje!"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]